[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bardziej od wszystkiego, co tam zostało. Nie wiem, co bym
zrobił, gdybym cię stracił.
- Naprawdę? - spytała zaskoczona.
- Tak. O czym myślałaś, schodząc za mną do sutereny?
- Chciałam cię chronić, żeby nic ci się nie stało.
- Powinienem cię skarcić za taką lekkomyślność.
Uśmiechnęła się rozczulona.
Myśl o tym, że mógłby utracić Jenny w chwili, gdy pró-
bowała mu pomóc, była przerażająca. To on pragnął być dla
niej podporą. Dziwił się teraz, że kiedyś porównywał ją z Pa-
tricia, podejrzewał, że nie potrafi dotrzymać słowa.
A ona musiała dosłownie przejść przez ogień, by mu dowieść,
że jest inaczej. Teraz rozwiały się wszelkie jego wątpliwości. I
już nie pozwoli jej odejść.
Następnego dnia Jenny przyszła sprawdzić, co pozostało
z apteki. W suterenie spłonęło wszystko. Podłoga w biurze
była zniszczona, ściany osmalone, a większość towarów nie
nadawała się do użytku na skutek kontaktu z dymem, ogniem
i wodą. Antyczne meble można było jeszcze uratować, ale
wymagało to dużego wysiłku.
Jenny musiała pożegnać się z marzeniami. Los sprzysiągł
się przeciw niej. Brakowało jej już siły, by zaczynać od
początku; zresztą, nie miała na to ochoty. Gdy zaglądała do
S
R
środka przez główne drzwi, uświadomiła sobie, że obecność
Noaha dodaje jej otuchy. Od zeszłego wieczora nie odstępo-
wał jej niemal na krok. Zniknął tylko na parę godzin wcze-
snym rankiem.
- Jak tam Robaczek? - zapytał po powrocie.
- Zwietnie. Będę kupować mu jedzenie do końca jego
dni.
Zawdzięczała mu tak wiele. Gdyby nie królik, pewnie nie
byłoby jej teraz wśród żywych. Mimo panującego upału po-
czuła na rękach gęsią skórkę.
- Herb trafi do więzienia zaraz po wyjściu ze szpitala
- oznajmił Noah. - Policja sprawdza też samochód Earla.
- Nareszcie wszystko się wyjaśni.
- A jakie ty masz teraz plany?
- Chyba wynajmę buldożer - mruknęła, uśmiechając się
z przymusem.
- Pytam poważnie.
Wbiła wzrok w poczerniałe ściany.
- A ja mówię serio. Wiem, kiedy powinnam się wycofać.
- Miałem nadzieję, że zaczniesz od nowa.
- Chyba w głowie ci się pomieszało od tego dymu. Nie
stać mnie na następny remont i nie mam już na to ochoty.
Przykro mi tylko, że zawiodłam wuja.
- To nie twoja wina.
- A właśnie, przypomniałeś mi, że powinnam zadzwonić
do Zoe. Niestety, jej numer telefonu spłonął wraz z innymi
papierami. Muszę poszukać go w książce telefonicznej.
- Może najpierw rozważysz wejście w spółkę z inwesto-
rem?
- Nie zostało mi nic i dlatego nie wchodzi to w grę.
- Czyżby? Pomyśl o swoim doświadczeniu.
- Innymi słowy, miałabym się u kogoś zatrudnić?
S
R
- Niezupełnie. Mogłabyś na przykład dysponować moimi
pieniędzmi.
Przystanęła i spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie chcę, żebyś stąd wyjechała. A jeśli to zrobisz, chcę
mieć pewność, że wrócisz.
- Czemu?
- Bo jestem częścią ciebie. Chcę założyć ci na palec
obrączkę, żebyś pamiętała, że w Springwater jest ktoś, kto
cię kocha i o ciebie dba.
Od tak dawna pragnęła to usłyszeć!
- Naprawdę? - zapytała.
Skinął głową.
- I prosisz mnie o rękę?
- A co ja innego robię? - Udał zdziwionego.
- Chciałam się tylko upewnić - odparła, czując, że jej
zniechęcenie zamienia się w wielką radość. - Powiedziałeś
mi kiedyś, że nie zamierzasz się żenić.
- To było kiedyś, a teraz jest teraz. Nie prosiłbym, żebyś
znowu zaryzykowała wszystko, gdybym nie był skłonny
uczynić tego samego.
- A co z Prescriptions Plus? Nie mogę z nimi konkuro-
wać...
- Rozmawiałem rano z ich przedstawicielem. Chcą
sprzedać ci koncesję na autoryzowaną dystrybucję. Mogła-
byś korzystać z ich dobrej renomy i wszelkich innych
atutów związanych z przynależnością do dużej firmy,
a poza tym miałabyś prawo robić wszystko wedle własne-
go uznania.
Propozycja wydawała się Jenny zbyt atrakcyjna, by była
prawdziwa.
- Mówisz serio?
S
R
- Oczywiście, że tak.
- Ale co z...?
- Pózniej możesz porozmawiać z nimi o szczegółach.
Naturalnie, jeśli chcesz.
- Pewnie, że chcę, ale czy jesteś pewien?
Przytulił ją do siebie.
- Jeżeli zapytasz mnie jeszcze raz, będę musiał uciec się
do innych sposobów, żeby cię przekonać.
- Jakich?
- Zawiozę Carrie na noc do Mary Beth i wtedy się
dowiesz.
Poczuła, że topnieje.
- A więc wezmiemy ślub? Taki prawdziwy, w kościele,
z drużbami i welonem?
Cień niepokoju przemknął mu przez twarz.
- Jeśli tego chcesz...
- Może pójdziemy na kompromis - odparła, wyobrażając
sobie kameralne przyjęcie w ogrodzie zamiast wielkiej,
sztywnej ceremonii, która pewnie nieprzyjemnie się
Noahowi kojarzy. - Ale nadal mam umowę na pracę
w szkole.
- Czy nie mogłabyś jej zerwać?
Udała oburzoną, ale tak naprawdę spodobała się jej ta
propozycja.
- Zerwać? Jak mogłabym zrobić coś takiego dla człowie-
ka, który uważa słowo za rzecz świętą!
Pochylił się i musnął wargami jej usta.
- Kiedy pomyślę, jak długo musiałbym na ciebie
czekać...
- Tylko dziewięć miesięcy.
- Za dziewięć miesięcy pewnie już urodzi się nasze
pierwsze dziecko.
S
R
- Prawdę mówiąc, nie chciałabym się z tobą rozstawać
- szepnęła, dotykając palcami brzegu jego koszuli.
- Ani ja z tobą - odparł i pochylił się, by ją pocałować.
Poczuła, że po jej ciele przebiega dreszcz rozkoszy. Ród
Ruscoe wcale nie wyginie - teraz dopiero rozkwitnie.
S
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]