[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jest coś, co odbija zabezpieczony mikrofalowy sygnał satelitarny.
- Skąd pewność, że to nie sygnał kierunkowy?
- Z powodu nieregularności. Widzi pan, że sekwencja nie powtarza się dokładnie
tak samo? Od czasu do czasu między sygnałem poszukiwawczym i zwrotnym pojawia
się skok średni. - Mózgowiec stuknął palcem w mniejsze szpice w dwóch kółkach.
- Co one oznaczają?
- To sygnały interferencyjne. Oznaczają, że zródło sygnału zwrotnego się porusza.
- Jezu... więc to prawda.
- A zaraz będzie jeszcze gorzej - odezwała się stojąca przy oknie Gant. - Rzuć na
to okiem.
Schofield podszedł do okienka i wyjrzał. Krew zastygła mu w żyłach. Musiało ich
być przynajmniej dwudziestu. W hangarze znajdowało się przynajmniej dwudziestu
komandosów 7. Szwadronu. Po chwili otoczyli samolot.
Najpierw dotarł do nich odór, który przypominał zapachy ogrodu zoologicznego -
był to specyficzny fetor odchodów i trocin w zamkniętym pomieszczeniu.
Juliet Janson prowadziła, ciągnąc za sobą prezydenta. Pozostała dwójka agentów
wbiegła zaraz za nimi i zatrzasnęła drzwi.
Znajdowali się w rozległym, zaciemnionym pomieszczeniu, obstawionym pod
trzema ścianami szeregami klatek, zrobionych z masywnych, kutych prętów,
wpuszczonych w beton. Pod czwartą ścianą stały klatki o nowocześniejszym
wyglądzie - ich sięgające od podłogi do sufitu ściany wykonano z przezroczystego
pleksiglasu, a w środku znajdowała się atramentowo-czarna woda. Nie było widać, co
się w niej kryje.
Nagle skądś dobiegł głośny ryk i agentka Janson mimowolnie odwróciła się w jego
kierunku.
W jednej ze stalowych klatek po prawej stronie znajdowało się coś wielkiego.
Z powodu niedostatku światła za grubymi czarnymi prętami widać było jedynie wielką,
futrzastą, podrygującą bryłę.
Dolatywał stamtąd paskudny dzwięk - jakby ktoś powoli przeciągał paznokciami
po szkolnej tablicy.
Agent specjalny Curtis podszedł do klatki i zajrzał w ciemność.
- Nie podchodz za blisko! - krzyknęła Janson.
Ale Curtis już był przy klatce.
Całe pomieszczenie wypełnił straszliwy, mrożący krew w żyłach ryk i zza prętów
wyprysnął wielki czarny łeb porośnięty zmierzwioną sierścią, o dzikich oczach
i błyskających piętnastocentymetrowych kłach - i sięgnął po nieszczęsnego agenta.
Curtis odruchowo odskoczył i usiadł na tyłku, a oszalały z wściekłości zwierzak
bezskutecznie machał mu przed nosem potężną owłosioną łapą, powstrzymywany
jedynie przez wzmacniane pręty.
Janson podeszła bliżej, by dokładniej przyjrzeć się stworowi.
Był ogromny, miał przynajmniej dwa metry i siedemdziesiąt centymetrów wzrostu
i cały był pokryty czarnym futrem. W podziemnej betonowej celi wydawał się zupełnie
nie na miejscu.
Nie do wiary!
W klatce siedział niedzwiedz.
Nie wyglądał na zbyt szczęśliwego. Jego futro było matowe, przepocone,
sfilcowane i pozbijane w grudy. Tylne łapy zwierzęcia oklejały zaschnięte odchody
i wielki zwierzak wyglądał jak potwór z kiepskiego horroru.
W innych klatkach też były niedzwiedzie - cztery samice i dwa młode.
- Jezu... - jęknął prezydent.
- Co tu się dzieje? - zapytał Julio Ramondo.
- Niewiele mnie to obchodzi - mruknęła Janson i ruszyła z prezydentem
w kierunku masywnych drzwi po przeciwległej stronie pomieszczenia. - Bez względu
na to, co to jest, nie możemy tu zostać.
W hangarze na poziomie 1 panowała cisza. Boeing AWACS był otoczony przez
komandosów 7. Szwadronu.
- Miałem nadzieję, że przynajmniej tutaj ich nie będzie - mruknął Schofield.
- Skąd oni przez cały czas wiedzą, gdzie jesteśmy? - zdziwiła się Matka.
Gant popatrzyła na Schofielda.
- Na moje oko taka baza musi być okablowana jak cholera.
- Też tak sądzę - odparł Schofield.
- O czym wy gadacie? - spytała Matka.
- O kamerach - odparł Schofield. - Nadzorujących kamerach. Gdzieś w tej bazie
siedzi ktoś i obserwując monitory, przez cały czas mówi tym chłopakom, gdzie
akurat...
BUMMM!
Z zewnątrz doleciał głośny łomot.
Gant wyjrzała przez okienko samolotu.
- Cholera, są na skrzydle!
- Jezu... idą do drzwi! - jęknął Schofield. Wymienili się z Gant spojrzeniami.
- Będą szturmować samolot.
Wyglądali jak pełznące po samolociku zabawce mrówki. Ośmiu komandosów - po
czterech z każdej strony - szło po skrzydłach boeinga.
Kapitan Luther Pyton Willis, dowódca oddziału Charlie 7. Szwadronu, stał na
podłodze hangaru i patrzył na swoich ludzi, przesuwających się po skrzydłach.
- Avengery już są w drodze - powiedział jego starszy sierżant.
Pyton nie odpowiedział, jedynie skinął głową.
Schofield biegł środkowym przejściem wzdłuż samolotu i sprawdzał tylne wyjścia.
Gant i Mózgowiec pilnowali obu bocznych okien.
- Tutaj nikogo nie ma! - zawołał Schofield z tyłu, gdzie były luki awaryjne. - Lis!
- Mam czterech na lewym skrzydle!
- Ja mam czterech na prawym! - krzyknął Mózgowiec.
- Matka!
Nie było odpowiedzi.
- Matka!
Schofield szybko pobiegł na dziób.
Nigdzie nie było śladu Newman. Miała pilnować przednich wejść do samolotu -
klapy ratunkowej w podłodze przedniej kabiny i luków sufitowych nad fotelami
katapultowymi pilotów.
Biegnąc, Schofield rzucił okiem na komandosów na lewym skrzydle.
Co oni tam właściwie robią?
Nie uda im się wejść do środka lukami przy skrzydłach, pomyślał Schofield. On
i jego ludzie, nawet uzbrojeni tylko w pistolety, mogli skutecznie bronić tak małego
wejścia.
W tym momencie zobaczył avengery.
Były dwa i wjeżdżały do hangaru po specjalnej rampie dla pojazdów kołowych,
znajdującej się we wschodniej części poziomu.
Avenger to zmodyfikowany hunwee. Ma taką samą szeroką karoserię, ale w jego
tylnej części zamontowane są dwie platformy do umieszczania na każdej czterech
rakiet ziemia-powietrze typu Stinger. Pod spodem platform są jeszcze dodatkowo dwa
ciężkie karabiny maszynowe kalibru pięćdziesiąt. W efekcie jest to bardzo skuteczna
i bardzo ruchliwa jednostka, przeznaczona do niszczenia samolotów.
- Już wiem, co zamierzają! - zawołał Schofield. Zamierzali ostrzelać samolot ze
stingerów, a potem, wykorzystując zamęt i dym, wejść do niego.
Zwietny plan, pomyślał Schofield. I bardzo bolesny dla niego i trójki jego
towarzyszy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]