[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ciekawostka! - parsknął rozbawiony. - Zostaw to mnie, ja się
tym zajmę. Do zobaczenia. Zostaniesz na noc?
- Nie - odparła ze smutkiem. - Pojadę do domu. Nie szkodzi.
Musi odpoczywać. Zdążą jeszcze być razem. Przed nimi cała
przyszłość.
- W porządku. Do zobaczenia.
Odłożył słuchawkę i, pogwizdując, wrócił do pacjentów. Jo
rzuciła mu spojrzenie pełne dezaprobaty.
- Coś taki zadowolony? - zapytała z wyrzutem, na co wzruszył
ramionami.
- A co, nie wolno? - odparował. - Przecież życie jest piękne.
Byłoby, gdyby Nick Tremayne potrafił pogodzić się z
przeszłością. Jedno było pewne: czwartek zapowiadał się interesująco.
- Kto bierze udział w dzisiejszym zebraniu? - zapytał Nick.
- Architekt z funduszu, ktoś z działu finansowego, ty, Marco,
Lucy, Dragan i Ben Carter-wyliczała Kate.
Znowu on!
Zaczyna się, pomyślała Lucy, zamykając oczy. Niech ojciec i
Kate sami to załatwiają.
- Dlaczego ten facet musi się wtrącać we wszystko, co moje, co
najbardziej kocham?
107
RS
Jeszcze nie wiesz wszystkiego, pomyślała, podnosząc powieki.
Zorientowała się nagle, że Marco i Dragan życzliwie się jej
przyglądają. Cholera. Po dwakroć. cholera. Potem Kate rzuciła jej
zatroskane spojrzenie. Potrójna cholera, pomyślała. Z wisienką na
czubku.
- Muszę wracać do pracy - oznajmiła, podnosząc się z fotela. Po
drodze do drzwi pokoju dla personelu wstawiła kubek do zlewu.
Na chwilę zamknęła się w swoim gabinecie, żeby dojść do
siebie. Niezle się zapowiada to zebranie, pomyślała.
Przyjęła pacjentów, odwiedziła kilkoro chorych w domach,
zjadła kanapkę dostarczoną przez Doris, zrezygnowała z jabłka w
cieście, bo skusiła się na kornwalijskie ciastko, którym poczęstowała
ją Hazel, korpulentna kierowniczka recepcji, która słynęła ze swoich
wypieków na całą okolicę, oraz znała co najmniej tylu sąsiadów co
Doris i z żelazną konsekwencją rządziła zapisami pacjentów.
Na szczęście cieszyła się też zdrowym rozsądkiem w
odróżnieniu od wielu innych recepcjonistek, o których opowiadano
Lucy, i nie uważała za swój obowiązek chronienie lekarzy przed
natarczywymi pacjentami, którzy nie chcieli czekać w kolejce. Więc
kiedy zajrzała do Lucy z informacją, że zjawił się Charlie Tew,
wiekowy farmer, Lucy go przyjęła.
Nie była to pora przeznaczona dla pacjentów, a Lucy właśnie
wybierała się na kontrolę do położnej Chloe MacKinnon, ale coś w
głosie Hazel kazało jej zmienić plany.
Zawróciła do recepcji, gdzie zastała Charliego. Siedział ze
zbolałą miną, ale nie wyglądał na człowieka wymagającego
108
RS
błyskawicznej pomocy. Wystarczyło jednak lepiej mu się przyjrzeć.
Poprowadziła go do gabinetu i poprosiła, by usiadł, przez cały czas
nie spuszczając z niego oka. Blady, spocony...
- Co się stało, panie Tew? - zapytała. - Nie wygląda pan dobrze.
- Podzwignąłem się - mruknął. - Jałówka wpadła do rowu
melioracyjnego. Nie dało się bliżej podjechać ciągnikiem, więc
wyciągaliśmy ją linami. I teraz mnie boli, o tutaj. - Wskazał na środek
podbrzusza. - Boli jak w krzyżu, ale...
Przepuklina. To bardzo prawdopodobne. Chyba że zerwanie
mięśnia łędzwiowo- udowego, ale to byłoby bardziej z boku. Mięsień
prosty brzucha? Albo...?
- Proszę zdjąć spodnie i się położyć. - Posłusznie zsunął spodnie
i ostrożnie się położył, obnażając pokazny owłosiony brzuch odziany
w przeogromne bokserki. Zsunęła je niżej i delikatnie zaczęła badać
podbrzusze. Znieruchomiała.
No tak, miała rację. Skóra na podbrzuszu i na udach była blada,
w plamy, a pośrodku podbrzusza duży guz pulsował w rytmie serca.
Tętniak tętnicy brzusznej. Chyba nie ma czasu do stracenia.
Pozostawiony długo tętniak pęka, jeżeli już do tego nie doszło, a
wówczas krew wylewa się pod otrzewną.
- Obawiam się, że musi pan jechać do szpitala na operację -
powiedziała. - Proszę nie wstawać. Niech pan leży i się nie rusza, a ja
tymczasem wezwę karetkę, która zawiezie pana do szpitala.
- Już teraz? Mam od groma roboty. Przez tę jałówkę jestem
spózniony. Sam pojadę, zaraz jak tylko skończę.
109
[ Pobierz całość w formacie PDF ]