[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ciebie to nie powinno obchodzić! Gdzie ona teraz jest? Jestem już spózniony, bo
natknąłem się na ludzi króla. Czy oni tu byli?
- Tak, taki jeden ulitował się i pozwolił mi zachować tę nędzną chatę. He, he! I tak nie
znalezli tego, czego szukali - zarechotał.
- To prawda, starucha nie wypadła sroce spod ogona - przytaknęła Inga. - Ukryła się
wysoko w górach?
- Podążyła do opuszczonej zagrody komorników nad samym morzem. Nie prowadzi
do tego miejsca żadna droga i nikomu nawet do głowy nie przyjdzie, że tam stoi chałupa.
- Muszę tam dotrzeć, chociaż nie wiem dokładnie, którędy iść. Czy przypadkiem nie tą
ścieżką?
- Nie, musisz zawrócić do głównego traktu, potem wzdłuż jeziora kierować się w
stronę morza. Między drzewami zauważysz niskie zabudowania.
- Teraz sobie przypominam. Byłem już tam jako dziecko. Takich miejsc się nie
zapomina! A co z ludzmi króla? W którą stronę się udali?
- Te diabły? Wysłałem ich wprost w ramiona naszych.
Inga ledwie się powstrzymała, by nie uczynić znaku krzyża.
- Nieee - wyszeptała z udanym podziwem. - Ty naprawdę nie jesteś taki głupi, na
jakiego wyglądasz! Dokąd ich wysłałeś?
- Na skraj lasu. - Staruch machnął ręką niedbale. - Myślę, że tak szybko ich stamtąd
nie puszczą!
Inga zmusiła się do śmiechu.
- Należy ci się podziękowanie. W takim razie ruszam wprost do zagrody komorników.
Udawała, że jedzie w stronę głównego traktu, jednak gdy tylko staruch stracił ją z
oczu, skręciła do lasu.
Z zadowoleniem pomyślała, że niezle jej poszło. Nie dość że wyciągnęła ze starucha,
gdzie ukrywa się wiedzma, to jeszcze udało jej się dowiedzieć, w którą stronę udali się
Ormund i Kalv. Ciekawe, co z nimi? Czy poradzili sobie ze zgrają banitów?
Gnana niepokojem, przedzierała się przez zarośla. Odnalazła wreszcie wąską ścieżkę i
domyśliła się, że tędy pojechali jej przyjaciele, oszukani przez chytrego starca.
Nagle zauważyła leżącą na ziemi strzałę. Zeskoczyła z konia i uwiązawszy go do pnia,
pieszo ruszyła przed siebie na polanę, gdzie rozegrała się walka.
Dziewczyna nabrała głęboko powietrza w płuca, by opanować lęk. Tuż u jej stóp leżał
powalony mieczem zarośnięty mężczyzna odziany w skóry.
Dalej leżał jeszcze jeden banita i kolejnych dwóch. Nadzieja wstąpiła w serce Ingi, ale
nagle drgnęła, bo zauważyła opartego o pień młodego woja w zbroi. Oczy miał zamknięte,
twarz wykrzywioną cierpieniem, a z jego ust dobywały się ciche jęki.
To był Kalv.
ROZDZIAA XXIV
Inga upadła na kolana obok znajomego woja.
- Kalv, słyszysz mnie?
Młodzieniec otwierał oczy powoli, jakby przychodziło mu to z najwyższym trudem.
- Kim jesteś, że znasz moje imię? - wymamrotał.
- Zranili cię? Gdzie? - usiłowała się dowiedzieć dziewczyna, bo nie widziała żadnych
śladów krwi.
Nic nie mówił, przyglądał się jej badawczo, jak gdyby usiłował sobie coś
przypomnieć. Ale wnet w jego oczach pojawiło się niedowierzanie.
- Czy jestem już w niebie? - zapytał zdziwiony, ale zaraz sam sobie odpowiedział: -
Nie, w niebie przecież nie cuchnie stajnią. - Powoli wracała mu jasność myśli. - Ingo córko
Erlinga, co tu robisz? W tym stroju? Niczyja obecność nie uradowałaby mnie bardziej. A już
sądziłem, że to tylko sen albo że już umarłem.
- Kalv, mów po kolei - przerwała mu surowo. - Co cię boli? Jesteś ranny?
- Tak... nie, właściwie nie. Na ziemię powalił mnie potężny cios maczugą.
Inga zaczęła obmacywać ramiona Kalva, a gdy dotknęła lewego, młodzieniec jęknął
głośno. Inga domyśliła się, że jest wybite ze stawu.
- Zaraz coś z tym zrobimy - zapewniła pośpiesznie. - Ale opowiedz mi najpierw, co tu
się właściwie stało. Gdzie jest Ormund?
- Ormund? Nie wiem. Dotarliśmy do ścieżki... bo staruch z zagrody powiedział, że
tych troje, których ścigaliśmy, tu właśnie zastaniemy. Ale wpadliśmy w zasadzkę,
zaatakowała nas cała chmara banitów.
Podczas gdy Inga usiłowała zsunąć pancerz, Kalv mówił coś nieskładnie. Męczyła się
długo i marzyła w duchu, żeby młodzieniec zemdlał z bólu, bo wtedy łatwiej byłoby mu
udzielić pomocy. Najpierw jednak zamierzała dowiedzieć się czegoś o Ormundzie.
- Jak widzisz, walczyliśmy dzielnie - stwierdził Kalv z dumą w głosie. - Ale ich była
przewaga. Auuu! Litości nie masz?
- Ledwie ruszyłam ręką! Ramię ci spuchło pod pancerzem i dlatego tak cię to boli. Co
było dalej? Opowiadaj!
- No tak, właściwie nie zdążyłem się rozejrzeć, co z Ormundem, bo napadli na mnie
taką zgrają, że musiałem się niezle uwijać... Nagle ujrzałem, że poganie nad czymś czy nad
kimś się pochylają. Któryś z nich krzyknął: To ten, którego mieliśmy schwytać, rycerz
krzyżowy! A potem w oczach mi pociemniało i już nic więcej nie pamiętam.
- Ormund - jęknęła Inga.
- Chcieli dostać go żywego, więc póki co przestań go opłakiwać. Nie wolno tracić
nadziei! Gdybyśmy tylko wiedzieli, gdzie tamci się ukryli!
- Chyba wiem, gdzie ich szukać - powiedziała Inga ponuro. - A co z tobą?
- Obudziłem się o świcie, leżałem na ziemi, tam dalej. Potrzebowałem całego dnia,
żeby się na czworakach dowlec tu pod drzewo, bo co chwila traciłem przytomność.
Otrzymałem cios w głowę, dlatego tak okropnie się czuję.
Kalv najwyrazniej był zły na siebie, że Inga jest świadkiem jego słabości.
- Rozumiem - odrzekła Inga. - No cóż, zaraz ci przejdzie, za chwilę... o, już
uwolniliśmy bark z pancerza.
Kalv dotknął ostrożnie ramienia i przełknął głośno ślinę.
- A co z tobą, Ingo? Nie pojmuję, jak się tutaj dostałaś?
- Zwyczajnie. Wasz oddział wrócił pod wieczór do grodu, dowódca wspomniał, że
Ormund jest ranny, więc uznałam, że będę potrzebna. Pożyczyłam ubranie od stajennego i
przyjechałam tutaj.
- Sama? - Popatrzył na nią zdumiony. - Sądząc po twoim wyglądzie, musiałaś
galopować co koń wyskoczy.
Udała, że nie słyszy tej uwagi.
- Jak jest z ranami Ormunda? - spytała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]