[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Po chwili gaz zapalił się od płonących medikomputerów. Wybuchnął. Zaczęły eksplodować
zbiorniki z tlenem. Składy leków stawały w płomieniach. Gaśnice nie mogły powstrzymać żaru
palącego się magnacytu i plasmium. Butle gazu paraliżującego wybuchały z taką siłą, że kruszyły
ściany i podłogi.
Norman przemknął przez drzwi i wybiegł na drogę. Za nim szalał pożar.
Głęboko wciągnął do płuc nocne powietrze, zatrzymał się po drugiej stronie drogi i strzepnął z
grzywy iskry. Potem obejrzał się, żeby popatrzeć na płonący szpital.
Z początku był na drodze sam. Mieszkający tutaj ludzie nie wyszli, żeby zobaczyć pożar. Bali
się go. Nie próbowali pomóc tym, którzy wyrwali się z ognia.
Po chwili jednak zauważył dziewczynę, która wyszła spomiędzy domów. Stanęła na drodze i
patrzyła na ogień.
Norman podbiegł do niej. Stanął przed nią dęba.
Nie uciekła.
Na czole miała guza, niby podstawę rogu lub zaczątek poroża.
Uśmiechała się lekko, jakby patrzyła na coś cudownego.
A w jej oczach wcale nie było lęku.
Przełożył Piotr W. Cholewa
F. Anstey
The Adventure of the Snowing Globe
PRZYGODA ZE SZKLAN KUL
Walka ze smokami zawsze należała do najchętniej wykorzystywanych wątków fantastyki
baśniowej, więc wydaje się słuszne, że ten temat reprezentuje opowiadanie autora, którego
nazwisko brzmi niemal jak anagram słowa fantasy . F. Anstey został nazwany przez wybitnego
amerykańskiego krytyka, Everetta F Bleilera, w jego Guide to Supernatural Fiction (1983)
dziewiętnastowiecznym prekursorem humorystycznej fantasy i wywarł znaczący wpływ na
pózniejszych przedstawicieli tego gatunku Takie perełki komizmu, jak Vice Versa (1882) o ojcu i
synu, którzy zamienili się ciałami, albo The Tinted Venus (1885) o ożywającym posągu greckiej
bogini doczekały się nowych wersji stworzonych przez takich pisarzy, jak John Collier i Thorne
Smith, oraz adaptacji filmowych i telewizyjnych. Ponadto niektóre jego opowiadania, na przykład
Przygoda ze szklaną kulą czy Bohemian Bag (oba opublikowane w 1906 r), zostały wykorzystane w
utworach współczesnych pisarzy. Wątki pierwszego odnajdujemy w zamieszczonym w mniejszym
zbiorze opowiadaniu Roberta Blocha, natomiast samodzielnie myślący sakwojaż Ansteya ponownie
ożywa jako zmyślny i przewrotny Bagaż Terry ego Piatchetta!
Pod pseudonimem F. Anstey ukrywał się Thomas Anstey Guthrie (1856 1934), a stało się tak w
wyniku błędu popełnionego przez drukarza. Ten biedny człowiek mylnie zinterpretował podpis T.
Anstey , lecz autor potraktował pomyłkę z typowym dla siebie humorem i zaczął tak podpisywać
wszystkie swoje kolejne utwory. Anstey był z wykształcenia prawnikiem, lecz jego pierwsza
powieść Vice Versa odniosła tak wielki sukces, że zrezygnował z adwokatury i zajął się wyłącznie
pisaniem humorystycznych opowiadań fantasy, których wiele zamieścił Punch i inne wiodące
czasopisma epoki wiktoriańskiej Kiedy w 1915 roku niespodziewanie porzucił pisarstwo i zaczął
tłumaczyć sztuki Moliera na zamówienie londyńskiego teatru, jego sława odrobinę przygasła.
Dopiero kiedy jego utwory zostały wykorzystane przez przemysł filmowy i telewizyjny, w pełni
doceniono wkład, jaki wniósł do humorystycznej fantasy.
Przygoda ze szklaną kulą to Anstey w swojej najlepszej formie, snujący opowieść o tchórzliwym
doradcy prawnym (czyżby cień dawnego kolegi?), który nieoczekiwanie przenosi się do wnętrza
szklanej kuli i musi stawić czoło groznemu smokowi&
Zanim zacznę relacjonować doświadczenie, które czego jestem najzupełniej świadom
niektórym wyda się tak niebywałe, że wprost niewiarygodne, może winienem wyjawić pewne
fakty. Otóż jestem radcą prawnym o długoletnim doświadczeniu i nie uważam się, ani też o ile
mi wiadomo nigdy nie byłem uważany za osobę o nadmiernie wybujałej wyobrazni.
Wydarzyło się to w zeszłym roku, przed Bożym Narodzeniem. Wracałem pieszo do domu z
mojego biura przy New Square w Lincoln s Inn, jak to mam w zwyczaju oprócz tych dni, kiedy
pogoda czyni takie przedsięwzięcia zbyt nierozważnymi i po drodze zajrzałem do sklepu z
zabawkami, zamierzając nabyć jakiś skromny prezent dla chrześniaka.
Jak należało się spodziewać o tej porze roku, w sklepie tłoczyli się klienci, więc musiałem
zaczekać aż któryś z ekspedientów będzie wolny. Kiedy czekałem, moją uwagę przyciągnęła
stojąca na kontuarze zabawka.
Była to szklana kula wielkości sporej pomarańczy. W środku miała coś, co wyglądało na fasadę
zamku, przed którym stała jakaś postać, trzymająca na nitce gruszkowaty balonik w czerwono
niebieskie paski. Kula była wypełniona wodą zawierającą biały osad, który przy potrząśnięciu
dawał efekt miniaturowej śnieżycy.
Nie potrafię wytłumaczyć mojego dziecinnego zachowania niczym innym, jak tym, że w owej
chwili nie miałem żadnego zajęcia. W każdym razie zacząłem potrząsać kulą i obserwować
maleńkie płatki śniegu wirujące w wodzie, aż zapatrzyłem się tak, że zapomniałem o całym
świecie. Dlatego nie zdziwiłem się zbytnio, gdy nagle stwierdziłem, że płatki leżą i topnieją na
rękawie mojego płaszcza. Przed sobą ujrzałem ciężkie wrota jakiejś posępnej, otoczonej potężnymi
murami budowli, którą w pierwszej chwili wziąłem za więzienie Holloway, chociaż nie miałem
pojęcia, jak mogłem zawędrować tak daleko.
Jednak rozglądając się wokół, nie dostrzegłem żadnego śladu podmiejskich rezydencji, więc
zrozumiałem, że jakimś przedziwnym sposobem znalazłem się w zupełnie mi nie znanej okolicy,
najwidoczniej leżącej daleko poza granicami miasta. Wydało mi się, że najlepiej będzie zastukać
we wrota i zapytać dozorcę o drogę do najbliższej stacji kolejowej. Zanim jednak zdążyłem wcielić
tę myśl w czyn, wąskie drzwiczki w bramie ostrożnie uchyliły się i wyjrzał przez nie jakiś osobnik
w podeszłym wieku i z dumną miną. Nie wyglądał jak zwyczajny odzwierny, chociaż nosił
dziwaczną liberię, którą uznałem za strój majordomusa. Wprawdzie nigdy nie widziałem
majordomusa, ale takie sprawił na mnie wrażenie. Kimkolwiek był, wydawał się niezwykle
uradowany moją wizytą.
Serdecznie witamy, zacny panie! rzekł piskliwym dyszkantem. Wiedziałem ci ja
dobrze, iż moja nieszczęsna pani nie ostanie bez obrońcy w potrzebie, aczkolwiek onaż sama
niemalże straciła wszelką nadzieję na twe przybycie!
Wyjaśniłem, że nie byłem umówiony i znalazłem się tutaj najzupełniej przypadkowo.
To nie ma nic do rzeczy odparł na swój staromodny sposób najważniejsze, żeś tu jest,
albowiem moja pani naprawdę okrutnie potrzebuje kogoś, kto walczyłby ojej sprawę!
Powiedziałem, że przypadkiem reprezentuję prawniczą profesję, tak więc jeśli o ile dobrze
zrozumiałem jego pani ma jakieś kłopoty i życzy sobie mojej pomocy, jestem gotów służyć jej
radą i bronić ją, jeśli uznam, że wymaga tego sytuacja.
Tak też jest, zaiste! rzekł. Błagam jednak, byś dłużej nie gwarzył, stojąc w progu, gdyż
widzę, iżeś tylko lekko odziany, przez co wystawiasz się na zbyteczne niebezpieczeństwo.
Niezwłocznie wejdzże do środka!
Nie sądziłem, aby naprawdę groziło mi, że się przeziębię, chociaż zastanawiałem się, dlaczego
nie przyszło mi do głowy, aby otworzyć parasol. Nagle odkryłem, że w prawej ręce trzymam
sznurek z uwiązanym na nim kolorowym balonikiem, który unosi się nad moją głową.
Był to dość niezwykły dodatek do stroju, jak na prawnika, szczególnie oferującego swe usługi w
najwyrazniej poważnej sprawie, więc na moment straciłem kontenans. Jednak szybko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]