[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Chyba coś się panu pomyliło. Catering nawalił. Włożyłam wściekły fiolet na
przyjęcie, gdzie każdy miał na sobie gustowną czerń. Ugotowałam, a ja rzadko gotuję,
więc nie było to nic udanego.
- Wyglądała pani ładnie w tym fiolecie - odparł. - Jedzenie było domowe, a
ludzie to lubią. Docenili ten wysiłek. Spodobało im się rozkładanie stołów, a przy
okazji pokazaliśmy im, że kiedy coś nie idzie zgodnie z planem, to umiemy sobie z
tym poradzić.
- I wbiłam łopatę za szybko.
- To jakaś metafora?
- %7łartuje pan sobie ze mnie?
Znów się uśmiechnął. Wciąż go bawiła.
- Może trochę. Chciałem tylko powiedzieć, że przyjęcie udało się w dużej mierze
dzięki pani. A wbijanie łopaty uważam za nieistotne.
Odwróciła się do niego plecami, a kiedy znów pozwoliła na siebie spojrzeć, już
się uśmiechała.
- Pan jest naprawdę niezły. Wie pan o tym?
- Niezły w czym?
- W gładkich słówkach. Obserwowałam pana dzisiaj z tymi urzędnikami.
Zaczarował ich pan, zrobią, co tylko pan zechce. Bo jest pan taki naturalny.
- Naturalny w jakim sensie?
- No, taki urodzony... arystokrata? Ludzie chcą się do takich zbliżyć. Służyć im,
nawet jeśli sami mają ważne stanowisko.
- To nie brzmi sympatycznie. Zamieniam się w takiego sztywniaka?
- To mogłoby być sztywne, ale nie jest. Przecież wszystko się dziś udało,
prawda? - Brązowe oczy skierowane na niego miały cieplejszy odcień niż zwykle. Po
raz pierwszy autentycznie uwierzył, że całe przedsięwzięcie może się powieść.
- To prawda - zgodził się. - Chyba rzeczywiście wszystko będzie w porządku.
- Zawsze jest pan taki skromny? Urzędnicy lizali panu buty, a pan mówi tylko, że
chyba będzie dobrze?
- No, może trochę lepiej - przyznał Carson.
42
S
R
- Może pan teraz pójść i oznajmić im, że dobudujemy jeszcze wokół hotelu fosę z
aligatorami, a oni nie zaprotestują - przekonywała, nadal zaśmiewając się tak, że całe
jej ciało drżało.
- Nie jestem człowiekiem bez wad, Beth. Niech pani nie popełnia błędu, myśląc,
że mnie zna.
Poruszyła się, zaniepokojona jego tonem.
- Dobrze - powiedziała, a Carson nakazał sobie zostawić ją w spokoju. Ale tego
nie zrobił.
- Dzięki pani wpadłem na pewien pomysł - mówił dalej, ignorując wewnętrzny
głos, który nakazywał mu przyciągnąć ją bliżej.
- Jaki pomysł? - Popatrzyła na niego z uwagą. Usta jej się trochę rozchyliły.
- Kiedy byliśmy mali, bawiliśmy się z Patrickiem na budowach pod nieobecność
robotników. To pewnie nie jest najbezpieczniejsze miejsce dla dzieci, ale ojciec zawsze
był zajęty, a my umieliśmy wymknąć się opiekunkom. W zabawie chodziło o to, żeby
zbudować największy możliwy hotel. Potem porównywaliśmy te konstrukcje i
wygrywał ten, kto zrobił ładniejszy.
- Biedactwa - powiedziała Beth. - Nie dali wam piłeczek albo frisbee?
- Oczywiście - zaśmiał się. - Mieliśmy wszystkie zabawki świata, ale rodzice...
żyli i oddychali tymi hotelami. Jeśli ktoś chciał zasłużyć na ich uwagę...
- Musiał pan im wiecznie udowadniać, że jest taki sam jak oni - dokończyła.
- Niezupełnie. Nigdy nie chciałem brać udziału w interesach, chociaż jako starszy
z synów zostałem początkowo wybrany na następcę ojca. Lubiłem drażnić rodziców
najdzikszymi pomysłami, a oni rozważali je zupełnie na serio i tłumaczyli, dlaczego to
im się nie podoba. Może nie proponowałem aligatorów, ale zdaje się, że wymyśliłem
syreny w hotelowym basenie i piranie w oczku wodnym.
Kąciki warg Beth uniosły się ku górze.
- Rodzice zrealizowali te pomysły?
- Nie, musieli w końcu pogodzić się z tym, co oczywiste. Z tego powodu i
jeszcze kilku innych rzeczy, które mówiłem i robiłem, Patrick awansował na moje
miejsce. A mnie pozostało sprawianie kłopotów.
- Nie wierzę.
- Poważnie. Nie narzekam, proszę zauważyć. Każdy grał rolę, do której był
przeznaczony.
- A teraz role się odwróciły?
43
S
R
- Tak, niespodziewanie wylądowałem na tronie imperium Banicków. Po latach
nieobecności mam wiele zaległości. A hotel musi być zrobiony porządnie. Lepiej niż
porządnie. To musi być arcydzieło. Coś innego. Niezwykłego. I może skoro, tak jak
pani zasugerowała, bywam kreatywny...
Zachodzące słońce zmieniło jej skórę z bieli w złoto.
- Zróbmy burzę mózgów, zaszalejmy, rozmarzmy się, bądzmy twórczy! -
zawołała.
Miała na myśli planowanie hotelowych atrakcji, ale dla Carsona zabrzmiało to
jak zaproszenie do łóżka. A może tak mu się tylko zdawało?
- W porządku.
Dwie godziny potem siedzieli u niej w salonie na dywanie, wokół leżały kartki
papieru i dwa puste kieliszki po szampanie.
- Płyty z muzyką klasyczną i maski na oczy dla tych, którzy cierpią na
bezsenność z daleka od domu - odczytał Carson. - Hm, czy ja wiem... - Komplet
przygód Harry'ego Pottera w każdym pokoju - przeczytał z następnej kartki,
wybuchając śmiechem.
Beth zmarszczyła nos, starając się wyglądać groznie.
- No, ja tam lubię Harry'ego Pottera.
- No, ja też lubię. Zobaczymy. - Podniósł kolejną kartkę.
- A to? Wydzielone przytulne pokoiki w lobby, każdy z okrągłą kanapą i
paleniskiem.
- Przytulne. To mi się podoba. Nie wierzę, że istnieją ludzie, którzy nie chcą
mieszkać w hotelu z ciepłem i atmosferą. Następny. - Wzięła kolejny przypadkowo
wybrany skrawek papieru. - Siedziska na parapecie i półki z książkami w pokojach.
Chyba odpada. Za prowincjonalne, dziewczyńskie - powiedziała, wygładzając brzeg
kartki.
- Wcale nie prowincjonalne - zaprzeczył. - Proszę nie krytykować tylko dlatego,
że to pani własny pomysł. Mnie się on podoba.
Nalał jej szampana, a potem sobie. Wypiła, cienka strużka popłynęła
zewnętrznym brzegiem kieliszka i rozprysła się u nasady szyi. Tym razem nie zdążył
się zastanowić. Przechylił się i zlizał jasny płyn z jej skóry.
Beth upuściła kieliszek, który upadł u jej stóp, resztka płynu się rozlała.
Zamknęła oczy.
- Przepraszam - szepnęła.
- Nic się nie stało. To tylko szampan. To tylko dywan.
44
S
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]