[ Pobierz całość w formacie PDF ]
– Wstydziłabyś się przy obcych... – bąka mąż.
Śpiewaczka ogląda się i teraz dopiero dostrzega nie znaną sobie fizjonomię aktorską... Fi-
zjonomia, która oglądała nagie ramiona i bose nogi artystki, jest skonfundowana i gotowa
zapaść się pod ziemię.
– Rekomenduję... – mamrocze Nikitin. – Prowincjonalny impresario Bezbożnikow.
Śpiewaczka wydaje okrzyk i ucieka do swej sypialni.
– Ta–ak... – mówi mari d’elle, wyciągając się na kanapie. –Wszystko szło jak po maśle.
Kochany, najmilszy mój, najdroższy... pocałunki i uściski... A jak tylko doszło do pieniędzy,
to jak pan widzisz... Wielka to rzecz pieniądze... Dobranoc!
Po chwili słychać chrapanie.
Przekład: Zofia Kaczorowska
40
SPOSÓB NA PIJAKA
Do miasta D. w osobnym przedziale pierwszej klasy przybył na gościnne występy znany
recytator i komik, pan Feniksow–Dikobrazow Drugi. Wszyscy, którzy go witali na dworcu,
wiedzieli, że bilet pierwszej klasy został nabyty dla „fasonu” dopiero na przedostatniej stacji,
a przedtem znakomitość podróżowała trzecią klasą; wszyscy widzieli, że mimo chłodnej je-
siennej pory znakomitość miała na sobie tylko letnie paletko oraz znoszoną fokową czapecz-
kę, jednak, kiedy w oknie wagonu ukazało się sine, zaspane oblicze Dikobrazowa Drugiego,
wszyscy poczuli jakiś dreszcz i pragnienie zawarcia z nim znajomości. Impresario Poczeczu-
jew zwyczajem rosyjskim trzykrotnie ucałował przybyłego i zawiózł go do swego mieszkania.
Znakomitość powinna była rozpocząć występy w dzień lub dwa po przyjeździe, ale los
zrządził inaczej; w przeddzień przedstawienia do kasy teatru wbiegł impresario blady, z roz-
wianym włosem i oznajmił, że Dikobrazow Drugi nie może grać.
– Nie może! – oświadczył Poczeczujew chwytając się za głowę. – Cóż wy na to? Miesiąc,
cały miesiąc drukowaliśmy wołowymi literami, że u nas wystąpi Dikobrazow, chełpiliśmy się,
pyszniliśmy się, wzięliśmy pieniądze za abonamenty, i nagle takie świństwo! Co? Przecież
takiego powiesić, to też mało!
– Ale o co chodzi? Co się stało?
– Zapił się, bestia!
– Wielkie mi rzeczy! Wyśpi się i koniec.
– Prędzej zdechnie, niż się wyśpi! Znam go jeszcze z Moskwy: jak zacznie wódkę żłopać,
to przez dwa miesiące oka nie zmruży. Na umór pije! Wprost na umór! Takie już mam szczę-
ście! Za co mnie los tak prześladuje! Za czyje grzechy muszę tak cierpieć, nieszczęsny! Za
co... za co nad moją głową zawisła klątwa niebios? (Poczeczujew jest tragikiem zarówno z
zawodu, jak z natury; patetyczne słowa poparte biciem się pięściami w pierś bardzo do niego
pasują). O, jakże jestem nikczemny, nędzny i godzien pogardy, że kornie podstawiam głowę
pod ciosy losu! Czyż nie lepiej raz na zawsze skończyć z haniebną rolą pochyłego drzewa, na
które wszystkie kozy skaczą, i wpakować sobie kulę w łeb? Na co czekam? Boże, na co jesz-
cze czekam?
Poczeczujew zakrył twarz dłońmi i odwrócił się do okna. W kasie prócz kasjera było wielu
aktorów i wielbicieli teatru, toteż nie zabrakło rad oraz słów pocieszenia i otuchy. Ale wszyst-
ko to miało charakter filozoficzny lub proroczy; nikt nie posunął się dalej poza: „marność nad
[ Pobierz całość w formacie PDF ]