[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wszystko to jednak nie przeraziło Anity tak dalece, jak dopiero ten fakt, że w tych dwóch,
tak niespodziewanie napotkanych osobach, rozpoznała Rossa Shunklina i... Arikę.
Jesteś żmijo!... zasyczała metyska, zbliżając się lekkimi ruchami pantery do skamie-
niałej, trupio-bladej dziewczyny, a jej złe, przymrużone oczy błyszczały w ciemności zielon-
kawym, niesamowitym blaskiem
Ross, zwiąż ją! rzuciła, zwracając się w stronę stojącego opodal towarzysza.
Silny, barczysty cowboy z niezwykłą wprawą omotał ciało znieruchomiałej Anity silnymi,
splotami powroza i jednym szarpnięciem obalił ją, na ziemię.
Wszystko było przygotowane: Ross Shunklin, który od dawna zazdrościł Jackowi Ariki,
za cenę jej pieszczot ofiarował swa pomoc w podstępnym pochwyceniu Anity, wyszukał jesz-
cze za dnia olbrzymie mrowisko, mające stać się miejscem wyrafinowanej, nieludzkiej kazni
niewinnej dziewczyny. Obecnie czekał tylko na skinienie metyski, aby jej niecny zamiar
urzeczywistnić.
Nim jednak to nastąpiło, wrażliwy słuch Rossa pochwycił w pewnej chwili odległy, przy-
tłumiony warkot, który na tym pustkowiu był czymś tak niepospolitym, że Shunklin drgnął
mimo woli i przysłoniwszy oczy ręką przed rażącymi promieniami wschodzącego słońca, jął
pilnie wypatrywać zródła tych niezwykłych odgłosów. Wkrótce dostrzegł w oddali szary nie-
wielki punkt, który wyraznie zdawał się przybliżać w ich stronę, a w miarę tego pierwotny
cichy warkot przechodził w rytmiczne, zapadłe szczekanie.
Auto... przemknęła mu przez głowę błyskawica myśli i szybko pociągając Arikę za rę-
kę, przywarł w gęstych zaroślach czamizalu. Spodziewając się, że uczynił to w porę, posta-
nowił przeczekać kilka minut, zanim auto, które w ostatnich latach bynajmniej nie było rzad-
kością w tych okolicach, przewożąc bogatych, żądnych przygód Jankesów, lub ekspedycje
naukowe, udające się do wielkiej pustyni, wyminie ich kryjówkę i na powrót zniknie pośród
stepowych równi.
Ale przebiegły Ross Shunklin nie przewidział tylko tego, a mianowicie, że nim zdołał wraz
z Ariką przyczaić się w niskopiennych zaroślach, jeden z siedzących w aucie ludzi od pół
minuty obserwował ich pilnie przez dużą polową lunetę.
68
I kiedy teraz Ross, wbrew przypuszczeniom, iż wóz ominie ich z daleka, wybierając naj-
dogodniejszą drogę, posłyszał blisko gwałtowny warkot motoru, pierwotny niepokój w jednej
chwili przerodził się w paniczny lęk, przyprawiający ciało o febryczne, nieopanowane drże-
nie.
Co robić?! pomyślał gorączkowo, słysząc, że samochód-liszka, łamiąc z trzaskiem su-
che zarośla, kieruje się wprost na nich. Nim jednak zdążył zdecydować się na krok stanow-
czy, spostrzegł z rozpaczą, że jego przebiegła przyjaciółka zniknęła gdzie jakby zapadła się w
ziemię, pozostawiając go samego obok na wpół omdlałej, związanej Anity.
Ale i Anita słyszała również odgłos zbliżającego się automobilu i blada z początku na-
dzieja przerodziła się teraz w pewność, że nadchodzi, jakby przez Opatrzność zesłany, ratu-
nek. Całą piersią zaczerpnęła świeży haust powietrza i ile sił w płucach, krzyknęła, unosząc
głowę:
Ratunku!... ratunku!... Ale ten okrzyk miał w konsekwencji fatalne następstwa;
Ross Shunklin w obawie, że wołanie dziewczyny może naprowadzić podróżników na wła-
ściwie miejsce jego kryjówki, wyskoczył z zarośli i nie mając innego wyjścia, a obawiając się
w razie ucieczki pościgu, począł, ile sił, biec naprzeciw zbliżającemu się autu.
Kiedy oddalił się od miejsca kryjówki Anity na tyle, że głos jej nie mógł już tu dochodzić,
zatrzymał się oczekując z udanym spokojem dalszej kolei wypadków.
Auto podjechawszy do Rossa na odległość kilku kroków, zatrzymało się w miejscu i jeden
z dwóch młodych ludzi, siedzących na głównym siedzeniu, wyskoczył z wozu, po czym pod-
szedł do Rossa Shunklina.
Cowboy, który początkowo lękał się zetknięcia z nieznajomymi gentlemenami, teraz, spoj-
rzawszy w szare, przyjaznie, choć jakby ze smutkiem spoglądające oczy tego młodego czło-
wieka, zbył się pierwotnych obaw i z jego szerokiej piersi wyrwało się westchnienie ulgi.
Co wy tu porabiacie, człowieku? zagadnął nieznajomy, obrzucając cowboy a badaw-
czym spojrzeniem.
Na te słowa Ross doznał na nowo uczucia trwogi. Wiedział przecież, że gentlemeni z dale-
kiego wschodu nie tylko potrafią rozmawiać ze sobą na setki mil, ale znają przemożne czary;
które pozwalają im przenikać najtajniejsze myśli każdego człowieka. A zatem kto wie, czy
ten, tak pociągająco uprzejmy młodzieniec nie zna przyczyny, dla której on, Ross Shunklin,
przybył tu wraz z Ariką i czy za chwilę nie skieruje swych kroków do miejsca, gdzie leży
związana blada Miss, wzywająca; pomocy?... %7łałował teraz, że nie poszedł śladem Ariki,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]