[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zawiłości rodzinne Chloe, aby ukręcić głowę wszystkim
plotkom. Słuchały uprzejmie, ale miała nieodparte wrażenie,
że dużo chętnie dowiedziałyby się czegoś więcej o nagle
objawionym wujku.
Potem jedna z nich zamówiła jedzenie na swoje przyjęcie
urodzinowe, a Laura w zdenerwowaniu zle obliczyła koszty i
podała taką cenę, że teraz zastanawiała się tylko, czy w ogóle
wyjdzie na swoje.
Chciała odjechać stąd jak najprędzej, szybko więc przeszła
do samochodu, gdy nagle usłyszała głośny okrzyk:
- Laura! Właśnie cię szukałam!
Odwróciła się i zobaczyła machającą Jesse Bunton, żonę
agenta nieruchomości i matkę Tammy.
- Witaj! - odezwała się znużonym głosem. - Chloe
mówiła o tobie ciekawe rzeczy...
- Mam nadzieję, że tylko dobre. - Jesse uśmiechnęła się
niewinnie i położyła rękę na sercu.
- Nie całkiem - zaprzeczyła bez uśmiechu. Lubiła Jesse,
lecz uważała, że tym razem należy dmuchać na zimne i nie
miała ochoty na żarty. - Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi
chodzi. Domyślam się, że całe miasto szepcze już o moim
nowym sąsiedzie, ale nie życzę sobie, żebyście mówiły
cokolwiek, co może dotknąć Chloe.
- To jasne - zapewniła gorąco Jesse. - Sama przyznasz, że
trudno o nim nie szeptać, bądz jednak pewna, że nigdy nie
powiem niczego, co mogłoby zaniepokoić Chloe!
Kiwnęła głową bez słowa. Wiedziała, że jej zdecydowane
słowa obiegną okolicę jeszcze tego samego dnia, ale to nie
miało znaczenia. Najważniejsza była jej córka i to, żeby jakoś
przebrnęła przez tę niewygodną sytuację.
Wiedziała oczywiście, że trudno będzie utrzymać przyjazd
Ryana w tajemnicy. Dostrzegła ciekawość w oczach Jesse i
miała świadomość, że wszystkie kobiety w miasteczku żądne
są wszelkich informacji o nowym przybyszu.
- Chciałaś o coś zapytać, Jesse?
- Cóż, nie ukrywam, że wszystkie chciałybyśmy
dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
- Jakie wszystkie? - powtórzyła zaskoczona. Zanim
jednak skończyła mówić, zauważyła, że wokół nich zebrało
się już z pół tuzina innych matek i otaczały je ścisłym kołem.
- Mów, Laura, jaki on jest? - pytały, nie kryjąc nawet
ciekawości. - Zostanie tutaj? Jest kawalerem?
Spojrzała na nie zdumiona. Wszystkie miały mężów, nie
rozumiała więc, po co im te informacje.
Chociaż... Właściwie nie. Dobrze rozumiała. Bo Ryan
Gasper był cudowny. Intrygujący i zachwycający. Na tle
grubawych, łysiejących, przedwcześnie podstarzałych
miejscowych facetów jawił się jak bohater ze snów.
I ten właśnie facet ze snów zaproponował jej wczoraj
wieczorem wspólną kawę. I nawet przez moment w jego
oczach widziała dziwny błysk, który sugerował, że być może
miałby ochotę nie tylko na kawę.
- Cóż, to jest wujek Chloe - odezwała się tak spokojnie,
jak była w stanie. - Kupił Kardinyarr i na razie tu zostanie. To
chyba wszystko, czego dotychczas się o nim dowiedziałam.
Nie gardzi darmowym poczęstunkiem - dorzuciła na koniec i
zamierzała odejść.
Wiedziała, że to nieczyste zagranie. Była pewna, że teraz
Ryan będzie nieustannie przyjmował wizyty, a jego kuchnia
zapełni się prowiantem w jedno popołudnie.
- A więc jedliście już razem kolację? - Usłyszała z tyłu
głos Jesse, i to ją zatrzymało. - Brawo, Laura! Niezłe tempo!
- To nie tak - broniła się. - Ja tylko widziałam, że nie ma
co jeść i zaniosłam mu ciasto czekoladowe.
- Jadł twoje ciasto? - odezwała się inna z kobiet. - To już
po chłopie!
- Ej, wszystko przekręcacie! - Próbowała coś
wytłumaczyć, kobiety jednak się śmiały, wciąż dogadywały i
miała wrażenie, że z każdym słowem pogrąża się coraz
bardziej.
Wiedziała, że podobnie jak Jill, chętnie wyswatałyby ją z
nowym mieszkańcem miasteczka. I jeśli tak śmiało mówiły o
tym wprost, to wolała sobie nawet nie wyobrażać, co szeptały
za jej plecami. Nie, stanowczo nie zdoła im tego
wyperswadować. Jedyne, co mogła zrobić, to zachować
spokój.
- A jak już będziecie go odwiedzać z koszami pełnymi
jedzenia, to wpadnijcie też do mnie - powiedziała, chowając
się do samochodu i pospiesznie zapalając silnik.
Ryan spędził cały ranek na bazarze ze starociami.
Najpierw długo szukał wolnego miejsca do parkowania, a
potem z trudem przeciskał się przez tłum kupujących.
Miejscowy targ mógł pochwalić się wszystkimi atrakcjami
charakterystycznymi dla tego typu miejsc. Ludzie przynosili
tu rzeczy znalezione na strychach i wszystko, co było im już
niepotrzebne, licząc, że znajdzie się chętny nabywca. Ryan
zauważył przerdzewiałą główkę od prysznica, butelkę
szamponu sprzed dziesięciu lat i oryginalną" maskę
karnawałową z Wenecji.
Przeszedł wolnym krokiem przez główną alejkę, oglądając
kolorowe stoiska z ich niecodzienną zawartością i doszedł do
starej stodoły, w której odbywała się aukcja zwierząt.
Uważnie obserwował zażarte targi, a potem długo rozmawiał z
doktorem Larsonem, miejscowym weterynarzem. Miał pewien
ciekawy pomysł. Wiedział, że musi jeszcze dopracować
szczegóły, ale wydawał mu się całkiem sensowny...
Wrócił do domu i szybko włączył komputer. Chciał na
świeżo zanotować to, co mu przyszło do głowy. Napisał kilka
najważniejszych punktów i przerwał na chwilę. Powinien
zrobić sobie kubek kawy; kofeina zawsze pobudzała jego
umysł. Przeszedł do kuchni i dopiero tam stwierdził, że
chociaż ma zapas mleka na jakieś trzy miesiące, to brakuje mu
zarówno kawy, jak i cukru. Przejrzał nerwowo wszystkie
szafki, ale w końcu wrócił do komputera z kubkiem wody.
Pisał, prawie nie robiąc przerw. Po dwóch godzinach palce
bolały go od uderzania w klawisze, a żołądek domagał się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]