[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się. Nie przyjąłby jednak zaproszenia, gdyby wiedział, że
przyjdzie tu i zrobi w obecności Stevie taką scenę. Tym bar-
dziej że Stevie posądza nas o zadawniony, poważny związek.
Co ona sobie myśli? I dlaczego?
Irene czekała. Chciał natychmiast porozmawiać z nią po-
ważnie na temat Gary'ego. Nie mógł teraz zajmować się
Stevie. A kiedy? Nigdy, jeśli ona się nie zgodzi. Nie dopusz-
czę do tego, pomyślał, a na głos powiedział:
- Idziemy. Mogę poświęcić tylko godzinę, a tyle jest do
omówienia.
S
R
- Zaraziłaś się ode mnie grypą, co? - spytała Aimee Ste-
vie, kiedy godzina Juliusa dobiegała końca.
W tym tygodniu ktoś ją o to pyta chyba szósty raz,
a może siódmy. Już nie mogła się doliczyć.
- Wiesz... - zaczęła.
- Idz do domu - pogoniła ją Aimee. - Cokolwiek to jest,
wyleż się i odpocznij.
- Dasz sobie radę?
- Jasne. Może wpadnie Anna. Zawsze chętnie bierze go-
dziny nadliczbowe, bo spłaca teraz hipotekę.
- No dobrze.
Ponieważ Stevie męczył straszliwy ból głowy, nie miała
apetytu i padała z niewyspania, czuła, że powinna pójść do
domu. Godzinę pózniej leżała w łóżku, zasłoniwszy przed-
tem okna. Czekała, aż zadziałają dwa proszki od bólu głowy.
Szkoda, że na inne, mniej fizyczne dolegliwości nie ma tak
szybko działającego lekarstwa. Z tą myślą zasnęła...
Obudziła się po kilku godzinach z ciężką głową. Ktoś
walił do drzwi. Otumaniona, powlokła się korytarzem, nawet
nie zastanawiając się, kto to może być.
Julius.
- Aimee powiedziała mi, że wróciłaś do domu z grypą.
Wszedł zdecydowanie, nie dając jej czasu na zamknięcie
mu drzwi przed nosem. Czy zdobyłaby się na to, gdyby była
w pełni przytomna?
- To chyba tylko migrena. Już mi lepiej - wyznała.
- No, nie wyglądasz dobrze - przygadał jej delikatnie.
- Bo spałam.
- I jeszcze niezupełnie się ocknęłaś, prawda?
- Zaraz się ogarnę - powiedziała.
- Odśwież się w łazience, a ja ci zrobię coś do picia.
Herbaty? Czy może zimnego dżinu z tonikiem?
S
R
- Herbaty - rzuciła pośpiesznie. Nie chciała, żeby bodaj
kropla alkoholu podsyciła jej żar i gniew.
Spryskanie twarzy i kilka łyków zimnej wody ją ożywiło,
ale nie ujęło stresu. Kiedy weszła do kuchni, serce jej się
ścisnęło. Julius wyglądał tu jak domownik.
Zapadał zmrok, toteż zapalił dwie staroświeckie lampy
z karbowanymi kloszami, wiszące pod sufitem. Teraz wlewał
wrzątek do starego porcelanowego czajniczka mamy w żół-
to-różowe różyczki. Wyglądał nad wyraz męsko w tej typo-
wo kobiecej kuchni. A znalazł nawet włóczkowy ocieplacz,
sitko, mleko i filiżanki. I uśmiechał się do niej, chociaż w je-
go uśmiechu kryła się jakaś... bezradność. Zachwiała ona
w Stevie jedyne uczucie, które ratowało ją w obecności Ju-
liusa - gniew.
- Julius - rzekła bezradnie. - Jeżeli miałeś ważny powód,
żeby tu przyjść, to mów od razu. A jeżeli nie, to wyjdz!
- Mleka?
Zlekceważyła go.
- Proszę cię... nie graj ze mną w słówka.
Dał spokój herbacie. Podszedł do niej. Jeśli wydaje mu
się, że mnie zwiedzie swoją gadką, to się bardzo myli, po-
myślała.
- Stevie, ja w nic nie gram - oświadczył. - Dopiero dziś
zrozumiałem, jak mylne wrażenie odniosłaś o moim związku
z Irene.
- Ja...
- Czekaj! - Stał bardzo blisko, ale nie próbował jej do-
tykać. - Uważasz, że jestem ojcem jej dzieci, prawda? %7łe od
lat coś nas łączy. Przyznała mi się dzisiaj, że świadomie
stworzyła takie wrażenie w rozmowie z tobą przez telefon
dwa tygodnie temu. Wiem, że nietrudno było się na to nabrać
przy takiej bliskości jak nasza.
S
R
- Czyli sam przyznajesz...
- Niczego nie przyznaję - wybuchnął, odsuwając się
gniewnie. - Pozwól mi dokończyć!
- N-no dobrze.
- Irene i ja od dwunastu lat prowadzimy wspólne badania.
- Tyle już wiem - odparła, ciężko wzdychając. - Chcesz
powiedzieć, że tylko to was łączyło?
- Nie! - zaprzeczył. - Kochałem się w niej, a w każdym
razie tak mi się zdawało, przez blisko siedem lat! Wiedziała
o tym, ale ja byłem zanadto pochłonięty nauką, żeby sobie
to uświadomić.
- Nie bardzo rozumiem.
- Stevie, ona od początku była żoną Gary'ego, bardzo
zamożnego przedsiębiorcy i bardzo miłego człowieka. - Zni-
żył głos, jak gdyby zniecierpliwiła go złożoność tego, co ma
do powiedzenia. - Kochała go, i kocha do dzisiaj. Niestety,
uznała, że skoro trzyma go w garści, mnie też może wodzić
na smyczy.
- Nie potrafię wyobrazić sobie ciebie na niczyjej smyczy
- wybuchła Stevie i zmrużyła oczy, pragnąc wyczytać dodat-
kowe komunikaty z jego twarzy.
- Zmieniłem się - przyznał. - Wtedy byłem typowym
naukowcem, kompletnie pochłoniętym pracą. Nie miałem
czasu rozwijać się w innych dziedzinach. Kobiety były dla
mnie obcym gatunkiem. Nie miałem prywatnego życia. Do-
skonale dogadywałem się w pracy z Irene, która mimo swo-
ich wad jest nadzwyczaj inteligentna. - Uśmiechnął się mar-
kotnie. - Owinęła mnie sobie bez trudu wokół palca i trzy-
mała przy sobie. Bo ona potrzebuje adoracji, wymaga opar-
cia. I ja jej to dawałem.
- Miałeś romans.
Musiała to z siebie wyrzucić. Zastygł ze zdziwienia.
S
R
- Nie, Stevie! Nigdy w życiu! - Wreszcie jej dotknął,
wziął ją w ramiona władczo, lecz czule. - Przede wszystkim,
kiedy miałem dwadzieścia lat, wierzyłem w swojej naiwno-
ści, że ona zdradzi męża. Ale nigdy jej nie tknąłem, chociaż
ona mnie dotykała. - I znów ten markotny uśmiech. - Roz-
paliła moje zmysły, a ja nie wiedziałem, że to podstęp. Potem
stopniowo, sam nie wiem jak... dojrzałem. Straciłem rodzi-
ców. Dużo zastanawiałem się nad sobą. Mój stosunek do
Irene się zmienił.
Tulił już teraz jawnie Stevie, a ona słuchała tylko i napa-
wała się jego dotykiem, ciepłem, zapachem...
- Nadal żywiłem szacunek dla jej umysłu i jej badań
- ciągnął. - Tak jak do tej pory. Ale zakwestionowałem uży-
tek, jaki robię z własnego życia. Zrozumiałem, że nie jestem
szczęśliwy. Każdą chwilę spędzałem na uczelni, a wieczorem
wracałem do swojego koszmarnego mieszkania, które Irene
słusznie wyśmiewała.
- Wyśmiewała?
- Zagraconego, ohydnego, nieurządzonego, zawalonego
książkami i papierami, z wiecznie pustą lodówką. Wtedy na-
wet mi to nie przeszkadzało. Zanadto byłem zajęty pracą,
a swoje potrzeby emocjonalne realizowałem, marząc o nie-
dosiężnej dla siebie i nie pasującej do mnie kobiecie. Zrozu-
miałem to jakieś trzy lata temu.
- Irene odeszła od męża...
- Nie! Postanowiłem wycofać się z badań, wrócić do me-
dycyny klinicznej i do własnych korzeni. Zrobiłem odpo-
wiedni kurs i zostałem lekarzem rodzinnym. Resztę znasz.
Sęk w tym, że miałem rozgrzebane badania z Irene. Nie mo-
głem ich zostawić. Nie mogłem się doczekać ich zakończe-
nia.
Irene kazała mi się nie przejmować badaniami, lecz iść za
S
R
głosem serca. Pod tym względem była bardzo wielkoduszna.
Chciała tylko, jak wtedy twierdziła, żebym pomógł jej osta- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl