[ Pobierz całość w formacie PDF ]

za tłumem do ciemnej sali bankietowej, w której odbywał się wykład. Znalezli wolne miejsca w
ostatnim rzędzie. - Więc to są najmądrzejsi ludzie na świecie? - szepnął Hale.
Kat zlustrowała salę.
- Przynajmniej jeden.
Wpatrywał się w program konferencji, który trzymał w rękach.
- Gdzie on jest?
- Obok projektora. Piąty rząd. Centralna nawa.
Na przedzie sali profesor rozwodził się w języku, który potrafiło zrozumieć tylko kilka osób na
świecie.
- Wiesz co? - W chłodnej sali jego oddech grzał Kat ucho. - To naprawdę konieczne, żebyśmy oboje tu
siedzieli... - Zmienił się slajd. Podczas gdy matematycy słuchali w skupieniu, Hale szeptał: - Mógłbym
iść wykonać kilka telefonów... posprawdzać parę rzeczy...
- Zagrać w blackjacka?
- No, w Rzymie...
- Rzym będzie jutro, skarbie - przypomniała. Pokiwał głową.
- No tak.
- Cii.
- Czy ty cokolwiek rozumiesz? - Wskazał na linie i symbole pokrywające ogromny ekran.
- Niektórzy potrafią docenić wartość wykształcenia. Hale przeciągnął się i skrzyżował nogi, a potem
ją objął.
- To takie słodkie, Kat. Może pózniej kupię ci uniwersytet. I loda.
- Wystarczą lody.
- Załatwione.
Siedzieli w zbyt intensywnie klimatyzowanej sali i wysłuchali całego pierwszego wykładu i części
drugiego. Kiedy Kat zobaczyła, że tylnymi drzwiami wymyka się pracow-
nik obsługi audiowizualnej, miała już całkiem zmarznięte ręce i burczało jej w brzuchu. Nie
zastanawiała się więc dwa razy, tylko złapała Hale'a za rękę i wyszła przez otwarte drzwi.
Matematyczny geniusz nadal ględził w sali bankietowej B, tymczasem trójka nastolatków zebrała się
potajemnie w pustym korytarzu kasyna.
Nikt poza nimi nie usłyszał Hale'a:
- Cześć, Simon.
- Jak wykład, Simon? - Hale zamilkł i przeczytał nazwisko z plakietki stojącego przed nim chłopaka. -
A może Henry?
Ale ten uśmiechnął się tylko, jakby został przyłapany -bo został - przez jedyne dwie osoby na świecie,
z których zdaniem naprawdę się liczył.
- Jak mnie znalezliście? - Hale uniósł tylko brwi, a Simon mruknął: - Zresztą, nieważne.
Niedługo potem ruchome schody oddalały ich od doktorów i wyłożonych dywanami sal; cisza ustąpiła
popiskującym automatom i rozwrzeszczanym turystom. Kat musiała wręcz krzyczeć:
- Co u taty?
- Na emeryturze - odpowiedział Simon. - Znów. Tym razem chyba na Florydzie.
- Na emeryturze? - Hale nie próbował nawet ukryć zdumienia. - Ma czterdzieści trzy lata.
- Ludzie robią bardzo dziwne rzeczy, jak trafią na liczby pierwsze - wyjaśnił Simon, wzruszając
ramionami. Nachylił się bliżej. - Tak naprawdę jest konsultantem w Sea-bold Security.
- Judasz - zażartował Hale.
Ale do Kat niewiele docierało. Była zbyt zaabsorbowana ludzmi w kasynie. Turyści z saszetkami przy
paskach
siedzieli rzędami przy automatach. Kelnerki lawirowały w tłumie. Bardzo łatwo było poczuć się tu
samotnym, zagubionym w chaosie. Ale ona była złodziejką. Nie była głupia.
Pogładziła trzymaną w rękach tubę i popatrzyła na chłopaków.
- Zejdzmy z widoku.
Kiedy szli przez labirynt korytarzy na poziomie kasyna, Kat zwróciła uwagę na sprężysty krok
Simona, gdy mówił
o wykładzie i nowinkach technologicznych. O geniuszach
i ludziach legendach, którzy tego ranka przy śniadaniu opowiadali różne historie.
- Wiesz, że jesteś mądrzejszy niż oni wszyscy razem wzięci, prawda? - stwierdził Hale. - Tak
naprawdę, gdybyś chciał to udowodnić... - Zerknął na stoły do blackjacka.
Simon pokręcił głową.
- Nie liczę kart, Hale.
- Nie liczysz? - Hale się uśmiechnął. - Czy nie będziesz liczyć? Bo wiesz, to nie jest nielegalne.
- Ale zle widziane. - Na czole Simona zalśnił pot. Mówił, jakby ktoś właśnie zaproponował mu, żeby
poszedł popływać po jedzeniu... albo pobiegał z nożyczkami. - Bardzo zle widziane.
Znalezli wolny stolik na dworze, niedaleko zatłoczonego basenu, z dala od kamer i ochroniarzy.
Simon przesunął swoje krzesło pod parasol.
- Spiekę się - wyjaśnił, kiedy Kat zajęła miejsce naprzeciwko. Odetchnął głęboko, jakby zbierał się na
odwagę, żeby zadać pytanie. - Chodzi o jakąś robotę?
Hale rozłożył się na leżaku, oczy miał ukryte za ciemnymi okularami.
- Raczej o przysługę.
Simon nieco oklapł, więc Kat dodała:
- Póki co.
Pustynne powietrze było suche, ale unosił się w nim niezaprzeczalny zapach chloru - i pieniędzy. Kat
rozwinęła plan na szklanym blacie.
Simon się nachylił.
- Czy to Macaraffy 760?
- Dokładnie - odpowiedział Hale.
Simon zagwizdał w ten sam sposób, w jaki czasem gwizdał Hale, ale brzmiał raczej jak zraniony ptak.
- Dużo zabezpieczeń. Bank? - zaryzykował. Kat pokręciła głową. - Rząd? - spróbował znów.
- Sztuka - wyjaśniła.
- Prywatna kolekcja - dodał Hale. Simon podniósł głowę znad stołu.
- Twoja?
Hale roześmiał się.
- Chciałbym.
- Czy to nasz cel? - Simon zrobił wielkie oczy.
Hale i Kat spojrzeli po sobie. Uśmieszek Hale'a wskazywał, że zaświtała mu taka myśl. Nachylił się
jednak bliżej i powiedział:
- To nie jest zwykła operacja.
Simon nie wydawał się speszony; jego umysł był zbyt przepełniony teoriami, algorytmami i
funkcjami wykładniczymi, żeby to, co zwykłe, miało dla niego jakiekolwiek znaczenie.
Przez dziesięć minut przyglądał się w milczeniu planom, a potem popatrzył na Kat.
- Chyba bym spasował. Chyba że to jest Fort Knox. Chwila. - Zalśniły mu oczy. - To Fort Knox?
- Nie - powiedzieli jednym głosem Hale i Kat.
- To bym się nie włamywał. - Odsunął plany.
- Ktoś już się tam włamał - przyznała Kat.
- Twój tata?
- Dlaczego każdy to powtarza?! - krzyknęła.
Hale zdjął okulary słoneczne, żeby spojrzeć Simonowi prosto w oczy. Jego głos był ledwie słyszalny
wśród śmiechów i plusków wody w basenie.
- Bardzo chcemy wiedzieć, kto się tam włamał.
- Kto się tam włamał? - Simon dzgnął palcem sam środek planu. - Lista nie jest długa, to na pewno.
- Im krótsza, tym lepiej, przyjacielu. - Hale poklepał Simona po plecach. - Im krótsza, tym lepsza.
- Mogę to sobie zatrzymać? - spytał Simon.
- Jasne - odpowiedziała Kat. - Mamy kopię. Aha, Simon... dzięki.
Już się podnosiła, żeby wyjść, kiedy Simon zapytał:
- To dlatego wróciłaś, prawda?
Zmrużyła oczy w jasnym słońcu. Poczuła się tak, jakby znajdowała się miliony kilometrów od
zachmurzonego kampusu w Colgan.
- Tak. - Zerknęła na Hale'a. - To rodzaj... Simon zbył ją machnięciem ręki.
- Nie muszę wiedzieć. Zastanawiałem się tylko, czy to ma związek z tymi dwoma kolesiami, którzy
nas śledzą, odkąd wyszliśmy z wykładu.
Ze wszystkich osób, jakie Kat spodziewała się spotkać w Las Vegas, ludzie Artura Tacconego byli
ostatni na liście. Nie próbowali nawet wmieszać się w tłum turystów i hazardzistów - nie siedli przy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl