[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DoszÅ‚a do domu, stanęła na podwórzu. Stoi, stoi, stoi, co jest? DÅ‚ugo tak stać bÄ™dzie i wpatry¬wać
się w fundamenty po chlewni? A może ona nie wie, że to Luluś ogień podłożył? Powiedzieć by
trzeba, należy się, żeby wiedziała. Ciućkową znowu wypychamy, powiedz Ciućkową, powiedz
wszystko, może jej ulży. Ale tu nagle Jadzia bach! na ziemię bez głosu pada. Sparaliżowało ją. Pół
roku w szpitalu przeleżała. A Luluś, jak Jadzia w szpitalu, rzeczy wynosi z domu i sprzedaje za
buraki: telewizor Smolarkowej sprzedał, koparkę do kartoflów Ciućkowej, Maniocha szafę i
wer¬salkÄ™ kupiÅ‚a, Wasylowa stół i krzesÅ‚a, uch, nawet pierzyny posprzedawaÅ‚, poduszki, wszystko.
CaÅ‚kiem można byÅ‚o okazyjnie kupować, naj¬pierw siÄ™ ceniÅ‚, żądaÅ‚ skrzynki buraków^ a potem to
już za dwa, trzy buraki odstępował.
A dzieci przez te pół roku całkiem zdziczały. Jakby głupie się zrobiły czy co. Uciekały przed
Lulusiem, ojcem rodzonym, uciekaÅ‚y i przed na¬mi, normalnymi ludzmi przecież. Pewno
biedac¬twa wystraszyÅ‚y siÄ™ pożaru i tego kwiczenia okropnego, i matki im zabrakÅ‚o, i spać nie
miaÅ‚y na czym, bo przecież LuluÅ› wszystko z domu wy¬niósÅ‚, ale na jedzenie to je Maniocha dzieÅ„
w dzień wołała, a też uciekały. Kradły ludziom z pola brukiew, marchew, jajka z kurników, i
ku¬raki ginęły wtenczas, ożesz, ile to kuraków zgi¬nęło! mówili my, że trzeba by co z tymi
dzieciarni zrobić, ale co? paÅ„stwu oddać, kiedy ojciec ro¬dzony żyje? czy to nasza sprawa? Jakby
całkiem sieroty były, to co innego, ale tak?
Zimą, gdzieś w styczniu, patrzy Ciućkowa przez okno, a tu karetka jedzie. Jadzie wiozą! krzyczy
Ciućkowa i w te pędy do Franki, a Franka zaraz do Kółka, powiedzieć Frankowi, a Ciućkowa po
domach z tÄ… nowinÄ….
O, cholera, ożesz! %7Å‚e Jadzia do domu wróci, te¬go siÄ™ nikt nie spodziewaÅ‚. Przecież byÅ‚a caÅ‚kiem
sztywna, w nogach, w rÄ™cach i wszÄ™dzie! O, cho¬lera, zle wypadÅ‚o! wejdzie Jadzia do Smolarków,
zobaczy, telewizor jej u Smolarków gra. Zajdzie do Wasylichy, a tu w paradnym pokoju jej wÅ‚as¬ny
stół i krzesÅ‚a stojÄ…. Zajdzie do Maniochy, a u Maniochy jej szafa na wysoki poÅ‚ysk, piÄ™kna sza¬fa
trzydrzwiowa i wersalka w sypialce stoi. Cho¬wać te rzeczy, czy jak? Ale! przecież siÄ™ to
wszy¬stko legalnie kupowaÅ‚o! A z drugiej strony, cho¬ciaż legalnie, jakoÅ› wstyd.
To Maniocha dawaj politurę z szafy skrobać, mówi: politurę zetrę, inną zaciągnę, nie będzie widać.
Poduszków to Jadzia nie pozna, które jej, garnki wszystkie podobne do siebie, najgorszy kłopot z
meblami.
A tu Ciućkowa z nowymi nowinami domy obla¬tuje: Jadzia ma nogÄ™ sztywnÄ…, ledwo siÄ™ rusza, już
ona ani w pole nie wyjdzie, ani świniaków chować nie będzie, niech mnie Matka Boska to i owo,
kaleka, sama widziaÅ‚am, jaka kaleka bied¬na, schylić siÄ™ też nie może, bo i plecy sztywne jej
zostały.
No, to pół biedy, jak noga i plecy sztywne, to Jadzia chodzić do wsi nie będzie, za daleko. Tylko
Maniocha musi coś ze szafą i wersalką zrobić, bo Maniocha najbliższa sąsiadka.
Ale Maniosze politura z szafy zle siÄ™ zeskroba¬Å‚a, Maniocha zezliÅ‚a siÄ™ i ciach! ciach! szafÄ™
po¬rÄ…baÅ‚a siekierÄ…. A wersalkÄ™ przykryÅ‚a kapÄ…, bo powiada, przecież Jadzia pod kape nie bÄ™dzie
za¬glÄ…dać, a po nogach wersalki nie pozna.
A w trzy dni po tym, jak karetka przywiozła Jadzię ze szpitala, Luluś się spalił. Jadzię, już Wdowę,
po tygodniu wypuścili z aresztu, Lulusia z kostnicy oddali, Wdowa pogrzeb wyprawiła. Wszyscy
się na ten pogrzeb złożyli, każdy dał, nie żałował, Wdowę Franek z Maniochem pod pachy
prowadzili za trumną, ale ona nie mdlała, ani nic, garść zamarzłej ziemi na trumnę rzuciła,
przeże¬gnaÅ‚a siÄ™ i tak pochowaÅ‚a go bez jednej Å‚zy nawet dla pozoru. Stypa odbyÅ‚a siÄ™ u Maniochy,
bo u Ja¬dzi przecież nie byÅ‚o ani jednego mebla, żeby przy czym usiąść i wypić. Ale jakoÅ› nikt nie
miał ochoty na picie, chociaż Wdowa postawiła dwie kanki bimbru, po liter na łeb, i zachęcała do
wy¬picia i do jedzenia kaszanki. Tak, nie wchodziÅ‚ ten bimber w gardÅ‚o, bo co siÄ™ na WdowÄ™ nie
spojrzało, to jakoś bele jako: jakby ona nie żywa była, jakby sama nieboszczka, twarz
pomarszczo¬na, nos wyostrzony, oczy szklane.
No pewno, straszny grzech wzięła na sumienie, żywcem męża spaliła. Nie Bóg ją z nim rozłączył,
ale ona sama się rozłączyła. Musiał on strasznie krzyczeć, dziwne, że Maniocha nie słyszała tego
krzyku? Podłoga wokół Lulusia zlana była wodą,
stąd się niewiele spaliła, jak pytali Wdowy, skąd ta woda na podłodze, gadała, że nie wie, może
Luluś palący się wiadrem wody oblał? Ale pewno sama Wdowa przedtem wodą podłogę zlała, coby
pożaru nie było. Tak to być musiało. Ciekawe, czy teraz do kościoła za krzyżówki na Wielkanoc
po¬jedzie i do komunii Å›wiÄ™tej przystÄ…pi? Jak pojedzie i przystÄ…pi, znaczy, nie ona. PojechaÅ‚a i
przyjęła komunię. No, to niewinna. Za takie świętokradztwo Pan Bóg na miejscu by ukarał,
paraliżem tknął.
Wtedy ustanowili my komitet obywatelski w sprawie pomocy dla Wdowy, chociaż byli tacy, co
jeszcze gadali, że Wdowa jednak, mimo komunii, winna jest śmierci Lulusia. Ale gadali nie za
dÅ‚u¬go, bo zaraz po Wielkiejnocy i komunii Wdowie plecy puÅ›ciÅ‚y i zgiąć siÄ™ już mogÅ‚a do kolan,
wy¬razny znak od Boga, coby nie oczerniać.
To pozbierali my u siebie stare ławy, stołki, stoły się dwa znalazły po stodołach stare, łóżko jedno,
sprężyny nawet i szafę, i zawiezli my do Wdowy. Borynowa to dwie dobre kołdry dała i dwie
poduszki, Boryna siÄ™ tak nad WdowÄ… uża¬laÅ‚, i kazaÅ‚ dać. A że akurat sklep u nas mieli otwierać, bo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]