[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nic nie powie, bo nic nie wie! - krzyknął Melczarek.
- Proszę się nie denerwować, inżynierze. Tego mi w zupełności wystarczy. - Geza
spojrzał z ukosa i masując obolałą szyję dodał: - Zdaje się, że bohater mojego opowiadania
rzeczywiście wyjątkowo nie miał szczęścia do kobiet.
Sierżant uporawszy się z drzwiami gorliwie tej opinii przytaknął. Stara Kwiatkowska,
matka młodej Kwiatkowskiej, u której pani Marta po ucieczce z domu Melczarka zatrzymała
się na nocleg, zaraz przybiegła do komendy z sensacyjną wieścią. Czego ta narzeczona
inżyniera nie opowiada! Inżynier najpierw miał ją okrutnie maltretować nie pozwalając
jakiegoś pierścionka nosić. A potem w ogóle ten pierścionek zabrał, ukradł czy coś.
- Powiedziałem starej Kwiatkowskiej - rekapitulował - że narzeczona inżyniera może,
jeśli chce, oficjalne doniesienie złożyć, prokurator zajmie się narzeczonym i koniec. Ale po
prawdzie wcale w to nie wierzyłem. Która narzeczona zechce przez głupi pierścionek szansę
na obrączkę stracić? No i proszę, co się okazało.
- Właśnie, ten pierścionek! - podjął Geza zwracając się do Melczarka. - To był
największy błąd. Po stwierdzeniu, że stał się pan przypadkowo posiadaczem pierścionka
Wasilewskiej, jej jak gdyby spadkobiercą, należało natychmiast pierścionek ten wyrzucić albo
ukryć głęboko. Pan zaś pierwszy błąd pogłębia drugim błędem: ofiarowaniem pierścionka
pani Marcie... - Tu, spojrzawszy w twarz inżyniera, szybko się poprawił. - Oczywiście, że ona
sama mogła ten pierścionek znalezć i wziąć go sobie. Ale to pana nie usprawiedliwia.
Mężczyzni tacy jak pan, lepiej powinni orientować się w namiętnościach kobiet. I nie być
tacy zachłanni. Jestem pewien, że tego odebranego pani Marcie pierścionka nie wyrzucił pan.
tylko gdzieś ukrył. Nie szkodzi, niech tam na razie zostanie. Przy dokładnej rewizji się
znajdzie.
Podczas trzeciego przesłuchania Krzysztof Lebioda, lat 40, żonaty, ale pozostający w
stałej niezgodzie z żoną, ojciec trojga dzieci, magazynier pracujący na pół etatu w Zakładach
Mechaniki Precyzyjnej, karany w roku 1957 za tak zwany czyn lubieżny z nieletnią, cieszący
się zarówno w miejscu pracy, jak zamieszkania dobrą opinią - przyznał się do winy. Do
wszystkich kolejnych morderstw. Odetchnął głęboko i powiedział:
- Cholerny świat. Akurat wtedy, kiedy człowiek wygrywa Syrenkę w totolotka i zdaje
mu się, że największe szczęście złapał - taka kraksa. No. teraz możecie mnie już wieszać.
- Chciałbyś - nie wytrzymał porucznik Patryk - chciałbyś, ale nie ma tak dobrze.
Pomęczysz się jeszcze trochę. Jeszcze będą ci się te zamordowane kobiety długo śniły po
nocach, zobaczysz. Nie śniły ci się nigdy dotąd?
- Nie śniły mi się. Ani razu. A bo ja za to winien jestem?
Porucznik spojrzał z niejakim wstydem na Kęskiego siedzącego z boku stołu. %7łe też
zadaje takie pytania, jakby nie znal wszystkich podręcznikowych prawd.
- Szatan mną kierował - powiedział Lebioda głuchym głosem. - Dacie widzenie moim
dzieciom?
- Nie damy - powiedział porucznik. - A co do żony zwrócisz się z prośba do
prokuratora. Pewno po jakimś czasie do widzenia z żoną dopuści.
- E tam, żona.
- Na kluczu francuskim znaleziono ślady krwi. Zawsze się nim posługiwałoś?
- Nie zawsze. Tylko tak jakoś ostatnio.
- Przedtem czym zabijałeś?
- Jak popadło. Raz łomem, raz kawałkiem metalowej rurki. Marne rurki teraz robią,
cała aż się cholera wygięła.
Porucznik sięgnął do szarej koperty. Wydobył złotą blaszkę półksiężycowego
kolczyka.
- Znaleziono to w waszym domu podczas rewizji. %7łona zeznała, że przynieśliście jej
ten kolczyk w prezencie. Poznajecie ten kolczyk?
- Poznaję. Przywiozłem go z Leńska.
- Kiedy?
- A czy ja dokładnie pamiętam? Była chyba połowa kwietnia. Jakoś tak. Zona jęczała,
że ją zaniedbuję. Ze inni mężowie prezenty różne, a ja nic. Złamałem się ten jeden raz - bo ja
nie jestem złodziej - i wziąłem
Upewniwszy się, że nie grozi jej odpowiedzialność z paragrafu o udzielenie pomocy w
przestępstwie, pani Marta spojrzała zalotnie na Gezę.
- Więc obudziłam się wczesnym rankiem w hotelu w Warnie i zobaczyłam Zbyszka
stojącego obok okna z tym pierścionkiem w ręku. Od razu przypomniałam sobie, że są jutro
moje urodziny i nawet zdziwiłam się trochę skąd Zbyszkowi o nich wiadomo, bo, wie pan,
nigdy urodzin nie obchodziłam ani specjalnie nie rozpowiadałam, pan rozumie, ich daty.
Zbyszek spojrzał w kierunku łóżka, sprawdził, że jeszcze śpię, i wsadził pierścionek do
kieszonki kamizelki. A ja już przy nim. Myk rękę do kieszeni. Ach, jaki piękny, mówię,
dziękuję ci bardzo, kochany, pan rozumie, wtedy go tak jeszcze nazywałam, skąd go masz,
mówię, i w ogóle pewno jeszcze w Polsce kupiłeś. No i on wtedy wyjaśnił, że okazja mu się z
tym marynarzem trafiła. Na bulwarze w Warnie. Słowo daję, że wtedy, w tej kawiarni nie
chciałam pana oszukać. Powtarzałam tylko to, co mi Zbyszek powiedział. Co z samochodem?
Z tym samochodem też było po prostu. Mieliśmy jechać na Wesołą wdówkę. Ale jak
przyjechałam po niego do Poręby, to powiedział, że ma coś bardzo ważnego do załatwienia.
Coś, co zadecyduje o całym naszym życiu. Więc niech mu auto pożyczę i sama do operetki
jadę, a on dobije na drugą odsłonę, na pewno, bo tam Borysińska śpiewa, wie pan.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]