[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Joe Baxter stanął ze skrzyżowanymi rękoma pod ścianą.
Obok niego zajął miejsce zasępiony Billy. Dillon przysiadł w końcu loży z
żarzącym się w kąciku ust papierosem. Ferguson i Harry usiedli naprzeciwko siebie.
- Ponieważ kolacja jest na koszt firmy, zamówię coś dla wszystkich - oznajmił
Harry. - Szampan, woda mineralna bez bąbelków, jajecznica, wędzony łosoś, siekana
cebulka i sałatka.
Fernando pośpiesznie się oddalił.
- Oto człowiek, który dobrze wie, czego chce - skomentowała Kate.
- Dlatego jeszcze żyję, podczas gdy inni od dawna gryzą ziemię - odparł Harry.
- Więc o co ten cały szum, moja droga? - zapytał Ferguson.
- Proszę, proszę, Rupercie, generał udaje uczciwego angielskiego dżentelmena.
Chodzi o to, generale, że chcę, abyście mi dali święty spokój. Wiem, że wzięliście mnie
pod lupę. Tak jak wcześniej Daniel Quinn. I wiem, że nie siedzielibyście tutaj ze mną,
gdybyście już coś znalezli. Przed kilkoma dniami miałam interesujące spotkanie w
Waszyngtonie. Padły mocne słowa, wymieniliśmy poglądy. Jestem pewna, że Blake o
wszystkim was zawiadomił.
- Oczywiście - odparł Dillon. - A także o tym, że na krótko przedtem dwóch
meneli napadło na Quinna, kiedy szedł do Białego Domu.
- Naprawdę? Bardzo mi przykro. Mam nadzieję, że jakoś sobie z nimi poradził. A
skoro mowa o napaści, co powiesz o twoim wypadzie do Loch Dhu?
- Och, chciałem się tylko trochę rozerwać. Parę lat temu spędziliśmy kilka dni w
Ardmurchan i pomyślałem, że moglibyśmy się tam znowu zatrzymać. Ferguson i ja
wybraliśmy się tam na polowanie.
- Już w to wierzę - mruknęła Kate.
- Na jelenie - zapewnił ją z uśmiechem Dillon. - Wy łącznie na jelenie.
- Brownowi musieli założyć dziewięć szwów na twarz. Nie lubię, kiedy jakieś
oprychy okładają moich pracowników kolbą pistoletu. Zrób to jeszcze raz, to pożałujesz,
Dillon - wycedziła Kate. Pod maską spokoju można było wyczuć hamowany gniew. - I
po co w ogóle jechałeś taki kawał drogi? %7łeby dać mi znać, że chcesz się ze mną
spotkać? Mogłeś po prostu zadzwonić.
- %7łeby wysłuchać oficjalnego komunikatu na temat Aktu Walki Klasowej? -
zapytał Ferguson. - Wszystkich tych bredni o piknikach na świeżym powietrzu? Nie
uczysz ich tam zabawy w koci koci Å‚apci.
- Nie mamy nic do ukrycia, generale, i świetnie pan wie, że nie może pan nam
niczego udowodnić.
- A wszystkie te pani organizacje na Bliskim Wschodzie?
- Jestem bardzo bogatą Arabką. Czuję się zaszczycona, że mogę pomóc swojemu
narodowi. Część tamtejszych organizacji zajmuje się polityką, ale nas interesują
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
wyłącznie programy społeczne i edukacyjne. Płacimy nauczycielom i budujemy szkoły,
a także małe szpitale we wszystkich krajach arabskich, od Iraku po Hazar.
- W Bejrucie także? - wtrącił Dillon.
- Oczywiście.
- Zasilając Fundację na rzecz Dzieci albo raczej... Hezbollah - powiedział
Ferguson.
Kate westchnęła.
- Niech pan to udowodni, generale. Jeszcze raz powtarzam, niech pan to
udowodni. Wszystko, co robi moja fundacja, jest jawne.
- A pani jutrzejsza podróż do Hazaru? Czy też jest jawna?
Księżniczka potrząsnęła głową.
- Dosyć tego. Jak pan świetnie wie, Rashid Investments zarabia miliardy dolarów
na wydobyciu ropy w Arabii Południowej, Pustej Strefie i Hazarze. Jeżdżę tam przez
cały czas.
Jestem już tym zmęczona, Rupercie, i straciłam chyba apetyt.
Chodzmy. Dziękuję za gościnność, panowie - powiedziała księżniczka, wstając. -
Ostrzegam jednak: trzymajcie się z daleka od moich spraw, bo pożałujecie.
- Proszę bardzo - odparł Billy z płonącymi oczyma. - Niech pani tylko spróbuje.
- Uspokój się - syknął Harry.
- Dobranoc - powiedziała Kate, po czym skinęła na Ruperta i wyszli.
W tej samej chwili pojawił się Fernando z jajecznicą i wędzonym łososiem.
- Wygląda to zachęcająco - rzekł Harry. - Więc zabieraj my się do jedzenia.
Miałem już serdecznie dosyć tej jędzy.
Na zewnątrz kolejka zniknęła. Rupert i Kate Rashid wsiedli do samochodu i
odjechali.
- Zatrzymaj się - polecił Rupert kierowcy, kiedy dotarli do skraju nabrzeża.
- Co zamierzasz? - zapytała Kate.
- Chyba zostanę, żeby obejrzeć przedstawienie. Wrócę do ciebie pózniej - odparł,
wysiadajÄ…c z auta.
- Uważaj na siebie, kochanie - powiedziała księżniczka.
Rupert zatrzasnął drzwiczki bentleya i się oddalił.
Po skończonym posiłku Harry zamówił kolejkę brandy i szepnął swojemu
siostrzeńcowi, żeby się rozchmurzył.
- Jesteś blady jak śmierć. Nie martw się, Billy, mamy jej numer telefonu.
- To wariatka - powiedział Billy. - Kto wie, co teraz zrobi? Założę się, że ona sama
tego nie wie.
- Podzielam twój punkt widzenia - zgodził się Dillon. - Ale ta pani ma jednak
pewne plany i na pewno nas w nich uwzględnia.
- Damy sobie z niÄ… radÄ™ - mruknÄ…Å‚ Harry. - Zaufaj mi.
- Twój wuj ma rację, Billy - powiedział Dillon. - Mówił to samo, kiedy rok temu
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
mieliście problem z blizniakami Franconi. Wieść gminna niesie, że zabetonowano ich
pod północną obwodnicą.
- Tak, to była ciekawa historia - potwierdził Harry. - Wiesz, co się wtedy
wydarzyło, prawda? Zatrudnili jakiegoś pirotechnika z IRA, żeby podłożył bombę w
moim jaguarze. Na szczęście dla mnie i dla Billy ego, facet zle nastawił zegar i cholerny
wóz wyleciał w powietrze, zanim jeszcze do niego wsiedliśmy. - Podano brandy i Harry
potrząsnął głową. - %7łyjemy w okropnych czasach, generale. Tak czy inaczej, zdrowie
nas wszystkich, póki jeszcze żyjemy - powiedział i wypił duszkiem swoje hennessy. -
Chodz, Billy, odprowadzimy ich.
Skryty w mroku Rupert Dauncey obserwował, jak doszli do samochodu, w
którym na Fergusona czekał kierowca. Nagle rozległ się przenikliwy okrzyk i
spomiędzy innych aut wybiegło pięciu mężczyzn z kijami baseballowymi w rękach.
Wszyscy byli Chińczykami i wszyscy mieli na sobie czarne jedwabne kurtki z
wizerunkiem Czerwonego Smoka na plecach. Dwaj z nich stali wcześniej w kolejce do
restauracji.
Jeden z napastników zamachnął się na Billy ego, ale ten kopnął go prawą stopą w
krocze. Dillon również uchylił się przed uderzeniem, złapał Chińczyka za przegub i
pchnął go głową w stojące obok volvo. Pozostali cofnęli się i otoczyli ich kręgiem.
- Mamy cię, sukinsynu - powiedział jeden z nich cocknejem.
- Dostaniesz teraz za swoje.
Harry Salter nie okazał cienia lęku.
- Czerwone Smoki? - zdziwił się. - Co to ma być?
Karnawał w Hong Kongu?
Tymczasem Billy podniósł kij, który upuścił kopnięty przez niego Chińczyk.
- No chodz, pokaż, na co cię stać - krzyknął.
- On jest mój - zawołał przywódca napastników i zamach nął się swoim kijem.
Billy sparował uderzenie, po czym pozwolił przeciwnikowi podejść bliżej,
podciął go i postawił stopę na jego piersi. Inni rzucili się do przodu, lecz Dillon wyjął
swojego walthera i strzelił w powietrze.
- To siÄ™ robi nudne. Zabierajcie stÄ…d dupy i zostawcie kije.
Na twarzach napastników odbiła się konsternacja. Przez chwilę się wahali i
Dillon wypalił do drugiego młodzieńca z kolejki, pozbawiając go płatka lewego ucha.
Postrzelony wrzasnął i rzucił na ziemię kij. Reszta poszła za jego przykładem.
- Teraz się stąd wynoście - rzekł Salter, i Chińczycy uciekli. - On zostaje -
uprzedził Billy ego, wskazując mężczyznę, który leżał na ziemi. - Chciałbym z nim
zamienić kilka słów. Nie będzie pan chyba tego oglądać, generale - powiedział,
zwracajÄ…c siÄ™ do Fergusona.
- Zdam ci raport pózniej - oświadczył Dillon.
- Czekam z niecierpliwością - odparł Ferguson, po czym wsiadł do daimlera i
odjechał. Chwilę pózniej podbiegli do nich Joe Baxter i Sam Hali. Billy nadal
Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software
[ Pobierz całość w formacie PDF ]