[ Pobierz całość w formacie PDF ]

smaczno nie nauczył.
Ożenienie nowe widocznie go odmłodziło; usta się uśmiechały, rumieniły policzki, tylko
po zbyt krzaczasto rozrosłych brwiach i kępkach włosów siwiejących na uszach poznać było
można, że Zanaro nie piętnastą, a nawet nie trzydziestą już przeżył wiosnę. Zresztą ruchawy,
żywy, biegający często, aby dowieść, że lekkim jest jeszcze i zwinnym, i że mu otyłość nie
wadzi, Zanaro tym troskliwiej odgrywał rolę młodzieńca dojrzałego, iż się czuł do tego obo-
wiązanym, mając tak piękną, młodziuchną żonę.
Wiadomo bowiem było wszystkim na Wybrzeżu Słowiańskim, ba, i dalej zamieszkującym,
i w ogóle tym, co się do signora Zanaro, choćby na kilka minut tylko zbliżyć i mówić z nim
mieli zręczność, iż signora Ludovisa wyglądała jak Flora Tycjanowska, mąż bowiem chlubił
się nią nieustannie i wchodził nawet w zbyteczne szczegóły, opisując jej nieporównane
wdzięki, których był zapalonym wielbicielem.
Tym razem jednak znać nie o żonie była mowa, bo jej pochwały śpiewać był zwykł tonem
żartobliwym i wesołym, a na twarzy signora Zanaro malowała się niezwykła powaga i zamy-
ślenie; usta miał nieco odęte, czoło posępną powleczone zasłoną. Obok niego stał chudy, ko-
ścisty, stary kapucyn, padre Serafino, dawny znajomy Zanarów i bodaj nie całego miasta. Da-
lej jeszcze grupowało się kilkanaście głów ciekawych, przyjezdnych gości, którym właśnie
opowiadanie gospodarza musiało być przeznaczonym, i kilku domowników spod  Krzyża , i
kilku, głośną rozmową przywabionych, przechodniów.
Zanaro opowiadał, przerywając sobie niekiedy głośnymi westchnieniami z szerokiej piersi
wyrywającymi się, na kształt sapania kowalskiego miecha, i wykrzykami: Ecco! spettate.
 Tak jest, tak jest  mówił powoli do zgromadzonych słuchaczów  są tajemnice i prze-
znaczenia niepojęte, są wypadki zdumiewające, które chyba na tamtym świecie wytłumaczą
się dla człowieka. To jednak pewna, że ja miewam niesłychane przeczucia; kiedym raz pierw-
szy ujrzał na ląd wysiadającego tego człowieka, z taką dobrą miną, z takim w sobie zaufa-
niem, z tą szlachetną postawą, coś mnie tknęło zaraz, że go tu spotka nieszczęście.
 Z czegożeś tak wnioskował?  zapytał kapucyn.
 Z bardzo wielu rzeczy i tajemnych znaków, naprzód dlatego, że wylądowywał właśnie
dnia trzynastego czerwca, który jest dniem feralnym, a wiadomo wszystkim uczonym, iż są
dnie feralne, tylko nie każdy posiada, jak ja, spis tych dni, których strzec się należy, aby w
93
ciągu ich nic ważnego nie przedsiębrać... Ecco! po wtóre, przyjaciel mój dobry, Beroni, człek
niesłychanie mądry, a przechodzący nauką wielu profesorów padewskich, chociaż był całe
życie tylko ubogim bakałarzem szkółki w kwartale San Giorgio... pokój duszy jego...  Zanaro
uchylił szlafmycy  Beroni powiadał mi, że nie ma nic nieszczęśliwszego, jak gdy człowiek,
który kraj swój opuści i wyrzecze się go, albo sam lub następcy jego powrócić doń zamierzą,
niechybnie naówczas powietrze samo ich zabija.
 Zanaro, synu mój!  przerwał kapucyn  Beroni i ty prawicie wierutne głupstwo.
 Ojcze szanowny  zawołał Zanaro, całując rękaw habitu ojca Serafina  to, co ja powiem,
zwijcie, jak chcecie, ale szanujcie Beroniego, dla którego mam weneracją największą... był to
rzadki człowiek! Nikt się na nim nie znał, prócz mnie!
 Mówcież dalej, signor Zanaro  ozwał się głos niecierpliwy  jak to było...
 Historia nader ciekawa, a godną, by ją dla potomności zapisały kroniki weneckie... trage-
dia, że tak rzekę  mówi, wzdychając, gospodarz  Ecco!
Młody ów Polak miał coś w sobie, co zwiastowało, że go złe jakieś spotkać musi. Na swój
wiek był do zbytku poważny, zamyślony, wstrzemięzliwy, a namiętny w duszy... Zaraz, pły-
nąc tu do Wenecji, na statku  Padre Antonio poznał się i pokochał szalenie piękną nadzwy-
czaj Cazitę, córkę kapitana Zeno. Gdyśmy się o tym dowiedzieli, a raczej domyślili tego, gdyż
Polak ów, Wenecjanin razem, był nadzwyczaj skryty, powiedzieliśmy sobie, ja, nieboszczka
żona moja i ta niegodziwa a przebiegła Madelonetta... (która już naówczas, choć nie miała lat
piętnastu, dobrze w oczy mężczyznom patrzała)... zle być musi... zle! zle! Był bowiem tak
oszalał z tej nagłej miłości, która go pochwyciła jak choroba, że na żadną więcej kobietę pa-
trzeć nie chciał. Była tu naówczas signora Zenobia Boccatorta, śpiewaczka, pysznej piękności,
jak dzisiejsza żona moja (lub ta ją bogactwem form i świeżością kolorytu o wiele przechodzi),
ani na nią, ani na uśmiechającą mu się Madelonettę, dzieweczkę nieszpetną i piętnastoletnią,
spojrzeć nawet nie raczył... Ecco!
Na Lido raz w raz do kapitana Zeno... A miał z sobą chłopaka, wyrostka, który też, nie tra-
cąc czasu, znalazł sobie na Merceriach szewcównę, córkę Naniego, o którym wieść chodzi, iż
był także Polakiem, i w tej się też do szaleństwa zakochał, choć podówczas całemu miastu
oprócz ojca wiadomym było, że Vittorini, o którym zaraz obszerniej powiemy, dawno był ją
zbałamucił.
Cazita, córka kapitana Zeno  mówił dalej Zanaro  z pomocą Anunziaty, ciotki swej, rzu-
ciły urok na bogatego Polaka... Tak jest, panowie! był to urok, a może nawet dały mu pić jaki
filtr miłosny, gdyż stare niewiasty są w tych rzeczach bardzo biegłe... przekonał mnie o tym
Beroni.
Odprawiono zaraz Sabrone, narzeczonego Cazity, któremu Anunziata zaswatała wprędce
piękną Giulią (między nami mówiąc, na jego nieszczęście...), Polak się piorunem oświadczył i
ożenił... Wszyscy naówczas mówili mi:  Signor Zanaro... fałszywy wróżbicie, otóż widzisz,
jak się to wszystko złożyło szczęśliwie.  A jam odpowiadał z głęboką wiarą w wielkie praw-
dy, których mnie nauczył Beroni:  Czekajcie, a patrzcie końca!
Cóż się dzieje! Polak z Cazitą jadą do jego kraju; chłopak zakochany zostaje w Wenecji
przy Nanim i ma się żenić, a ja patrzę i powtarzam:  Czekajmy, a patrzmy końca...
Niedługo czekałem, jak luną nieszczęścia... Matko Miłosierdzia, sprawdziły się przepo-
wiednie moje do ostatniej kropelki.
 Jak, szanowny panie Zanaro?
 Zaraz opowiem wam to  poważnie ciągnął gospodarz  ecco! Niedługo zabawiwszy w
Polsce, przyciągnął, aby się wyroki spełniły, Polak ów do Wenecji z żoną... Tymczasem ka-
pitan Zeno ze statkiem swym przepadł... ani wieści; miano go za umarłego... odprawiali nawet
za niego nabożeństwa żałobne, świadkiem ojciec Serafin, a nabożeństwa te, zdaniem teolo-
gów, jeśli na drugim świecie nie zastaną duszy, dla której były przeznaczone, idą do po-
94
wszechnej skarbony dla najpilniej ratunku potrzebujących dusz czyśćcowych, gdyż nic prze-
paść nie może...
Kapucyn głową kiwał potwierdzająco.
 Gdym Polaka powracającego ujrzał  mówił Zanaro  utwierdziłem się jeszcze w mnie-
maniu, iż czeka nas rozwiązanie jakieś straszliwe... Miał na czole wypisaną śmierć i niedolę.
Chłopcu też jego u szewca nie lepiej się działo, pchnięty był nożem z rozkazu Vittoriniego,
ledwie się wyskrobał, a dzieweczka od niego i od ojca uciekła i skryła się... Słuchajcie, pano-
wie, tu się dopiero poczyna pełna cudowności przygoda krwawa i łzawa.
Zanaro otarł pot z czoła, upajał się widocznie wymową własną.
 Naraz zabity kapitan Zeno powraca i zmartwychwstaje! Znowu zły znak... upiór z dru-
giego świata widocznie... Za zabójstwo jego schwytany, Toro ścięty na placyku pod czerwo-
nym słupem graczów... początek rozlewu krwi... Ale to jeszcze nic... nic... ecco! słuchajcie! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl