[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mają opuścić dom, bo ściga mnie mściwy duch? Szybciej, ni\ sądzicie, zadzwoniłaby do
swojego terapeuty w Nowym Jorku, pytając o jakieś przyjemne miejsce, gdzie mogłabym
odpocząć .
Taki plan zatem odpadał.
Nie martwiło mnie to specjalnie, bo miałam lepszy. Taki, na który powinnam wpaść
od razu, ale widocznie ta sprawa z odnalezieniem na moim podwórku szczątków chłopaka,
którego kocham, tak mnie rozło\yła, \e przyszło mi to na myśl dopiero w trakcie rozmowy z
ojcem D.
Kiedy jednak na to wpadłam, uznałam, \e plan jest świetny. Zamiast czekać, a\ Maria
do mnie przyjdzie, sama ją znajdę i, có\...
Odeślę tam, skąd przyszła.
Albo zrobię z niej kupę trzęsącej się galarety. Zale\y, jak się sprawy potoczą.
Duchy, chocia\ martwe, odczuwają ból tak samo jak ludzie, którzy czasami czują ból
w utraconej kończynie. Duchy wiedzą, \e nó\ wbity w mostek powoduje ból i tak się dzieje.
Rana nawet krwawi przez pewien czas.
Potem, kiedy szok mija, rana oczywiście znika. Co jest trochę zniechęcające,
poniewa\ rany, które one z kolei zadają, nie znikają ani w połowie tak szybko.
Ale wszystko jedno. To działa. Mniej więcej.
Rana, którą zadała mi Maria de Silva, była niewidoczna, ale to nie miało znaczenia.
To, co ja zamierzałam jej zrobić, miało odnieść widoczny skutek. Przy odrobinie szczęścia, z
jej mę\em zamierzałam postąpić dokładnie tak samo.
A co by się stało, gdyby wszystko przebiegło inaczej i tych dwoje uzyskałoby
przewagę?
Có\, to było w tym najciekawsze: miałam to gdzieś. Naprawdę. Wypłakałam to, co
czułam, i teraz po prostu było mi wszystko jedno. Powa\nie.
Byłam otępiała.
Tak otępiała, \e kiedy przerzuciłam nogi przez parapet, lądując na daszku nad
gankiem - korzystam z tej drogi za ka\dym razem, kiedy nie chcę, \eby ktoś w domu
podejrzewał, \e coś szykuję - nie zwracałam uwagi nawet na rzeczy, które zwykle bardzo
mnie obchodzą, jak na przykład księ\yc nad zatoką, pogrą\ający świat w czarnym i szarym
cieniu, albo zapach potę\nej sosny rosnącej obok ganku. To się nie liczyło. Nic z tych rzeczy
się nie liczyło.
Właśnie przemierzyłam dach, przygotowując się do skoku na ziemię, kiedy za mną
pojawiło się światło silniejsze od księ\ycowego, ale słabsze od, powiedzmy, lampy sufitowej
w moim pokoju.
Dobra, przyznaję. Pomyślałam, \e to Jesse. Nie pytajcie dlaczego. To nie miało nic
wspólnego z logiką. Ale wszystko jedno. Serce zabiło mi radośnie, odwróciłam się i...
Maria stała o niecałe półtora metra ode mnie, na pochyłym, usianym sosnowymi
igłami dachu. Wyglądała dokładnie tak jak na portrecie nad biurkiem Clive'a Clemmingsa:
elegancko i nie z tego świata.
Bo teraz nie jest ju\ z tego świata, prawda?
- Wybierasz się dokądś, Susannah? - zapytała z leciutkim tylko obcym akcentem.
- Wybierałam się - powiedziałam, zrzucając kaptur. Włosy związałam w koński ogon.
Mało twarzowe, wiem, ale nic nie mogło ograniczać mi pola widzenia. - Ale skoro przyszłaś,
ju\ nie muszę. Mogę dać ci kopa w twój kościsty tyłek równie dobrze tutaj, jak w twoim
śmierdzącym grobie.
Maria uniosła delikatne łuki czarnych brwi.
- Co za język - mruknęła. Przysięgam, gdyby miała wachlarz, u\yłaby go w tej chwili,
zupełnie jak Scarlett O'Hara. - I có\ takiego uczyniłam, \eby wywołać potok słów, które nie
przystoją kobiecie? Nie wiesz, \e więcej much mo\na złapać na miód ni\ na ocet.
- Wiesz doskonale, co zrobiłaś - powiedziałam, robiąc o krok w jej stronę. - Jak
choćby te robaki w soku pomarańczowym.
Z fałszywą skromnością poprawiła kosmyk czarnych, lśniących włosów, który
wymknął się z grzebienia.
- Tak. Pomyślałam, \e to ci się spodoba.
- A zabójstwo doktora Clemmingsa? - Zrobiłam kolejny krok w jej kierunku. - To
jeszcze lepsze. Sądzę, \e w ogóle nie musiałaś go zabijać, prawda? Chodziło ci tylko o
obrazek, zgadza się? Ten przedstawiający Jesse'a?
Zło\yła, jak to określają w powieściach, buzię w ciup: no wiecie, lekko odęła wargi, z
zadowolonym wyrazem twarzy.
- Tak. Najpierw nie miałam zamiaru go zabić. Kiedy jednak zobaczyłam portret, mój
portret nad jego biurkiem, có\, jak\e mogłabym tego nie zrobić? Nie jest nawet ze mną
spokrewniony. Jak mógł trzymać taki wspaniały obraz w tym nędznym biurze? Ten obraz
zdobił niegdyś moją jadalnię. Wisiał na honorowym miejscu, nad stołem na dwadzieścia
osób.
- Tak, jasne. Tak jak ja to widzę, \aden z twoich potomków go nie chciał. Twoje
dzieci okazały się \yciowymi niedołęgami i ciemnymi typkami. Wygląda na to, \e twoje
zdolności jako matki pozostawiały wiele do \yczenia.
Maria po raz pierwszy wydała się zdenerwowana. Zaczęła coś mówić, ale jej
przerwałam.
- Po co ci ten obraz? Portret Jesse'a. Chyba \e wzięłaś go, \eby wpędzić mnie w
kłopoty.
- Czy to nie wystarczający powód? - zapytała Maria, śmiejąc się drwiąco.
- Pewnie tak - przyznałam. - Tyle \e ci się nie udało.
- Jak na razie - stwierdziła Maria z naciskiem. - Jeszcze jest czas.
Pokręciłam głową. Po prostu pokręciłam głową, patrząc jej w oczy.
- Bo\e - mruknęłam, głównie do siebie. - Bo\e, ale ci dokopię.
- Och, tak - zachichotała Maria, zasłaniając usta dłonią w koronkowej rękawiczce. -
Zapomniałam. Musisz się na mnie bardzo gniewać. On odszedł, nieprawda\? To z pewnością
dla ciebie wielki cios. Wiem, jak go sobie upodobałaś.
Wtedy mogłam skoczyć. Mo\e powinnam była. Ale przyszło mi do głowy, \e ona
mo\e mieć jakieś informacje o Jessie - co z nim, gdzie jest. śałosne, wiem, ale spójrzcie na to
z tej strony: poza tą, no wiecie, miłością, był jednym z najlepszych przyjaciół, jakich miałam.
- Owszem. Có\, handlarze niewolników chyba nie są w moim guście. Kogoś takiego
poślubiłaś zamiast Jesse'a, prawda? Handlarza niewolników. Twój ojciec musiał być dumny.
To zmiotło uśmiech z jej twarzy.
- Mojego ojca zostaw w spokoju - warknęła.
- Och, dlaczego? Powiedz mi, czy twój tata ma do ciebie \al? No wiesz, za to, \e
kazałaś zabić Jesse'a. Wyobra\am sobie, \e mógłby, bo głównie dzięki tobie wygasł ród de
Silvów. A dzieci, które miałaś z Diego, jak ju\ wspominaliśmy, okazały się kompletnymi
nieudacznikami. Zało\ę się, \e kiedy wpadasz na swojego tatę gdzieś tam, no wiesz, w
świecie duchów, on nawet nie zwraca na ciebie uwagi, co? To musi boleć.
Nie wiem, co z tego, jeśli w ogóle, Maria zrozumiała. Ale wydawała się wytrącona z
równowagi.
- Ty! - wrzasnęła. - Ostrzegałam cię! Powiedziałam ci, \ebyś powstrzymała swoją
rodzinę od kopania, ale nie posłuchałaś! To twoja wina, \e straciłaś swojego drogiego
Hektora. Jakbyś posłuchała, byłby tu nadal. Ale nie. Myślisz, \e skoro jesteś pośredniczką,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]