[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zacisnął na chwilę zęby. - I myślałem, że będziemy... Nieważne. -
Anula & Polgara
ous
l
anda
sc
Jennifer wyrzuciła go ze swego życia, a to bolało bardziej niż chciałby
przyznać, nawet przed sobą.
Zresztą przed nią też za nic by się do tego nie przyznał. Jednak w grę
wchodziło coś więcej niż tylko zranione uczucia. Musiał myśleć o Sarah
i jej przyszłości. Bo, niezależnie od tego, co Jennifer sobie wyobraża,
kochał to dziecko, więc miał prawo się wypowiedzieć.
- Jasne - warknął, pozwalając, by ból zabarwił jego głos. - Nie
jestem jej ojcem. Ale kocham ją tak, jakby była moja. I nie będę stał
bezczynnie i patrzył, jak ty ją ograniczasz i tłamsisz.
- Ja ją tłamszę?
Usłyszał w jej głosie oburzenie, ale kontynuował swoją wypowiedz.
Sprawa była zbyt ważna, by ją przemilczać. Zresztą ktoś w końcu musiał
Jennifer to powiedzieć.
- Jen, nie możesz chronić Sarah do końca życia. Ona musi biegać i
upadać. Musi zadrapać sobie czasami kolano i wyleczyć je.
- Dlaczego? - parsknęła. - Dlaczego wy, mężczyzni sądzicie, że ból
jest nieodłącznym elementem życia? Czemu miałabym nie próbować jej
chronić przed bólem? Dopilnować, by była bezpieczna?
Sarah rozkrzyczała się na dobre, ale Jennifer i Chance już nie zwracali
na to uwagi, kłócąc się, chociaż Jennifer automatycznie głaskała małą.
- %7łycie nie wymaga od nas, byśmy bez przerwy podejmowali
ryzyko! - krzyknęła Jennifer, patrząc na niego ze złością.
- Oczywiście, że tak. - Położył jej ręce na ramionach. - %7łycie polega
na podejmowaniu ryzyka. Każdego rana, kiedy się budzimy,
ryzykujemy, że wszystko się skończy. %7łe to nasz ostatni dzień.
Jennifer zbladła, ale on już na nic nie zważał.
- Na tym właśnie polega życie. - Uniósł ręce wysoko, a potem
pozwolił im opaść. - Dlatego tak ważne jest, jak spędzamy każdy
cholerny dzień. Wszyscy kiedyś umrzemy, Jen. Ważne jest to, jak się
żyje.
Jennifer pokręciła głową. Nie będzie tego słuchała. Widział to w jej
oczach. Ogarnęła go frustracja. Do diabła, nie przyszedł tu, by z nią
walczyć. Nie chciał doprowadzać do kłótni. Nie teraz, gdy zostało mu
już tak mało czasu, by z nią być. Wkrótce znów wyjedzie i ta przytulna
przystań stanie się jedynie wspomnieniem. Na myśl o tym poczuł, jak
Anula & Polgara
ous
l
anda
sc
ogarnia go zimno. To, na co miał taką nadzieję, wyślizgiwało mu się z
rąk.
- Chcę, by Sarah była bezpieczna - powiedziała Jennifer w napięciu.
- Miała dość ryzyka jak na tak krótkie życie. Teraz już nigdy nie
powinna cierpieć. Nie pozwolę, by dorastając doznawała rozczarowań,
bólu, samotności albo... - Jej głos się załamał.
O to właśnie chodzi, pomyślał Chance. Tym prawdziwym wrogiem,
jakiemu musi stawić czoło, nie jest lęk Jennifer o Sarah. Prawdziwym
wrogiem jest fakt, że ona tak bardzo próbuje chronić własne serce.
- Tobie nie chodzi tylko o dziecko, prawda? - spytał ostro, pragnąc
dotrzeć do prawdy teraz, gdy jeszcze było to możliwe. - Kogo tak
naprawdę starasz się chronić? Sarah? Czy też siebie?
Anula & Polgara
ous
l
anda
sc
ROZDZIAA DWUNASTY
Jennifer z trudem powstrzymywała się od płaczu.
Zrozumiała, że Chance miał rację i w tym, co dotyczyło jej strachu
przed zaangażowaniem się, i w tym, co dotyczyło powodów, dla których
tak się trzęsła nad Sarah. Rozsądek mówił jej, że powinna przestać
traktować córkę tak, jakby była ze szkła. Ale ta ochrona było czysto
instynktowna.
Podobnie musiała chronić własne serce. Gdyby pozwoliła sobie
kochać Chance'a, a on zostałby jej odebrany, nie przetrwałaby tego.
Straciła Mike'a i jakoś przeżyła. Ale wobec Chance'a czuła wiele więcej,
aż ją to przerażało. I jeśli za uniknięcie bólu - który z całą pewnością by
ją zniszczył - ma zapłacić o wiele mniejszym cierpieniem teraz, to
właśnie tak musi postąpić.
Podjąwszy to postanowienie, zebrała siły do powiedzenia tego, co
trzeba było powiedzieć.
- Powinieneś odejść. Teraz.
- Co takiego?
Wydawało się, że jej nie uwierzył i nie miała mu tego za złe. Nie
mógł się spodziewać takich jej słów.
- Tak będzie lepiej. Dla wszystkich. - Jennifer z trudem przełknęła
ślinę. - Mówię poważnie. Chance, odejdz. Po prostu sobie idz.
Roześmiał się sztucznie, ponuro.
- %7łartujesz sobie, prawda?
- Nie - powiedziała, przytulając jeszcze mocniej płaczące dziecko. -
To nie żart. Chcę, żebyś odszedł.
- Nie ma mowy. - Skrzyżował ręce na szerokiej piersi i ustawił nogi
tak, jakby zamierzał zapuścić tu korzenie.
- Chance, nie widzisz, że to jedyne, co można zrobić?
Anula & Polgara
ous
l
anda
sc
- Widzę coś innego. Naszą kłótnię wykorzystujesz jako pretekst,
żeby mnie stąd przepędzić.
Wzdrygnęła się, ale nie poddała.
- Dlaczego starasz się to jeszcze bardziej utrudnić?
- To nie ja utrudniam, lecz ty - zawyrokował Chance. Sarah płakała
coraz głośniej. Jennifer kołysała małą, bezskutecznie próbując ją
uspokoić, chociaż jej samej serce pękało. Spojrzała na Chance'a,
wiedząc, że może po raz ostatni patrzy w jego oczy. Zamarła na tę myśl,
ale nie miała wyboru. Pewne rzeczy muszą zostać powiedziane. Lepiej
teraz niż pózniej.
- Słuchaj - zaczęła, podnosząc głos, by było ją słychać przez płacz
Sarah. - Oboje wiedzieliśmy, że tak się musi stać. Chance, ty do nas nie
należysz.
- My - powiedział wściekły Chance, akcentując słowo  my" -
należymy do siebie.
Och, Boże. Zanim zdążyła zrobić coś naprawdę głupiego, na przykład
rzucić mu się na szyję i błagać, by nigdy od niej nie odszedł, potrząsnęła
głową. Oślepiały ją łzy i włosy, które opadły jej na twarz.
- Nie, nie należymy do siebie. Ty kochasz niebezpieczeństwo i
przygodę, a ja dom i najbliższych. Nie możemy być razem. To by nigdy
się nie udało. To... to... było tylko chwilowe... i oboje o tym wiedzieli-
śmy.
W jego oczach zobaczyła ból. Ogarnęło ją współczucie dla niego, ale i
dla siebie.
- Naprawdę? - spytał z wyrzutem. - Dziwne, bo mnie się to wcale nie
wydawało chwilowe. - Jeszcze raz wyciągnął do niej ręce, ale ona
odstąpiła o krok, zdecydowana zachować dystans. Gdy znów się ode- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl