[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znajecie mojego mistrza.
Wysoka, wspania³a postawa nieznajomego, jego m³oda, pe³na powagi i najpiêkniejszych ry-
sów twarz, d³ugie czarne w pierScieniach wij¹ce siê w³osy, oko wielkie i czarne, samym spoj-
rzeniem rozkazuj¹ce, wzbudza³y mimowolne uszanowanie. Sêdziwoj wpatrywa³ siê pilnie
w te szlachetne rysy. Niski, brzmi¹cy ton g³osu, wszystko w nieznajomym zdawa³o mu siê
zupe³nie znajome, jednak mimo ca³ej usilnoSci nie umia³ sobie przypomnieæ gdzie by go wi-
dzia³. Lecz samo wpatrywanie siê w niego sprawia³o mu rozkosz, jakaS niewidzialna si³a po-
ci¹ga³a go ku niemu.
- Panie!... - rzek³a z cicha Arminia, zbli¿aj¹c siê do nieznajomego, i nie Smia³a dokoñczyæ.
- B¹dx spokojna - odpar³ - przyjdê, gdy tego bêdzie potrzeba. Matka twoja ¿yæ bêdzie.
Ju¿ wyszed³, a chwilê jeszcze trwa³o milczenie.
- Szarlatan! - zawo³a³ Bodenstein - postaæ wymuskana, g³os mocny, to rozumie, i¿ mo¿e im-
ponowaæ, ale nie nam, lekarzom.
- OczywiScie, ¿e nie jest doktorem - rzek³ inny - nie wiem, czy ma lat trzydzieSci...
- Chorej mog¹ pomóc nasze lekarstwa bez jego wody, on trafi³ na crisis, kiedy ju¿ zasypia³a.
- Ale kto go tu zes³a³?
- Któ¿ to jest? - zapyta³ Sêdziwoj.
- Ten cz³owiek jest cudowny - rzek³ jeden z obecnych, który dot¹d, podobnie jak Sêdziwoj,
tylko by³ Swiadkiem - szczêScie temu domowi, do którego wst¹pi. Parê dni dopiero jak przy-
jecha³ z Neapolu, gdzie tak¿e nied³ugo bawi³. Przez ca³y czas tam swego pobytu by³ przed-
miotem wszystkich rozmów, zajêcia powszechnego. Je¿eli ta potê¿na umiejêtnoSæ, o której
19
tyle g³osz¹, istnieje, to on jest jej mistrzem. Piêæ lat temu widzia³em go raz pierwszy w We-
necji; on tam konaj¹cych na morowê zarazê leczy³ prawie bez lekarstwa. Widzia³em tam
¿ebraka, którego na milionowego bogacza przemieni³. Ca³a policja wenecka by³a poruszona,
chciano go schwytaæ, on chodzi³ w dzieñ i w nocy sam jeden i nikt mu nic zrobiæ nie móg³.
- A wiêc to ów s³awny Kosmopolita - rzek³ któryS z obecnych.
- Pospolicie zowi¹ go Kosmopolit¹, ale któ¿ zgadnie prawdziwe nazwisko takich ludzi!...
Lekarze pojedynczo wymykali siê, a wszyscy nieodgadnionym sposobem byli przekonani, ¿e
chora ju¿ uzdrowiona. W istocie, twarz jej spokojna, przed chwil¹ zeszpecona tchnieniem
Smierci, dziwnie siê zmieni³a, sta³a siê podobn¹ do siebie.
Arminia modli³a siê jeszcze ze ³zami, ale to by³y ³zy rozkoszne, powrót do radoSci.
Sêdziwoj spostrzeg³, i¿ tylko przez jakieS dziwne z³udzenie zdawa³o mu siê, ¿e zna nieznajo-
mego. Kiedy chcia³ siê oddaliæ, ³adna córka wdowy z uSmiechem, a ³zami jeszcze w oczach,
skazuj¹c na matkê rzek³a:
- Nie zostanê sierot¹, Bóg jest litoSciwy! Kiedy najbardziej by³a chora, ja by³am u ciebie, ale
by³o zamkniête. JakieS przeczucie mówi³o mi - nie szydx ze mnie, cudzoziemcze - by³am
pewna, i¿ ty potrafisz j¹ uzdrowiæ, a teraz mySlê, ¿e to ty sprowadzi³eS tego nieznajomego
pana i ty j¹ uzdrowi³eS, bo wszak¿e nie Bodenstein j¹ wyleczy³, a ja przysiêg³am mu... - Wtem
przypomniawszy sobie dopiero jak przez mg³ê swoj¹ przysiêgê - uleczenie cudowne - zap³o-
ni³a siê, spuSci³a oczy i znowu w pospolitej podobnych charakterów nag³ej zmianie uklêk³a
i prawie z bojaxni modliæ siê zaczê³a. Przeczuwa³a, i¿ wisi nad biednym jej sercem straszna
jakaS burza.
Sêdziwoj od chwili ujrzenia nieznajomego na pró¿no na otaczaj¹ce go przedmioty chcia³
zwróciæ mySli - wyszed³ nim jednym tylko zajêty, nie s³ysz¹c prawie, co mówi Arminia.
________________
* Prawym dzieckiem wieku przechodu i fermentacji, w którym siê zrodzi³, by³ s³awny ów Philippus Aureolus Paracelsus
Theophrastus Bombastus von Hohenheim. W m³odoSci w³Ã³czy³ siê jako wêdrowny student, rysowa³ horoskopy, wywo³ywa³
duchy, kastrowa³ wieprze, szuka³ skarbów i sprzedawa³ alchemiczne recepty. Tak przewêdrowa³ Niemcy, Holandi¹, Szwecj¹,
Prusy, Polskê, Wêgry, Turcj¹, Egipt, Hiszpani¹ i Portugali¹. Powróciwszy do ojczyzny jako cudowny doktór umar³ w szpi-
talu salcburskim.
W czasie profesorstwa swego w Bazylei publicznie spali³ pisma Galena i Awicenny posypawszy je siark¹ i saletr¹. Nie waha³
siê z nadêt¹ min¹ sam wyrzec barbarzyñsk¹ ³acin¹:  Jeden w³os z brody mojej wiêcej wie, jak wy wszyscy uczeni!
Ów metal p³ynny, tajemnymi w³asnoSciami od alchemików obdarzony, ochrzczony imieniem Merkurego, Smia³o w lekar-
stwach u¿ywa³; opium on pierwszy tak zuchwale zadawa³, a gmin licz¹c uzdrowionych, nie patrz¹c na zabitych, ubóstwi³
Paracelsa.
Nauka, wyznaæ trzeba, dot¹d z wdziêcznoSci¹ go wspominaæ musi. Ten dziwny, szalony geniusz, tarzaj¹cy siê wSród b³ota
ziemi, nieraz wzbija³ siê na skrzyd³ach olbrzymich pomys³Ã³w tak wysoko, i¿ go rozs¹dni, czo³gaj¹cy siê mêdrcy dot¹d tylko
podziwiaæ musz¹. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl