[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nymi słupkami. Z krajobrazem i zwierzątkami, motylami i ptakami. Patrzyłem
i zupełnie zapomniałem pójść się kąpać, tak pięknych firanek nigdy jeszcze nie
widziałem, gapiłem się na chrzestną, spostrzegłem, że ma tłuste ramiona opalone
zupełnie jak piaskarz, widziałem, że cała jest w tych firankach, ona też nie mogła
się napatrzeć na te swoje firanki, które sarna zrobiła i na które zapewne, skoro je
tylko powiesi, codziennie będzie patrzeć.
Poczułem nagle ogromną ochotę wpaść do chrzestnej, ale wiedziałem, że nie
wolno mi tam wejść, że mój chrzestny znowu porąbałby jedną szafkę, bo ja dzia-
łałem mu na nerwy zupełnie tak samo jak mój tatuś.
A potem chrzestna zniknęła i nagle zjawił się chrzestny, trzymał siekierkę
i szukał czegoś w ogrodzie, a ja widziałem, że po przeciwnej stronie ogrodu le-
żą polana i deski z czerwonego drzewa, pewnie ze śliwy lub gruszy. I chrzestny
wyciągnął kilka tych deseczek, ale żadna mu nie odpowiadała. Dopiero ostatni
okrąglak, wziął go i szybko szedł przez ogród, niemal biegł, skupiony bez resz-
ty coś do siebie mówił, cygaro mu zgasło. A kiedy rzucił się biegiem, zaczepił
spodniami o gwózdz na listwach, na których rozpięto białe firanki. I chrzestny
rozdarł sobie spodnie, ale tylko odrobinę.
Nanynko, gdzie jesteś! zawołał cichutko.
I nasłuchiwał, ale na podwórzu i w stodole panowała cisza, bo chrzestna klę-
cząc w łódce prała bieliznę.
151
Spoglądałem na przemian to do ogrodu, to na łódkę, ale nie wiedziałem, co
robić.
Nanynko, gdzie jesteś, kurwo wstrętna?! wrzeszczał chrzestny i kopnął
nogą: rozległ się trzask i chrzestny rozdarł sobie całą nogawkę.
Zbiegłem po schodkach do łódki i zawołałem:
Chrzestna Nany, proszę natychmiast wracać do domu!
Chrzestna podniosła się, cała mokra, z rękoma zupełnie sinymi, przeskoczy-
ła ławeczki łódki i pochylona do przodu wypadła na drogę, a potem biorąc po
trzy schodki naraz wbiegła do ogrodu, ale było już za pózno. Chrzestny pozrywał
firanki, ściągnął z siebie portki i depcząc po nich ryczał:
Wbiję cię w ziemię jak gwózdz!
Chrzestna pobiegła prosto do stodoły i wyniosła szafkę, ale mój chrzestny
wziął tymczasem spodnie i rozdarł je na dwie połowy, a potem, trzymając w ręku
każdą nogawkę osobno, pobiegł w długich gaciach, w podkoszulku z długimi rę-
kawami do pralni, gdzie otworzył drzwiczki pieca i rzucił ugniecione po drodze
w kostkę nogawki na płonący węgiel.
%7łebyś wiedziała, kurwo wstrętna, w piecu są też pieniądze!
Chrzestna wyciągnęła spodnie, polała je wodą, a potem z dymiących kieszeni
wysypała drobne, a w końcu z tylnej kieszeni wyciągnęła portfel z banknotami.
I dopiero potem postawiła szafkę, mój chrzestny powalił ją z boku gołymi rękami,
rozsypała się cała i runęła na ziemię, a chrzestny razem z nią, ale natychmiast ze-
rwał się na nogi i zaczął odrywać kawały szafy, rozrzucał deski, w końcu chrzestna
podała mu siekierę i tak jak za każdym razem porąbał deski i ścianki, i drzwiczki
na drobne kawałki, na szczapy i drzazgi, na drewienka na podpałkę.
Im bardziej niweczenie szafki zbliżało się do końca, tym jaśniej dostrzegałem,
jak od chrzestnego odchodzi ten gniew, jak jego twarz rozluznia się, jak krew
powraca tam, skąd napłynęła mu do głowy. Stałem trzymając się sztachet płotu
i patrzyłem, co też się dzieje u mojego chrzestnego.
Chrzestna wyciągnęła stary fotel i jej mąż zwalił się nań, rzucił się do tyłu, bo
wszystko to już znał, nie chybił ani o centymetr, i rozrzucił ręce, i rozrzucił kolana,
i spoglądał w niebo, chrzestna zaś odnosiła pełne naręcze drew do komórki.
A chrzestny rzucił w niebo:
My, Słowianie, jesteśmy okropnie wrażliwi!
Pragnąłem, żeby mój ojciec był również taki wrażliwy, żeby rąbał szafy i żeby
nam za każdym razem wymyślał od wstrętnych kurew!. . .
Przed świętami Bożego Narodzenia padał mokry śnieg. Kiedy wracałem ze
szkoły, musiałem iść pochylony do przodu, tak gwałtowny wiatr dął od mostu
kolejowego, ale nie zdołałem się powstrzymać i stanąłem przy płocie. Chrzestna
w ogródku warzywnym rozrzucała krowi gnój, widłami nabierała go z kupy i po-
trząsała, i szła tak, a za nią kładł się żółtobrunatny gnój, a przed nią świeżo spadły
śnieg. Chrzestny stał przy ogromnym pieńku i największą ze swych siekier wy
152
ciosy wał jakieś ząbki w kółku. Wróciłem aż do tych sztachet, skąd dzieliła mnie
od chrzestnego najmniejsza odległość, i stanąwszy na czubkach palców, i pod-
ciągnąwszy się jeszcze na sztachetach, aby lepiej widzieć to, nad czym chrzestny
pracuje, patrzyłem, jak wyciosuje z lipowego drewna malutkie kółeczko.
Nie wytrzymałem i wykrzyknąłem:
Założę się, o co tylko chrzestny chce, że to będzie zegar z kukułką!
Ale nie powinienem był tego mówić, bo chrzestny pracował w takim skupie-
niu, że się przestraszył, teraz zrozumiałem, że chrzestny naprawdę nie mógł się
przyjaznić z nikim innym, tylko z samym sobą, bo drgnąwszy odrąbał sobie palec.
I ten palec upadł, i kot, który siedział na kozle do piłowania drewna, skoczył i po-
rwał ten palec do stodoły. Mój chrzestny spoglądał na kikut palca, potem spojrzał
na mnie i w jego oczach błysnął okrutny gniew, i nim zdołałem cokolwiek powie-
dzieć, roześmiał się straszliwie.
Chrzestna Nany! zawołałem. Proszę natychmiast przynieść szafę!
Jednakże chrzestny, śmiejąc się nadal zwycięsko, położył całą rękę na pieńku,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]