[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Cress i ja wezmiemy trochę tych magazynów do sklepu z antykami -
mówił Darien. - Gdy będziemy mieli je ze sobą, właścicielowi głupio będzie
nam odmówić.
- Wszystko przemyślałeś. - Moja matka aż tryskała entuzjazmem. - Nie
będę zaskoczona, jeżeli kiedyś zostaniesz dyrektorem IBM.
Dlaczego nie laureatem Nagrody Nobla, jeśli łaska?
- Tak nisko go oceniasz? - wtrąciłam się. - A może imperatorem wszech-
świata? Czy zdajesz sobie sprawę, ilu dyrektor IBM ma pracowników do
dzwigania ciężkiego sprzętu? Może nosiłeś kiedyś takie ilości National Geo-
graphic", Einsteinie? Kiedy przeprowadzaliśmy się ostatnim razem, tata po-
wiedział, że to waży więcej niż telewizor, kuchnia mikrofalowa i lodówka ra-
zem wzięte.
- Nie zabierzemy ich wszystkich na raz - powiedział Darien. - Wezmiemy
tylko jedno pudło. Damy radę, pod warunkiem że nie upuścisz mi go na głowę
i nie dostanę wstrząsu mózgu.
Na górze zajęliśmy się sortowaniem tych, co najmniej pięćdziesięciolet-
nich, zbiorów najwyrazniej ulubionego pisma wuja i pakowaniem numerów
według lat i miesięcy. Akurat układałam lata pięćdziesiąte, kiedy z numeru lip-
S
R
cowego wyfrunęła kartka papieru.
- Co to? - zainteresował się Darien.
- Wygląda jak jakiś kwit. - Usiłowałam odcyfrować wyblakłą kartkę. -
Może tobie się uda, a nuż to jest coś ważnego.
Darien uniósł ją pod światło.
- To rachunek zakupu tego okna z witrażem. Twój wujek zapłacił za nie
sto dolarów dziesiątego lipca tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego drugiego roku.
Najwyrazniej kupił to w tym miasteczku, w sklepie przy Main Street.
Przed moimi oczami mignął obraz niebieskich szkiełek.
- To niesamowite okno - powiedziałam, kiedy już znów mogłam widzieć
normalnie. - Ten napis nad nim i w ogóle. Nie wydaje ci się, że jest w tym coś
dziwnego?
- Okno jak okno. - Darien wzruszył ramionami.
- Może facet w sklepie ze starociami będzie coś wiedział na ten temat.
Zapytaj go, jeżeli jesteś taka ciekawa.
Właściciel sklepu z antykami był równic zakurzony i wiekowy, jak jego
towar. Miał policzki obwisłe jak bernardyn, które skubał i ciągnął słuchając
propozycji Dariena. W końcu zgodził się, choć niechętnie, kupić zbiór Natio-
nal Geographic" wuja Ellswortha.
- Książki nie najlepiej się sprzedają - przyznał.
- Ale twój pomysł jest dobry - dodał zwracając się do Dariena. - Ludzie
chcą wiedzieć, jak wyglądał świat w roku, w którym się urodzili.
- A czy może pan mi coś powiedzieć o tym? - spytałam wyjmując z kie-
szeni kwit.
Mężczyzna patrzył na niego przez pełne półtorej minuty, po czym zwró-
cił mi go.
- Nigdy nie słyszałem o takim sklepie, a prowadzę swój od tysiąc dzie-
S
R
więćset dwudziestego trzeciego roku. Nigdy, od samego początku, nie miałem
tu cienia konkurencji, proszę mi wierzyć.
- Ale tu jest dokładny adres - zwróciłam mu uwagę. - Niech pan popatrzy:
Main Street, numer 1440.
- Widzę, co tu jest napisane, ale numery na tej ulicy dochodzą tylko do
trzystu. Takiego adresu nie ma i nigdy nie było.
Na ulicy schwyciłam Dariena za ramię.
- Wuj Ellsworth kupił okno w sklepie, którego nigdy nie było! Pod adre-
sem, którego też nie było! Co o tym wszystkim sądzisz?
- Niewiele. - Uwolnił się z mojego uchwytu, ale dość delikatnie. - Już za-
czynasz wyciągać jakieś pochopne wnioski, widzę to po twoich oczach.
Wróciliśmy do domu wuja, żeby skończyć pakowanie magazynów. Da-
rien chciał po obiedzie przetransportować je wszystkie do sklepu samochodem
mamy. Przenosiliśmy właśnie ostatnie pudło, kiedy zaczepiłam rzemykiem
sandała o róg starej, drewnianej skrzynki. Oczywiście, oboje polecieliśmy na
podłogę jak trafione kulą kręgle, a pisma posypały się aż na dół, do holu.
- Cress, daję słowo! Na czym znowu teraz się przewróciłaś? - wrzasnął na
mnie Darien.
- Ktoś postawił to pudło na drodze - odpaliłam z oburzeniem.
- To ty postawiłaś! Mówiłem ci, żebyś przesunęła je bliżej ściany, ale jak
zwykle nie słuchałaś. - Zaczął podnosić magazyny i wrzucać je z powrotem do
kartonu. - Powiedz swojej mamie, żeby liczyła się z tym, że spędzimy tu cztery
tygodnie zamiast dwóch, jeżeli będziemy pakować wszystko po dwa razy.
- Sam jej powiedz - odburknęłam strzepując kurz z szortów. Upadek był
dość twardy i teraz bolała mnie pupa. Kopnęłam skrzynkę - winowajczynię i w
tym momencie zauważyłam na niej napis reklamujący migdały firmy Błękitny
Diament. Diament! Zagadka wuja Ellswortha! - To jest tutaj! - wrzasnęłam. -
S
R
Darien! Ta zagadka z diamentem! To jest w tym pudełku! - Rzuciłam się, by je
otworzyć i zobaczyłam w środku plątaninę kluczy i scyzoryków. - Ten diamen-
towy pierścionek musi gdzieś tu być!
- Nigdy nie ustąpisz, prawda? - zapytał z powątpiewaniem, ale podszedł i
pomógł mi przekopać się przez plątaninę noży i kluczy. - Nie ma pierścionka
- powiedział na koniec, prawie z tryumfem.
Wzięłam do ręki scyzoryk z metalowym trzonkiem i wtedy coś przeskoczy-
ło mi w głowie i przypomniałam sobie następną zwrotkę tego przedszkolnego
wierszyka. A jeżeli pierścionek będzie z brązu cały, zwierciadełko dostaniesz,
by oglądać czary. No i rzeczywiście, w środku składanego noża znajdowała się
zwinięta trzecia zagadka wuja Ellswortha. Tyle że teraz wcale nie byliśmy bli-
żej tego jego rzadkiego i cudownego odkrycia - cokolwiek to miało być - niż
parę minut temu.
- Mógł chociaż powiedzieć, czy to jest zwierzę, roślina czy minerał -
mruknęłam pod nosem.
Przez następne dwa dni cała nasza trójka harowała jak niewolnicy, od-
dzielając śmieci od rzeczy wartych zachowania i nie widząc najmniejszego po-
stępu. Zaczynałam czuć się jak ta córka młynarza z baśni braci Grimm, która
każdej nocy musiała uprząść nieprawdopodobnie dużą ilość słomy, żeby w ten
sposób zamienić ją w złoto. Nie miało znaczenia, ile worów ze śmieciami i
kartonów gruzu wynosiliśmy z domu każdego dnia, w środku i tak wyglądało,
jakby nic nie ubyło. Od kurzu miałam stale zatkane zatoki, a wieczorami wszy-
scy byliśmy tak zmęczeni, że ledwo mogliśmy unosić widelce przy jedzeniu.
Jeżeli kiedykolwiek przyszłoby mi do głowy, iż może Darien trochę zmięknie
w stosunku do mnie i zabierze mnie na spacer przy blasku księżyca, to myśli
takie rozwiałyby się jak dym podczas naszych kolacji. Był zbyt wyczerpany,
żeby powiedzieć więcej niż podaj mi musztardę".
S
R
- Dlaczego nie wynajmiesz buldożera, żeby to wszystko zrównać z zie-
mią? - zapytałam mamę tonem skargi któregoś ranka. W kuchni już było gorą-
co i parno, oczywisty znak, że na górze od dziesiątej będzie nie do wytrzyma-
nia.
- Nie myśl, że nie rozważałam takiego pomysłu - odpowiedziała mama,
nieruchomiejąc nad swoją kawą. - Naprawdę nie wiem, dlaczego nie robimy
większych postępów. Dzisiaj jest piątek - twój tata przyjedzie wieczorem po
[ Pobierz całość w formacie PDF ]