[ Pobierz całość w formacie PDF ]
waniem.
Kontury powoli zaczęły nabierać ostrości. Na biurku
stała butelka whisky. W blasku porannych promieni
słońca bursztynowy płyn migotał niczym roztopione
złoto.
Max jęknął cicho. Przypomniał sobie wczorajszy wie
czór. Usiadł na łóżku, pocierając rękami twarz. Przed pój
ściem spać wypił kilka szklanek; myślał, że alkohol zdusi
w nirn pożądanie i pozwoli zapomnieć o Kristinie. Tak
się nie stało.
To nie był sen. Kristina Fortune naprawdę przyjechała
do Rosy", burząc jego spokój i próbując wywrócić jego
życie do góry nogami. Wiedział, że musi się jej pozbyć,
ale w sposób legalny, do którego nie przyczepi się po
licja.
Wzdychając ciężko, sięgnął po dżinsy leżące w no
gach łóżka. Wstał. Po chwili wciągnął koszulę; zostawił
ją rozpiętą. Na końcu włożył buty.
Może Kristina lubi sypiać do pózna, pomyślał. Może
zdąży zjeść w spokoju śniadanie, zanim ona zejdzie na
dół. Liczył na to, że mu się uda, bądz co bądz wampiry
i inni krwiopijcy nie przepadajÄ… za porankami.
Został na noc w pensjonacie, zamiast wrócić do New-
port Beach. Uznał, że spróbuje porozmawiać z Kristiną
rano. Może za dnia będzie miał więcej szczęścia.
Dziś nie był tego taki pewien. Wzdrygnął się na myśl
o kolejnej konfrontacji.
Wyszedł na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Może
wczoraj Kristiną była zmęczona po podróży? Może dziś
będzie rozsądniej sza? Sam w to nie wierzył.
Noc spędził w pokoju, który zajmował, gdy mieszkał
tu z rodzicami. Pokój mieścił się na parterze, za biurem.
Aby dojść do jadalni, należało minąć recepcję i salon dla
gości. Tak też zrobił. I nagle znieruchomiał.
Kristiną stała na drabinie, którą pewnie pożyczyła
od Antonia, na drugim stopniu od góry, i wychylała
się w bok, usiłując zdjąć wiszącą nad kominkiem tka
ninÄ™.
Tę samą, o której wczoraj była mowa i którą on
wyraznie zabronił jej usuwać.
Psiakrew! Ta wredna mała zołza całkowicie zignoro
wała jego polecenia. Rozgniewany krzyknął:
- Do jasnej cholery, co ty sobie wyobrażasz?! %7łe
wszystko ci wolno?
Kristiną, zła na siebie, że dała się wczoraj ponieść
emocjom, postanowiła, że od samego rana bierze się do
pracy. Pierwsza rzecz, która przyszła jej do głowy, to
portret Kate. Zwietnie by wyglądał nad kominkiem.
Wpierw jednak należało sprawdzić stan ściany. Może
gdzieniegdzie cegły się kruszą? To jest w stylu Coopera
- powiesić tkaninę, żeby zakryć defekt, zamiast go na
prawić.
Zaskoczył ją jego gniewny głos. Obróciła się i nagle
straciła równowagę. Max widział, jak drabina się chwieje.
Jeszcze chwila, a zwali siÄ™ na ziemiÄ™. Razem z KristinÄ….
Był przy niej w dwóch susach. Zdążył. Zacisnął ręce
wokół jej talii. Niestety, rąbnęła głową w półkę nad ko
minkiem. Sekundę wcześniej krzyknęła, jakby spodzie
wając się uderzenia i bólu.
Max tkwił bez ruchu, przerażony, trzymając nieprzy
tomną kobietę w ramionach. Odwrócił ją delikatnie,
chcąc obejrzeć jej czoło. Krwi nie było; dostrzegł tylko
guz, który przybierał coraz ciemniejszy kolor.
- Kristino?
Nie zareagowała. Wiedział, że nie udaje; duma by jej
na to nie pozwoliła. Zaniepokojony, sprawdził jej puls.
- Do diabła! - mruknął pod nosem. - Same z tobą
kłopoty! Odkąd się tylko pojawiłaś.
Nadbiegła June. Na szczęście goście byli w jadalni
lub w pokojach i nic nie widzieli.
- Słyszałam krzyk. - June spojrzała na przewróconą
drabinę, a potem na bezwładną postać, którą Max trzymał
w ramionach. - Zabiłeś ją?
Potrząsnął głową. Nie był w nastroju do żartów.
- Nie. Straciła równowagę i wyrżnęła głową w ko
minek. - Ruszył w stronę schodów. - June, zadzwoń do
Daniela Valente. Jak się pospieszysz, złapiesz go, zanim
wyjedzie do szpitala. Powiedz mu, co się stało i że bar
dzo by mi się przydał.
- Dobrze. Nie martw się, już dzwonię - powiedziała
June, wyciągając książkę telefoniczną.
Max zaniósł Kristinę do jej pokoju i delikatnie położył
na łóżku. Długie jasne włosy rozsypały się po poduszce.
Wyglądała tak krucho i bezbronnie! Ale on wiedział, że
to tylko pozory, bo w tym drobnym ciele kryje siÄ™ pra
wdziwy potwór.
Ponieważ musiał poczekać na Daniela, przysunął
krzesło do łóżka. Zanim usiadł, jeszcze raz obejrzał jej
czoło. Nie ma co, porządnego nabiła sobie guza! No cóż,
nie był lekarzem. Niech Daniel stawia diagnozę.
- Same kłopoty - powtórzył, siadając okrakiem na
krześle.
Jeżeli Daniel wkrótce się nie pojawi, a ona nie od
zyska przytomności, wtedy zawiezie ją do szpitala.
Max i Daniel znali się od dzieciństwa, a raczej odkąd
Max trafił pod opiekę państwa Murphy. Spędzali ze sobą
mnóstwo czasu, razem dorastali i do dziś się przyjaznili.
Przyjazń przetrwała kilkuletnią rozłąkę, kiedy to Da
niel wyjechał studiować medycynę na wschodnim wy
brzeżu Stanów, a Max został w Kalifornii i uczęszczał
do miejscowego college'u.
Obecnie spotykali się raz na parę miesięcy, czasem
jeszcze rzadziej. Ale zawsze mogli na siebie liczyć. I za
wsze czuli się świetnie w swoim towarzystwie, zupełnie
jakby rozstali siÄ™ wczoraj.
Daniel przybył dziesięć minut po telefonie od June.
Natychmiast przystąpił do badania Kristiny. Max czekał
w milczeniu; wreszcie nie wytrzymał.
- I co?
Daniel poprawił na nosie okulary.
- Ma potężnego guza na czole.
- Tyle to i ja wiem.
- Ale chyba obeszło się bez wstrząsu mózgu. yrenice
wyglÄ…dajÄ… normalnie. - ChowajÄ…c do torby stetoskop,
wstał z łóżka. - Moja rada? Obserwuj ją uważnie. -
Uśmiechnął się. - Nie powinno ci to sprawiać przykrości.
Pozory mylą, przyjacielu, pomyślał Max.
- Wierz mi, stary, kiedy toto jest przytomne, lepiej
mieć się na baczności. Ona tylko tak słodko i niewinnie
wygląda, a w rzeczywistości to wredna jędza.
Daniel roześmiał się.
- Na pewno przesadzasz. - ZamknÄ…Å‚ torbÄ™. - Aha,
może być trochę skołowana, jak się obudzi. W każdym
razie, gdybyś miał jakiekolwiek wątpliwości, dzwoń -
dodał, poważniejąc. - Jeżeli w ciągu... hm, godziny nie
odzyska przytomności, przywiez ją do szpitala. Zadzwoń
wcześniej, to zejdę na dół. Ale myślę, że wszystko będzie
dobrze.
Po chwili znikł za drzwiami.
- Oby - mruknął Max, przysuwając krzesło do łóżka
Kristiny.
Kolejny dzień spisany na straty, pomyślał. Nie mógł
przecież jechać na budowę. Wzdychając ciężko, sięgnął
po telefon stojący na szafce nocnej i wystukał numer
Paula. Odruchowo zaczął liczyć dzwonki.
Teoretycznie mógłby zostawić Kristinę pod opieką
June, ale czuł się odpowiedzialny za to, co się wydarzyło.
Gdyby na nią nie krzyknął, nie spadłaby z tej cholernej
drabiny.
- Oczywiście, gdybyś mnie posłuchała - rzekł do
nieprzytomnej kobiety - nie właziłabyś na żadną dra
binÄ™.
SÅ‚abe pocieszenie.
- Słucham? - Zdziwienie w głosie Paula świadczyło,
że słyszał kilka ostatnich słów.
Max szybko wyjaśnił sytuację. Nie ma sprawy, po
wiedział Paul. Na budowie wszystko przebiega sprawnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]