[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie była najlepsza kryjówka, odwrócić się na pięcie i uciec. Ale nogi drżały mu tak mocno, że
samo stanie w miejscu pochłaniało całą jego energię.
Wszyscy byli tak cicho, że Luke znowu usłyszał tykanie swojego zegarka.
No dobrze, wpakował się w to, ponieważ zachował się jak Jen. Co ona by teraz
zrobiła?
Powiedziałaby coś. Jen dużo mówiła.
- Zniszczyliście mój ogród - rzucił oskarżycielsko Luke. - Powinniście mi to jakoś
zrekompensować.
Luke także potrafił używać trudnych słów i wydawało mu się, że widzi błysk
szacunku w oczach Treya. Pozostali patrzyli na niego, nie rozumiejąc.
Czy Jen wyjaśniłaby im, czy wolałaby, żeby czuli się jak idioci?
- Ogród? - zapytał Szakal. - Jaki ogród?
Tego Luke się nie spodziewał.
- Jaki ogród? - powtórzył. - Mój ogród. O tam.
- Wskazał w ciemność. - Zeszłej nocy ktoś stratował go, podeptał moją fasolę i
połamał moje krzaki malin. Poza wami nikogo więcej nie widziałem w tym lesie. - Luke miał
nadzieję, że złość doda mu sił, ale widział tylko całkowicie zdumione twarze. Czy popełnił
ogromny błąd, a oni tak naprawdę tego nie zrobili? - Dlatego jesteście mi coś winni -
dokończył słabo.
Szakal potrząsnął głową.
- Nie mamy pojęcia, o czym mówisz.
Nie wydawało się, żeby kłamał, ale na ile dobrze Luke potrafił rozpoznawać
kłamstwa?
- Pokażę wam - powiedział niecierpliwie. Nagle poczuł, że jeśli zobaczy, jak patrzą na
zniszczony ogród, będzie potrafił z wyrazu ich twarzy odczytać, czy są winni, czy też nie.
Odwrócił się pospiesznie i ruszył naprzód, z zaskoczeniem słysząc za sobą kroki. Czy oni
naprawdę go posłuchali? Podporządkowali się mu?
Szli przez las jak dziwna procesja, z Lukiem na przedzie, chłopcami niosącymi
latarnię za nim i zamykającymi pochód dziewczynkami ze słabą latarką. Luke pomylił trochę
drogę i w pewnym momencie musiał się nawet cofnąć, ale zrobił to łukiem, z nadzieją, że
pozostali niczego nie zauważą. W końcu dotarli na jego polankę, która w świetle księżyca
sprawiała wrażenie całkowicie opuszczonej - tylko leżący pień i postrzępione rośliny. Nie
wyglądała jak miejsce, w którym kiedykolwiek znajdował się ogród.
- Proszę! - powiedział Luke, starając się, żeby w jego głosie zabrzmiała godność i
uraza, ale wyszło mu raczej piśnięcie. - Widzicie te połamane maliny? Widzicie podeptaną
fasolę? Nie wiem, po co wam to pokazuję, wiecie chyba, co zrobiliście.
Na ich twarzach nie było poczucia winy, nadal sprawiali wrażenie zdziwionych.
- On naprawdę jest świrem - syknął Szakal.
- Czekajcie - wtrąciła się Nina. - Wracaliście tędy do szkoły wczoraj w nocy?
Trey wzruszył ramionami.
- Możliwe - powiedział.
- Nie odróżniamy przecież tych wszystkich drzew - odezwał się inny chłopak.
- Więc może przeszliście po jego ogrodzie przez pomyłkę - podsumowała Nina. - I
nawet tego nie zauważyliście.
- Ja na pewno nie miałabym pojęcia, jak wygląda ogród - powiedziała któraś z
dziewcząt. - Właśnie tak? Co tu uprawiałeś?
- Nic takiego - mruknął Luke, którego nagle ogarnął głęboki wstyd. Czuł się tak
bardzo odważny, wychodząc zza drzewa, ale tylko zrobił z siebie idiotę. Kiedy się teraz
rozglądał, widział, że inni chłopcy mogli nie zauważyć jego pracy i stratować ogród przez
pomyłkę. To była rozpaczliwa karykatura ogrodu, a on był żałosny, jeśli kiedykolwiek
myślał, że to może być cokolwiek ważnego albo wartego ryzykowania. %7łałował, że nie może
cofnąć czasu i na zawsze schować się za drzewem.
Szakal pierwszy zaczął się śmiać.
- Uważałeś, że to jest ogród? Wychodziłeś na zewnątrz, żeby założyć ogród?! -
zapytał.
Inni także zaczęli parskać śmiechem, a wstyd Luke a przemienił się w złość.
- No i co z tego? - zapytał wyzywająco.
- To, że jesteś bobokiem - wykrztusił Szakal, który śmiał się tak bardzo, że zgiął się
wpół z radości. - Prawdziwym bobokiem.
- Stale to powtarzasz - warknął Luke. - Nie wiem nawet, kto to jest bobok.
- Ktoś pochodzący ze wsi - wyjaśnił grzecznie Trey. - Wieśniak. To słowo znaczyło
naprawdę tylko tyle, ale teraz jest używane po prostu jako obelga, jakby nazwać kogoś idiotą
czy głupkiem.
Luke pomyślał, że Trey mówi to przepraszająco, ale tylko pogorszył tym sprawę.
- A co jest złego w byciu ze wsi? - zapytał Luke.
- Skoro nawet nie wiesz... - Szakal znowu zaczął się śmiać i musiał usiąść na
spróchniałym pniu, żeby złapać oddech. Luke miał nadzieję, że pobrudzi sobie spodnie
pleśnią. - A chcesz usłyszeć coś jeszcze bardziej zabawnego? - ciągnął Szakal. - Założę się, że
tak naprawdę jesteś też pojawem. Więc wszystkie te obelgi: bobok, pojaw, draja, były
prawdziwe. Chyba nigdy wcześniej nie spotkałem nikogo, do kogo by wszystkie pasowały.
Powinniśmy chyba wymyślić nowe słowo, specjalnie żeby cię nazwać. Jak myślisz?
Luke patrzył ze złością na Szakala, a inni śmiali się za jego plecami. Czuł, że jego
twarz płonie - jak mógł myśleć, choćby przez najkrótszy moment, że tym dzieciakom można
zaufać? %7łe może być jednym z nich?
- Odczep się! - krzyknął, odwrócił się i uciekł.
ROZDZIAA DWUDZIESTY PIERWSZY
Luke słyszał, że ktoś przedziera się za nim, ale nie zamierzał się oglądać. Biegł przez
[ Pobierz całość w formacie PDF ]