[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zszokowana. Na blacie leży świeża bagietka. Kate musiała ją kupić po drodze
ze szpitala. W powietrzu unosi się zapach pieczywa. To ich lunch, który zjedzą po
ubraniu choinki. Wyobrażam sobie, jak siedzą obok siebie, matka i córka, najlepsze
przyjaciółki, jak często powtarzała mi Kate, i zajadają się z apetytem.
Słyszę głosy. Nie rozróżniam słów, ale wiem, że wypowiadane są normalnym,
radosnym tonem. Wypełnia mnie niemal paraliżująca nienawiść.
Obok bagietki leży nóż do pieczywa. Biorę go do ręki. Jest zadziwiająco lekki. Tani
model, który ludzie kupują na przecenie w supermarkecie, bo żal im wydawać
pieniądze na coś drogiego, jeśli sami nie zamierzają tego używać. Wymachuję nim
w powietrzu. Przez chwilę jestem szaloną kobietą. Kobietą, która przyszła się
zemścić.
Zamykam na sekundę oczy, próbuję się uspokoić, potem słyszę jakiś szelest
za drzwiami łączącymi kuchnię z salonem. Robię krok do przodu i otwieram je.
Po drugiej stronie stoi Kate. Nie mówi nic na mój widok, tylko patrzy.
Nie wygląda już jak upiór, udręczona zmora z ostatnich dni. Teraz wydaje się
zdrowa i silna. Zastanawiam się, jak to w ogóle możliwe: czy można udawać taką
rozpacz?
Spogląda na nóż w mojej dłoni i mruga nerwowo.
Lucinda nadal mnie nie widzi. Stoi odwrócona plecami do kuchni, wiesza bombki
na gałęziach choinki i mówi coś do swojej matki. Porusza się jednak wolniej niż
powinna, dziwnie przeciąga słowa.
Jest ubrana w bluzę z kapturem i różowe spodnie od dresu. Jej równo obcięte włosy
przesuwają się do przodu, gdy pochyla się ku niższym gałęziom.
– Lucindo, usiądź na sofie, kochanie – mówi Kate, nie odwracając głowy. Nie
spuszcza wzroku z noża.
Lucinda się odwraca i na mój widok otwiera usta ze zdumienia.
Mierzę ją gniewnym spojrzeniem.
– Czy twoja matka mówiła ci, że obwiniają mnie o twoje zaginięcie?
Lucinda nie odpowiada, spogląda pytająco na matkę.
– Mówiła ci? – pytam ponownie.
Lucinda kiwa głową. Na jej twarzy pojawia się grymas strachu, ale oczy pozostają
zamglone, szkliste, jakby nie do końca utrzymywała kontakt z rzeczywistością.
Kate chce zrobić krok w moją stronę, ale ja podnoszę wtedy nóż.
– Nie rób tego – ostrzegam, a ona cofa się odruchowo.
Boję się. Wiem, że się trzęsę, ale muszę to zrobić. Jestem pewna, że jeśli nie
powstrzymam tej kobiety, zrujnuje życie innym ludziom. Trzymam przed sobą nóż,
wymachuję nim niczym maczetą.
– Liso – mówi Kate. – Co ty wyprawiasz?
Parskam śmiechem.
– Dlaczego ja? – pytam. – Dlaczego uznałaś, że możesz to zrobić właśnie mnie?
Milczy. Wciąż wpatruje się w nóż.
– Odpowiedz!
– Bo wiedziałam,
że będziesz się obwiniać. Wiedziałam, że weźmiesz winę
na siebie i… – Przerywa i uśmiecha się do mnie lekko.
– I?
– Gdyby ktokolwiek inny znalazł się na twoim miejscu, próbowałby walczyć –
tłumaczy. – Szukałby dziur, niekonsekwencji… ale nie ty. Wiedziałam, że przyjmiesz
wszystkie oskarżenia bez protestu… I zawsze brakowało ci czasu, nigdy nie potrafiłaś
się zająć swoimi sprawami tak jak naprawdę powinnaś.
Spoglądam na Lucindę, która gniecie w palcach brzeg kaptura.
– Wiesz, że twoja matka jest popierdolona, prawda?
– Liso! – upomina mnie surowo Kate. – Nie wyrażaj się!
– Wiesz, że jest obłąkana?
Lucinda unika mojego wzroku.
– Kto, kurwa, porywa własne dziecko?! – wrzeszczę.
Kate rozkłada szeroko ręce.
– Ktoś, kto chce za wszelką cenę uratować swoje małżeństwo – wyznaje szczerze.
– I ty się na to zgodziłaś? – warczę na Lucindę. – Zgodziłaś się?
– Myślałam, że dzięki temu tata wróci do domu.
– Skąd?
– Tata ma inną rodzinę – wyjaśnia Lucinda. – Wszyscy jesteśmy z tego powodu
bardzo smutni. Myślałyśmy, że jeśli to zrozumie, wróci do nas na stałe.
– Rodzinę? – pytam zszokowana. – Jaką inną rodzinę?
Obie milczą, więc zwracam się ponownie do Kate.
– To jest wykorzystywanie dzieci. Zobacz tylko, co jej zrobiłaś. Myśli, że to
normalne. Sądzi, że…
– Chce, żeby jej tata wrócił, co w tym złego?
– Złe jest to, że zamkną cię w więzieniu, a wtedy nie będzie miała ani matki, ani
ojca. I dlaczego ona mówi w ten sposób? Dlaczego bełkocze? Nafaszerowałaś ją
czymś?
– Liso, uspokój się. Widzę, że jesteś wytrącona z równowagi, ja na twoim miejscu
też bym była. Ale naprawdę nie miałyśmy wyboru. Próbowałyśmy go przekonać,
żeby z nami został, ale on nas nie słuchał.
Nie rozumiem, co do mnie mówi. Nie wierzę, że naprawdę zrobiła to celowo.
– Jak mogłaś? – pytam. – Płakałaś z rozpaczy, kiedy ja błagałam cię o przebaczenie.
Jak mogłaś mi to zrobić?
Wzrusza ramionami, jakby chciała powiedzieć, że nie miała innego wyjścia. Zrobiła
to, co musiała.
– Byłyśmy przyjaciółkami – dodaję słabo, a ona odwraca się ode mnie.
Myślę o Sally, która również obwiniała się o zaginięcie Lucindy.
Myślę o tym, jak obie zadręczałyśmy się gorzkimi myślami o tragedii, którą
uważałyśmy za wynik naszego błędu. Błędu, którego w rzeczywistości nigdy nie
popełniłyśmy. Obie czułyśmy się jak zera – ja jako matka, ona jako przyjaciółka.
Nagle uzmysławiam sobie, jak widzą mnie inni. Rozumiem łatwość, z jaką Kate
zwaliła wszystko na mnie. Ona ma rację. To oczywiste, że nie próbowałabym nic
zakwestionować. To oczywiste, że wzięłabym wszystko na siebie. Bo jestem kobietą
z zaniżoną samooceną. Kobietą, która czuje się gorsza od innych i tak się zachowuje.
Ktoś taki zawsze będzie łatwym celem.
Spoglądam na Kate i robi mi się przykro, że pozwoliłam, by to wszystko spotkało
moją rodzinę. Potem przychodzi mi do głowy pewna myśl:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]