[ Pobierz całość w formacie PDF ]
o interesach.
Uśmiechnął się smutno. Powinien czuć się teraz szczęśli-
wy. Miał rodzinę, o jakiej zawsze marzył. Miał teraz tyle
ciotek, wujów, kuzynów i przyrodniego rodzeństwa, że star-
czyłoby na zaludnienie małego miasteczka. I, co najważniej-
sze, dostał prawa do opieki nad dziewczynkami.
Skoro wszystko się świetnie układa, to dlaczego jest mu
tak ciężko na duszy? Głupie pytanie. Doskonale wiedział,
czemu jest nieszczęśliwy. Zasłużył sobie na to. Napił się
zimnego piwa. Gdy dotarło do żołądka, poczuł jakby uderze-
nie lodowatej, ołowianej kuli. Skrzywił się i odstawił piwo
na tacę, bo obok właśnie przechodził kelner. Jeszcze raz
rozejrzał się dookoła. Wypatrywał kogoś.
Była po drugiej stronie pokoju. Właśnie szła po schodach
na górę. Trzymała rękę na poręczy, ale wzroku nie odrywała
od tłumu gości poniżej. W chwili gdy znikała za zakrętem
schodów, na jej twarzy odmalowało się skrzętnie ukrywane
przez cały dzień cierpienie. Idz za nią, idioto, podpowiada-
ło mu własne serce. Po raz pierwszy od bardzo długiego
czasu zignorował racjonalny, logiczny głos rozsądku i po-
słuchał serca. Zrobił to, co powinien był zrobić już dawno
temu.
Posłuchał serca. Ono prowadziło go do Michelle. Ono nie
przestało za nią tęsknić.
S
R
- Jeśli pozwolisz jej odejść, to jesteś największym dur-
niem pod słońcem - powiedział do siebie.
Przez całą minioną dekadę opłakiwał jej stratę. Wyobrażał
sobie, jakie mogłoby być ich wspólne życie. A teraz miał
szansę napisać ich historię na nowo. Czy naprawdę odrzuci
to przez głupią dumę?
Decyzja została podjęta. Poszedł za nią. Tak jak powinien
był za nią pójść, gdy odeszła od niego po raz pierwszy.,
Z ponurą determinacją zacisnął zęby. Z wolna przedzierał się
przez tłum gości. Nie spuszczał wzroku ze schodów, które
miały go zaprowadzić do Michelle. Zobaczył, jak inspektor
Suarez wbiega na górę, biorąc po dwa stopnie.
Przeszyła go nieokreślona obawa. Instynkt kazał mu
przyspieszyć kroku. Zapomniał o grzeczności, opuścił gło-
wę i jak taran przepychał się między gośćmi w stronę scho-
dów.
Michelle stała na szczycie schodów. Czuła ulgę, że choć
przez kilka minut może pobyć z dala od tych wszystkich
tryskających szczęściem ludzi. Potarła skronie. Ból głowy jej
nie opuszczał. Przyszła na górę, by się upewnić, czy rzeczy,
w które państwo młodzi mają się przebrać na podróż, są
przygotowane. Mimo własnych, gorzkich doświadczeń nie
zamierzała pozwolić, by cokolwiek zepsuło ten wyjątkowy
dzień Mirandzie i Danielowi.
Ta myśl wywołała kolejną falę rozżalenia. Nie pozostawa-
ło jej nic innego, jak się do tego przyzwyczaić.
- Sama jesteś sobie winna - mruknęła pod nosem. Z bó-
S
R
lem mieszał się teraz gniew. - Kto ci się kazał zakochiwać
w takim uparciuchu? Ale nie, ty nie mogłaś sobie wybrać
kogoś rozsądniejszego. To po prostu musiał być taki twardo-
głowy żołnierz piechoty morskiej.
Zagryzając zęby, zatrzymała się przed drzwiami prowa-
dzącymi do pokoju Mirandy. Zmusiła się do uśmiechu. Już
niedługo wesele się skończy i będzie mogła pójść do domu.
Spakować się. Och, nie ma co, taka perspektywa rzeczywi-
ście podnosi na duchu.
Weszła do środka i stanęła jak wryta.
- Leeza?
Postawna, zaniedbana blondynka wolno obróciła głowę
i wbiła wzrok w Michelle.
- Co ty tutaj robisz? - zapytała, a jej twarz wykrzywiła
niechęć.
- Ciebie mogłabym zapytać o to samo - odpowiedziała
Michelle i wtedy zauważyła leżącą na toaletce pustą szkatuł-
kę na biżuterię. Opanowało ją oburzenie. - Kradniesz biżu-
terię Mirandy?
- No, cóż - mruknęła Leeza i wycelowała w Michelle
pistolet. - Wielka szkoda, że się tu musiałaś napatoczyć. -
Wzruszyła szerokimi ramionami, przez co jej obfity brzuch
aż zafalował. - To się nazywa znalezć się w niewłaściwym
miejscu w niewłaściwym czasie, skarbie.
Michelle oderwała wzrok od czarnego oka pistoletu
i spojrzała w zimne oczy Leezy. Zdawała sobie sprawę, że
wpakowała się w kłopoty. Lecz, o dziwo, strach nie był na
tyle silny, by kazać jej ugryzć się w język.
S
R
- Masz broń? - Przerwała, a potem wyszeptała: - To by-
łaś ty, prawda?
- Co masz na myśli?
Sam nagle zesztywniał i zrobiło mu się zimno, gdy zza
drzwi dobiegły go słowa Michelle. Leeza jest uzbrojona.
Dobry Boże! Spojrzał za siebie. Z dołu sączyła się muzy-
ka, dochodziły dzwięki rozmów. Cała scena robiła wrażenie
nierealnej. To się chyba nie dzieje naprawdę. Michelle w rze-
czywistości nie jest w tym pokoju, sam na sam z niezrów-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]