[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Ja  przyznałem poSpiesznie. W kabinie StarrCommu nie
mogÅ‚em siê przed nim czoÅ‚gaæ, ale przynajmniej próbowaÅ‚em
nadaæ mojemu gÅ‚osowi uni¿one brzmienie.  Bardzo przepraszam,
nie chciaÅ‚em, ¿eby tak wyszÅ‚o. Nie zdawaÅ‚em sobie sprawy, ¿e
narobiê takiego zamieszania.
Temperatura pozostaÅ‚a poni¿ej zera.
128
 Nie lubiê szumu, McKell  ostrzegÅ‚.  Bardzo nie lubiê.
Szum wzbudza zainteresowanie, a ja nie chcê, ¿eby ktoS siê mn¹
interesowaÅ‚. Tobie te¿ to niepotrzebne.
 Wiem  zgodziÅ‚em siê potulnie.  Proszê mi wierzyæ, ¿e
staram siê jak mogê, ¿eby nie rzucaæ siê w oczy.
 Nie staraj siê, tylko po prostu odpuSæ to sobie  warkn¹Å‚. 
To nie twój statek i nie twój problem. Gdzie teraz jesteS? PrzySlê
kogoS po ciebie.
MiaÅ‚ racjê. Przynajmniej w poÅ‚owie. W porz¹dku, to nie mój
statek. Ale mój problem.
 Nie mogê siê wycofaæ  odpowiedziaÅ‚em, i przygotowa-
Å‚em siê na nastêpny wybuch gniewu.
 PodpisaÅ‚em umowê, ¿e doprowadzê ten pojazd do celu.
Biedny, ale uczciwy przewoxnik nie mo¿e tak po prostu zerwaæ
umowy. To by wygl¹daÅ‚o podejrzanie.
 A kto siê o tym dowie?  skontrowaÅ‚. Wci¹¿ mówiÅ‚ zim-
nym, surowym tonem. Dobrze, ¿e nie wrzeszczaÅ‚. Mo¿e skÅ‚oni-
Å‚em go do mySlenia.
 Wielu ludzi  odpowiedziałem.  Zbyt wielu. Na przykład
wÅ‚adze portowe. Widzieli moje papiery. Wiedz¹, ¿e pilotujê ten
statek. Zaczn¹ siê zastanawiaæ, jak niezale¿ny przewoxnik mo¿e
sobie pozwoliæ na zerwanie umowy. PomySl¹, ¿e widocznie mam
inne xródÅ‚a dochodów.  WzruszyÅ‚em ramionami.  A jeSli stanê
siê podejrzany, nie na wiele siê panu przydam.
Przez chwilê przygl¹daÅ‚ mi siê z nieodgadnionym wyrazem
twarzy i oddychaÅ‚ ciê¿ko. PatrzyÅ‚em na niego i pÅ‚aszczyÅ‚em siê,
jak mogÅ‚em. ZastanawiaÅ‚em siê, czy trochê nie przesadzam. Gdyby
mnie wywaliÅ‚, nie spÅ‚aciÅ‚bym mu do koñca półmilionowego dÅ‚u-
gu. Przypuszczam, ¿e organizacja Antoniewicza pewnie tyle wy-
dawaÅ‚a miesiêcznie na spinacze biurowe. Ale jeSli uzna, ¿e nie
mo¿e mi bezkarnie darowaæ takiej forsy, zaÅ‚atwi mnie.
I jeszcze wyjdzie na to, ¿e sam go do tego namówiÅ‚em. Szczyt
ironii losu.
 Ci¹gle próbujesz wymusiæ na mnie tak¹ decyzjê, Jordan 
odezwaÅ‚ siê tonem zwiastuj¹cym odwil¿.  Stawiasz mnie przed
faktami dokonanymi. Ale nic z tego.
 Nie próbujê. Po prostu wszystko dzieje siê tak szybko, ¿e
stale muszê improwizowaæ.
9  Obława na Icarusa 129
 Nic z tego, Jordan  powtórzył.  Jasne?
 Tak jest.
 To dobrze. A teraz mów, jak¹ masz sprawê?
Wzi¹Å‚em gÅ‚êboki oddech.
 Potrzebny mi handlarz narkotyków  wyjawiÅ‚em ostro¿nie.
Zamrugał, potem zmarszczył brwi.
 Po co?  zapytał tonem, który znów przywodził mi na mySl
koło podbiegunowe. Brat John sprzedawał hurtem prochy na pra-
wo i lewo, ale w stosunku do swoich ludzi byÅ‚ wrêcz purytañski
pod tym wzglêdem.
 Muszê kupiæ borandis  wyjaSniÅ‚em szybko.  Jeden z czÅ‚on-
ków mojej zaÅ‚ogi ma chorobê Cole a. Borandis to dla niego lekar-
stwo. Nazywaj¹ to równie¿  Slin¹ szakala .
 Wiem.  Przez kilka sekund bezlitosne oczy wpatrywały
siê we mnie bez wyrazu. Zapewne Brat John próbowaÅ‚ odgad-
n¹æ, czy mówiê prawdê. WstrzymaÅ‚em oddech i czekaÅ‚em z naj-
bardziej niewinn¹ min¹, na jak¹ byÅ‚o mnie staæ.
Nagle, ku mojej uldze, wzruszył ramionami.
 Czemu nie? Gdzie jesteS?
WypuSciłem powietrze z płuc.
 Na Potosi. W porcie Kacclint.
Chrz¹kn¹Å‚.
 W Swiecie Najików, tych poczciwych zjadaczy robaków.
 Zgadza siê  przytakn¹Å‚em. ZdziwiÅ‚em siê, ¿e przy swo-
jej ksenofobii Brat John wyraziÅ‚ siê tak uprzejmie o innym ga-
tunku. Albo z jakiegoS powodu darzyÅ‚ Najików niechêtnym sza-
cunkiem, albo prowadził z nimi udane interesy. Stawiałem raczej
na to drugie.  ChciaÅ‚bym wiedzieæ, czy organizacja ma tu swo-
jego człowieka, który mógłby nam pomóc. A jeSli tak, to jak go
znalexæ.
Brat John zerkn¹Å‚ w lewo.
 Zaczekaj.
Ekran zgasÅ‚. Znów wzi¹Å‚em gÅ‚êboki oddech. Pistolet nagle
zaci¹¿yÅ‚ mi pod pach¹. Na razie wszystko szÅ‚o dobrze, ale jesz-
cze nie mogÅ‚em siê odprê¿yæ; na to byÅ‚o za wczeSnie. Brat John
szybko zmieniaÅ‚ humor. Nie podobaÅ‚a mu siê moja podró¿  Ica-
rusem , mo¿e wiêc teraz doszedÅ‚ do wniosku, ¿e Smieræ chore-
go czÅ‚onka zaÅ‚ogi byÅ‚aby korzystna? DaÅ‚by mi nauczkê albo
130
nowy bodziec do opuszczenia statku. Zamierzałem mu jednak
przypomnieæ, ¿e Smieræ Shawna tylko wzmogÅ‚aby zaintereso-
wanie  Icarusem .
Czekanie przedÅ‚u¿aÅ‚o siê. Mo¿e sprawa jest trudniejsza do
zaÅ‚atwienia, ni¿ mySlaÅ‚em, i Brat John uzna, ¿e nie warta zacho-
du? ZastanawiaÅ‚em siê, czy w miêdzyczasie nie zadzwoniæ do
Ixila, czy Shawn ju¿ wyszedÅ‚ ze Spi¹czki. W koñcu ekran zabÅ‚y-
sn¹Å‚ na nowo.
 W porz¹dku  oSwiadczyÅ‚ raxno Brat John.  Nasz han-
dlarz to Drilie. Nazywa siê Emendo Torsk. Prowadzi uliczny stra-
gan muzyczny na Gystr n Corner. Mam nadziejê, ¿e twój chory
załogant zapłaci?
 Tak, oczywiScie  zapewniÅ‚em.  Dziêkujê panu.
 Nie dzwoñ tu wiêcej, Jordan  uprzedziÅ‚ mnie  dopóki
cała sprawa nie przycichnie. Jasne?
 Tak jest, naturalnie  odpowiedziaÅ‚em. ZrozumiaÅ‚e, ¿e nie
chciaÅ‚ mieæ nic wspólnego ani ze mn¹, ani z  Icarusem .  Jesz-
cze raz dziêkujê.
 Odezwê siê do ciebie, kiedy bêdzie po wszystkim.
Siêgn¹Å‚ w prawo i wyÅ‚¹czyÅ‚ siê.
PrzeÅ‚kn¹Å‚em z trudem; zaschÅ‚o mi w ustach. Coraz gorzej
znosiÅ‚em współpracê z Bratem Johnem. Z powodu jego samego
i tego, co reprezentowaÅ‚. Stwierdzenie, ¿e ten ukÅ‚ad kiedykolwiek
mi odpowiadaÅ‚, byÅ‚oby grub¹ przesad¹. Ale ostatnio wrêcz robi-
Å‚o mi siê niedobrze.
A to mogÅ‚o okazaæ siê niebezpieczne. yle dziaÅ‚aÅ‚o na moj¹
psychikê, nie wspominaj¹c o ¿oÅ‚¹dku. Ludzie pokroju Brata Johna
doskonale wyczuwaj¹ niezadowolenie, zwÅ‚aszcza w swoim bliskim
otoczeniu. Ja nie nale¿aÅ‚em do tego krêgu; byÅ‚em tylko jednym
z tysiêcy maÅ‚o znacz¹cych pionków. Ale organizacja Antoniewi-
cza nie zaszłaby tak daleko, gdyby tolerowała niezadowolonych
nawet na najni¿szych szczeblach. Tacy mog¹ sprzeniewierzyæ pie-
ni¹dze, robiæ wÅ‚asne interesy albo sprzedawaæ sekrety.
Brat John z pewnoSci¹ nie miaÅ‚ zÅ‚udzeñ, dlaczego dla niego
pracujê. Bardzo sprytnie staraÅ‚ siê, ¿eby półmilionowy dÅ‚ug wi-
siaÅ‚ nade mn¹ jeszcze przez lata. JeSli równie sprytnie potrafiÅ‚
mnie przejrzeæ na wylot, musiaÅ‚ dojSæ do wniosku, ¿e jestem cho-
dz¹c¹ bomb¹ zegarow¹, któr¹ trzeba rozbroiæ.
131
Na razie nie pozostawaÅ‚o mi nic innego, jak tylko ci¹gn¹æ to
dalej. Powiadaj¹, ¿e jak sobie poScielesz, tak siê wySpisz. Mo-
gÅ‚em siê jedynie postaraæ, ¿eby byÅ‚o mi jak najwygodniej.
Niestety, ¿adna wygoda nie wchodziÅ‚a w tej chwili w rachu-
bê. OdcierpiaÅ‚em ju¿ kolejn¹ rozmowê z Bratem Johnem. Teraz
musiaÅ‚em jeszcze zaÅ‚atwiæ to, co odkÅ‚adaÅ‚em od przynajmniej
trzech Swiatów.
NadszedÅ‚ czas na miÅ‚¹, dÅ‚ug¹ pogawêdkê z Wujem Arthurem.
PowitaÅ‚a mnie uSmiechniêta twarz mo¿e nie piêknej, ale przy- [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl