[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obficie polała się krew. Dziennikarz nie zwracał na to uwagi i ostrożnie podniósł swoje szkła,
obejrzał, czy się nie potłukły. Niestety, były zarysowane.
- Mam zapasowe - mruknął i nagle uderzył pięścią w twarz Goryla.
Tamten ani drgnął. Tylko jego zrenice dziwnie zbiegły się do nosa, a potem
poszybowały w górę ukazując same białka. Zapadła cisza.
- Nienawidzę, gdy ktoś tłucze mi okulary - powiedział Olbrzym. Potem zerknął na
Goryla i pchnął go. Tamten jak manekin gruchnął z jękiem o ziemię.
- Ten pan mnie tego nauczył - Olbrzym wskazał mnie. Zagradzający mi drogę
rozstąpili się z szacunkiem. Olbrzym podniósł jeszcze nasze puste butelki i zaniósł do sklepu,
a następnie poszliśmy w kierunku pałacu.
- Coś ty zrobił najlepszego? - robiłem wyrzuty, jednocześnie przytykając chustkę do
rozbitego łuku brwiowego Olbrzyma.
- Nigdy nie oglądał pan westernów?
- Nie, wolałem czytać dobre książki o Indianach. Gdzieś ty uderzył tego Goryla?
- Jak byka, między oczy - wyjaśnił mi.
Na widok pokrwawionego Olbrzyma zbiegła się cała ekspedycja naukowa.
Zrozumiałe, że to dziewczyny wyrażały największą troskę losami Olbrzyma, z czego on
skwapliwie korzystał opowiadając o swoim pojedynku z miejscowym King-Kongiem.
Szymon chciał organizować wyprawę odwetową, Miki mówił wprost o wezwaniu policji.
- Po tej aferze z petardą zacząłem mieć wątpliwości, ale teraz jako kierownik badań
boję się o was - powiedział.
- Nie przejmuj się - położyłem dłoń na ramieniu Mikiego. - Jutro zobaczymy, ile osób
przyjdzie do pracy? Jeżeli stawią się wszyscy, to będzie znaczyło, że wygraliśmy.
Po opatrzeniu Olbrzyma, wypiciu kawy i obgadaniu wszystkich bieżących spraw
rozeszliśmy się. Olbrzym był szczęśliwy w towarzystwie uśmiechniętej Basi, która robiła mu
krótki wykład z metodologii badań archeologicznych. Nie chciałem im przeszkadzać, więc
poszedłem ze wszystkimi na trawnik. Chłopcy zdejmowali ostrożnie płaty trawnika. Niekiedy
do akcji wkraczał Donald wykopując głębokie dołki.
Renata i Ela przygotowały na kolację kanapki z mięsem z konserw i jedliśmy na
schodach antresoli, przyglądając się odsłoniętej ziemi z widocznymi zarysami murów.
- Trzeba wystawić straże - zaproponowałem Mikiemu.
- Dobrze - zgodził się.
-Jutro wezwiemy posiłki.
- Chcesz postawić tu policjantów?
- Może strażników z Muzeum Narodowego? - zasugerowałem.
Zastanawiało mnie, z kim w parku rozmawiał pan Jasio. Był to z pewnością młody
człowiek ubrany w sportowe obuwie. Początkowo myślałem, że to Batura, lecz ten ubierał się
elegancko i nie pozwoliłby sobie na pokazanie się tak blisko pałacu w Dylewie, bojąc się
spotkania ze mną. Teraz zauważyłem, że o ile Szymon i Piotr nosili wojskowe buty, o tyle
Marek nosił adidasy. Do tego chłopak był małomówny, zupełnie jak człowiek, z którym szedł
pan Jasio.
Po kolacji Olbrzym zabrał Basie do Grunwaldu, żeby pokazać jej obóz rycerski.
Szymon i Marek przygotowali w pobliżu szkolnego boiska ognisko. Miki i ja postanowiliśmy
usiąść na leżakach pod wiekowymi lipami mając baczenie na tę stronę budynku. Wkrótce
doleciał nas dym z ogniska, zapach pieczonej kiełbasy i dzwięki brzdąkania gitary.
- Są tacy niefrasobliwi - Miki z podziwem pokręcił głową. - Ktoś obrzuca ich
petardami, napada na człowieka w środku wsi, a oni wieczorem palą ognisko.
- Przywilej młodości - powiedziałem. - Dawniej rzeczywiście obóz przypominałby
żółwia schowanego w skorupie. Oni przyjechali tu nie tylko do pracy, ale żeby odreagować
szum miasta. Marzyli o takim ognisku i nikt, i nic im nie przeszkodzi w realizacji planów.
- Czy twoim zdaniem powinniśmy obawiać się dalszych ataków?
- Nie wiem. Trzeba dotrzeć do człowieka, który inspiruje takie zachowania.
- Myślisz, że Olbrzym już do niego dotarł?
Uśmiechnąłem się.
- Nie, moim zdaniem, kluczem do sukcesu jest nasz tajemniczy pan Jasio.
- Jutro wezmiemy go w obroty - zapewniał mnie Miki. Zaproponował mi, bym
wcześniej ułożył się do snu, a sam zaoferował się pilnować porządku. Przystałem na to.
Wszedłem do budynku szkoły przez drzwi w przyziemiu i już chciałem wejść na wyższe
piętro, gdy usłyszałem w piwnicy, gdzie był sprzęt naukowców, dziwny rumor. Ostrożnie
zawróciłem. Wychyliłem się i dałem znak Mikiemu, żeby dołączył do mnie. Powoli, opierając
się ręką o ścianę, schodziłem do podziemia. Wyjrzałem zza rogu. W sali po lewej stronie
korytarza widziałem słaby blask latarki. Prawie podskoczyłem, gdy poczułem czyjś dotyk. To
był Miki. Pełen napięcia zupełnie o nim zapomniałem.
Bez słowa rozdzieliliśmy się, uważnie stawiając kroki na betonowej podłodze. Miki
szedł przodem, jako młodszy i sprawniejszy miał większe szansę schwytania złodzieja.
- Stój! - krzyknął Miki wskakując do pokoju.
Niespodziewany gość poświecił nam latarką w oczy i umknął w kierunku otwartego
okna. Miki rzucił się za nim, lecz na próżno. Nadaremne były także krzyki profesora do
studentów. Tajemniczy gość czmychnął do parku trzymając się cienia.
Podbiegłem do notebooka leżącego na biurku w klasie lekcyjnej, w której byliśmy.
Ktoś włączył przenośny komputer. Na ekranie widziałem otwarte okno, w którym przesuwał
się niebieski pasek. Jeśli dobrze pamiętałem nauki Pawła, ktoś nam wgrywał jakiś program.
Może to był jakiś wirus?
Szybko obmacałem boki komputera i znalazłem kieszeń na dyskietki. Wyrwałem
mini-dysk i zerknąłem na ekran. Do pełnego przeniesienia danych na nasz twardy dysk
brakowało zaledwie trzech procent danych.
Odetchnąłem z ulgą. Do piwnicy wbiegł Piotr.
- Co się stało? - zapytał.
Bez słowa pokazałem dyskietkę. Trzymałem ją ostrożnie dwoma palcami, lecz zaraz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]