[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ta kobieta pochodzi również z naszego świata - powiedział Tsoay w języku
Apaczów, spoglądając na jeńca z wyraznym zainteresowaniem. - Tylko nie należy do Ludu.
Synowie Niebieskiego Wilka? Travis pomyślał znów o wzorach haftowanych na
kurtce. Kto nazywał się tym malowniczym imieniem - gdzie i kiedy?
- Czego się obawiasz. Córko Niebieskiego Wilka? - zapytał. Zadając to pytanie,
nacisnął, jak się zdaje, guzik wyzwalający , strach. Podniosła głowę, żeby dojrzeć
ciemniejące niebo.
- Lataczy! - powiedziała cichutko, jakby słowo głośniejsze niż szept miało dojść do
gwiazd, które właśnie zaczynały nad nimi rozbłyskiwać. - Przyjdą... po śladach. Nie zdążyłam
dojść na czas do wewnętrznych gór.
W jej głosie Travis wyłowił nutę rozpaczy. Stwierdził, że także spogląda w niebo, nie
wiedząc, czego szuka, ani jakiego rodzaju jest to zagrożenie, czując jedynie, że jest to
prawdziwe niebezpieczeństwo.
6
- Nadchodzi noc - powiedział Tsoay powoli po angielsku. - Czy ci, których się
obawiasz, polują w ciemności?
Potrząsnęła głową, by odgarnąć z czoła pukiel włosów z warkocza, który rozplótł się
podczas walki z Travisem.
- Nie muszą mieć oczu ani takiego węchu, jak ci wasi czworonożni myśliwi. Mają
maszynę śledzącą.
- To po co był ten stos gałęzi?
Travis wskazał podbródkiem zniszczoną kryjówkę.
- Nie zawsze używają maszyny, można więc mieć nadzieję. Ale w nocy mogą przybyć
po jej promieniu. Nie jesteśmy dostatecznie głęboko pomiędzy wzgórzami, by ich zgubić.
Bahatur okulał, nie mogłam jechać szybciej...
- A co takiego leży w tych górach, że ci, których się obawiasz, nie wedrą się tam? -
pytał dalej Travis.
- Nie wiem, ale jeśli ktoś zdoła wejść wystarczająco głęboko do środka, temu pogoń
nie grozi.
- Pytam jeszcze raz: kim jesteś?
Apacz pochylił się do przodu, a jego twarz w szybko gasnącym świetle znalazła się
tylko kilka cali od niej. Nie speszyło jej to wnikliwe badanie, spojrzała mu prosto w oczy.
Była to kobieta dumna i niezależna, prawdziwa córka wodza, stwierdził Travis.
- Pochodzę z Ludu Niebieskiego Wilka. Zostaliśmy sprowadzeni gwiezdnymi
szlakami, by ten świat był bezpieczny od... od... - Zawahała się i na jej twarzy pojawił się
cień. - Może to tylko sen... Nie, sen i rzeczywistość. Jestem Kaydessa ze Złotej Ordy, ale
czasami przypominają mi się inne rzeczy - takie jak ów dziwny język, którym teraz
przemawiam.
- Złota Orda! - Travis już wiedział. Haft, Synowie Niebieskiego Wilka, wszystko
pasowało do szczególnego wzoru. Co to był za wzór! Sztuka scytyjska, ornament, jaki z taką
dumą nosili wojownicy Czyngis-chana. Tatarzy, Mongołowie - barbarzyńcy. Porzucili stepy,
by zmienić bieg historii, nie tylko w Azji, lecz także na równinach środkowej Europy.
Podwładni potężnych chanów, podążający za sztandarami Czyngis-chana, Kubilaja i
Tameriana!
- Złota Orda - powtórzył Travis raz jeszcze. - To dawna historia innego świata. Córko
Wilka.
Wpatrywała się w niego z dziwnym, zagubionym wyrazem na ubrudzonej kurzem
twarzy.
- Wiem. - Jej głos był tak cichy, że z trudnością mógł rozróżnić słowa. - Moi ludzie
żyją w dwóch czasach, a wielu nie zdaje sobie z tego sprawy.
Tsoay przykucnął obok nich i przysłuchiwał się. Teraz wyciągnął rękę i dotknął
ramienia Travisa.
- Redax?
- Albo coś podobnego. - Jednego Travis był pewien. Dla potrzeb projektu szkolono
trzy zespoły, które miały kolonizować kosmos - jeden złożony z Eskimosów, drugi z
wyspiarzy Pacyfiku, a trzeci z jego Apaczy. Nie było powodów ani możliwości włączenia w
ten plan Mongołów z dzikiej przeszłości wojowniczej Ordy. Na Ziemi istniało tylko jedno
państwo, które mogło wybrać tego rodzaju kolonistów.
- Jesteś Rosjanką. - Przyglądał się jej bacznie, chcąc sprawdzić, jaki wrażenie
wywarły na niej jego słowa.
Ale ona nadal miała ten zagubiony wyraz twarzy.
- Rosjanką... Rosjanką... - powtórzyła, jakby same słowa były dziwne.
Travis zdenerwował się. Jakaś znajdująca się tu rosyjska kolonia mogła rzeczywiście
zatrudniać techników z maszynami, które potrafiły ścigać uciekinierów. Jeżeli wzniesienia
gór stanowiły ochronę przed tym polowaniem, miał zamiar do nich dotrzeć, choćby piechotą.
Powiedział to Tsoayowi, a on zgodził się żarliwie.
- Koń okulał, nie może iść dalej - oznajmił.
Travis wahał się przez dłuższą chwilę. Od czasów, kiedy ukradli pierwsze
wierzchowce hiszpańskim najezdzcom, konie zawsze były niezmiernie cenne dla jego ludu.
Nie godziło się pozostawiać zwierzęcia, które mogłoby służyć klanowi. Lecz obawiali się
straty czasu związanej z okulałym wierzchowcem.
- Pozostaw go tu, na wolności - polecił.
- A kobieta?
- Idzie z nami. Musimy jak najwięcej dowiedzieć się o tych ludziach i o tym, co tutaj
robią. Posłuchaj, Córko Wilka - Travis znowu pochylił się nad nią, aby upewnić się, że
dziewczyna go słucha. - Pójdziesz z nami w góry i nie będziesz przysparzać nam kłopotów. -
Wyciągnął nóż i dla ostrzeżenia machnął ostrzem przed jej oczami.
- Miałam już wcześniej zamiar iść w góry - powiedziała do niego zgodnie. - Rozwiąż
mi ręce, dzielny wojowniku, z pewnością nie musisz obawiać się niczego ze strony kobiety.
Przejechał rękami po jej ciele i z pasa pod luznym zewnętrznym odzieniem wyciągnął
nóż, tak długi i ostry, jak swój.
- Teraz już nie, Córko Wilka, skoro pozbawiłem cię pazurów. Pomógł jej wstać, po
[ Pobierz całość w formacie PDF ]