[ Pobierz całość w formacie PDF ]
talentu nie mam... Być może!... Chciałam grać... pracować, ludzie nie dali... chcieli bawić się laleczką, i laleczka się
bawi... tschi!... C'est égal. Nie mam talentu ! nie mam ! Nie bÄ™dÄ™ już graÅ‚a... Bawmy siÄ™!
Wilski, przykląkłszy, ujmował ją w objęcia
i usiłował uśmierzyć wzburzenie, lecz nadaremnie. Odpychała go, krzycząc:
Tyś nie mój brat, nie!... Nie mam żadnego nazwiska, to nieprawda... Ojciec mnie się wyparł, tak! Czego więc chcesz
odemnie? co ci do tego!...
Porywały ją dreszcze, a ona wówczas otulała się w szal i wołała:
Uciekajmy! uciekajmy! I wszelkiemi siłami wyrywała się Wilskiemu.
Po takim wybuchu, znowu chwila jakby omdlenia, martwoty; przymykała oczy i oddychała ciężko.
Stanisław zaś zdawał sobie już teraz jasno sprawę z jej stanu; rozumiał lepiej przyczynę jej choroby we Lwowie, która
objawiała się ponownie, lecz grozniej. To biedne dziecko przechodziło od dłuższego czasu tyle walk wewnętrznych, że
wysiłkowi temu wątły organizm oprzeć się nie mógł. Rozstanie się z matką, wyrzeczenie się rodziny, wzruszenia
teatralnego życia, zabiegi Dogiela, podniecanie się ciągłe w jego towarzystwie na ucztach wesołych, ciągły rozdzwięk
pomiędzy wewnętrznym stanem duszy, a warunkami, w jakich żyła, gorączkowa chęć zdobycia samodzielności i
zawody sceniczne, które przeko
nywały, że obrana droga nie była właściwą, wreszcie przejścia ostatnie, rozpaczliwa decyzya upadku i spotkania się z
bratem, to wszystko wstrząsnęło organizm do gruntu, rozstroiło nerwy do ostateczności, zamąciło myśli w
przekrwionym mózgu.
Potrzeba jednak było coś przedsięwziąć; był już bowiem dzień biały i Leski mógł nadejść w sprawie Zempacha. Więc
Stanisław, korzystając z chwili uspokojenia się Karli, zbiegł na dół, do mieszkania dozorcy, i uprosił jego żonę, aby
poszła czuwać przy chorej. Poczciwa, dobroduszna Wiedenka zgodziła się z ochotą, przyrzekając nic odchodzić od
Karli ani na chwile, i ściśle trzymać się przepisów, które jej Wilski dawał na wypadek ponawiania się ataków.
Ale Karla była teraz zupełnie bezwładna. Z pomocą tedy tej kobiety, Stanisław przeniósł ją ostrożnie na łóżko, zapisał
lekarstwo, które miał sam przysłać z apteki, i wybiegł śpiesznie do Leskiego.
Zastał go już na nogach, ubranego; przyjmował właśnie sekundantów księcia, dwóch młodych oficerów. Porozumiano
się już co do warunków bardzo ostrych.
O pogodzeniu się mowy być nie może rzekł Leski do Wilskiego. Zempach domaga się tylko jak
najrychlejszego rozstrzygnięcia. Po
stanowiliśmy jutro o dziesiątej rano... Lękam się o Stefana, jest w dziwnym rozstroju...
Stanisław opowiedział mu w kilku słowach o tem, co się z Karlą stało.
Chciałbym rzekł wreszcie dowiedzieć się o adres jej hotelu. Wiem, że nie była sama, lecz z tą panią, u której
mieszkała we Lwowie.
Leski ramionami dzwignÄ…Å‚.
Nie wiem odparł ale dam panu adres księcia... Ungarische Krone. Prawdopodobnie, i ona tam mieszkała. W
każdym razie dodał gdybyś pan gdzie Zempacha spotkał, nie mów mu nic o chorobie siostry, bo chociaż on jej
prawie nie zna i nie troszczy się o nią, ale w jego obecnem usposobieniu każde wrażenie może być fatalne...
Stanisław pojechał, nie zwłócząc, do wskazanego hotelu. Rzeczywiście, na tablicy wyczytał nazwisko księcia, który
zajmował tam obszerny apartament na pierwszem piętrze; na trzeciem zaś, pod numerem znalazł nazwisko
Salewiczowej.
Pobiegł tam natychmiast, ale długo musiał dobijać się do drzwi, zanim wreszcie odezwał się za niemi ochrypły ze snu i
gniewny głos pani naczelnikowej.
A to co ?... Wer da?
Otwórz pani mówił Wilski, wymieniwszy swe nazwisko nagły wypadek... Karla zachorowała.
Za drzwiami ozwało się głośne klaśnięcie w dłonie:
DobryÅ›!... A to skaranie boskie z tÄ… dziewczynÄ…!
Klucz w zamku zgrzytnął, lecz Salewiczowa rzekła:
Nie wchodz pan!... nie wchodz, aż powiem. Ja, natralnie, nieubrana... rozstawię parawan.
Za chwilę ozwał się głos:
Antre! Ale siądz pan sobie na krześle, przy drzwiach, i nie ruszaj się... Parawan taki podarty, że strach...
Wilski nie miał wcale ochoty korzystać z podarcia parawanu, za którym ukrywały się wdzięk pani Salewiczowej, i
zaczął opowiadać jej o zajściu wczorajszem. Nie widział twarzy naczelnikowej, lecz z ciągłego klaskania w dłonie i
wykrzykników mógł poznać, jakie to czyni na niej wrażenie.
A co, nie mówiłam!... hrabianka !... Ja zaraz to mówiłam; to było widać... Pi, pi, pi!
Jak ? jak się zowie ? Zempach ? bagatela! Teraz niech się z nią Dogiel ożeni i basta... natralnie!
Wilski tymczasem naglił ją, aby się rychlej ubierała, przedstawiając, że Karla bardzo chora. Teraz należało naprawdę
nią się zaopiekować i, skoro tylko będzie można, odwiezć napowrót do Lwowa, dla ocalenia przynajmniej pozorów.
Pani przeniesiesz się dziś do niej dodał ja zaś zamieszkam byle gdzie, dopóki ona nie wyzdrowieje... Spiesz
siÄ™ pani!
No, zaraz... zaraz... Przecież w spódnicy nie polecę; muszę się ogarnąć. A co do tej choroby, czy pan wiesz na
pewno, że ona chora? Ona często tak majaczyła przez sen, zwłaszcza po szampanie... Zrywała się, krzyczała, a plotła,
Bóg wie co!... Potem, gdy się przespała, było dobrze... Teraz obeszła ją bardzo ta "dyma", co jej dali z teatru. Odtąd
była jakaś dziwna.
Przyznam się przerwał Wilski, którego paplanie naczelnikowej irytowało że i pani jest dziwna. Jakże można
było pozwolić, aby Karla szła sama z księciem na kolacyę ?... I nie zaniepokoiłaś się nawet, gdy do tej pory nie
wróciła... Dobra z pani opiekunka!
Salewiczowa wyleciała zaperzona z za para
wanu, zapinając dwiema rękoma, z trudem, stanik na zbyt bujnych piersiach.
A co! krzyknęła zaraz na mnie! Cóż to ja jej nie gadała, czy co? Abo ona kiedy posłucha? Wczoraj nie
mogłam iść: miałam migrenę... mało mi oczy, natralnie, nie wylazły. Popatrz pan, jakie jeszcze zapuchnięte i
podsiniałe.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]