[ Pobierz całość w formacie PDF ]

związku Kościoła z posłannictwem Bożym - oświadczył w 1980 roku w Fuldzie - gdy nawet
tak zwane grupy bezbożne lub niereligijne poszukują u nas, w Kościele, doświadczenia
dobroci i życzliwości Bożej."
Z pewnością ryzykowna to wypowiedz, niczym przez Wojtyłę nie poparta. Ale i w
książce nie zależy mu na tym, aby cokolwiek ściśle udowodnić. Wystarcza mu przekonanie o
zapalającej mocy posłannictwa Chrystusowego. Nie kryje się z tym, że on i jego Kościół
miłują wszystkich ludzi dobrej woli: i że ludzie odpowiadają na to wzajemnością. Jego
bezsporny sukces na drogach świata, o którym sam mówił, początkowo temu nie zaprzeczał.
Częstokroć zastanowienie się przychodziło dopiero znacznie pózniej.
Fakt, iż Wojtyła w książce swej niezmordowanie przytakuje Drugiemu Soborowi
Watykańskiemu (PPN 123-128), na pierwszy rzut oka wzmaga pozytywne wrażenie u
niektórych słuchaczy. Jan Paweł II jest jak najdalszy od tego, aby dystansować się od Soboru
i jego ducha lub faworyzować Kościół przedsoborowy. Na to wciąż jeszcze nie może sobie
pozwolić.
Jego konserwatyzm żywi się duchowym doświadczeniem Soboru. Wskazuje na to
mnóstwo wypowiedzi. Absurdem byłoby posądzanie Jana Pawła II o jasne okazywanie
wrogości wobec Soboru. Pogrzeb Soboru Watykańskiego odbywa się cichaczem. Wojtyła to
nie jakiś tam hałaśliwy Lefebvre, mimo szokujących zgodności w oświadczeniach ich
obydwu, na które obserwator się często natyka.
Ale czy Papież nie interpretuje wstecz doświadczeń, jakie z tego Soboru wyniósł
Kościół i on sam, wyłącznie we własnym interesie? To całkiem inne pytanie. Wystarczy może
wskazać na tę interpretację Soboru, którą Wojtyła lubi wygłaszać: wydobycie starego
dziedzictwa z bogatej skarbnicy Objawienia.
Tak czy owak Wojtyła stwierdza związek pomiędzy tą spuścizną a objaśnianiem
znaków dnia dzisiejszego. Bo tylko nader powierzchowna obserwacja przypisuje żywe
interesowanie się terazniejszością i przyszłością wyłącznie tak zwanej postępowości, sądząc,
że człowiek naznaczony konserwatyzmem musi być obrócony w przeszłość.
Jest na odwrót. Konserwatyzm zawsze był wyrazem świadomości poprzedzającej
przełom epok. Konserwatysta nie mniej niż reformator pyta o podstawy i zasady
współczesności. Stara się nawet skonstruować logiczną teorię współczesności, na której
opiera teorię swego działania.
Od postępowców różni go nie tyle wyrazna skłonność do tego, aby żyć w
świadomości przełomu i podejmować odpowiednie działania, ile interpretacja tego przełomu
epok. Uważa go za odszczepieństwo od praporządku, za chorobę systemu kulturowego.
Chorymi wydają mu się prawie wszystkie współczesne zjawiska społeczne, zwłaszcza
rodzina, będąca zalążkiem społeczeństwa i państwa oraz kultury. Zbawienia zaś szuka w
roztrząsaniu starej i ugruntowanej prawdy, która zawsze powinna była okazać się sposobem
na powstrzymanie odszczepieństwa, a nawet obrócić je w zmianę na lepsze.
Przecież współczesny "świat nie jest zdolny uszczęśliwić człowieka. Nie jest zdolny
ocalić go od zła, od wszystkich jego odmian i postaci: chorób, epidemii, kataklizmów,
katastrof itp. Ten cały świat ze swoim bogactwem i ze swoim ograniczeniem sam potrzebuje
zbawienia i ocalenia" (PPN 59). I znów Wojtyła znalazł się na swoim terenie. W swojej
marginesowej wzmiance nawet nie wspomniał ogromnej pomocy, jakiej dostarcza świat - a
nie Kościół! - dla ostatecznego przezwyciężenia chorób. Ani słówkiem się nie zająknie o
dokonaniach ludzi, jakkolwiek błahe mogą się one wydawać z jego perspektywy zbawienia,
lecz zadziwiająco szybko umyka w ten zbawienny środek, z urzędu należący do jego
wyłącznej kompetencji, jakim jest "zbawienie". Tu czuje się jak w domu, ponieważ świat,
zaplątany w "umysłowość pooświeceniową", absolutnie nie jest gotów "godzić się z
rzeczywistością grzechu, w szczególności z grzechem pierworodnym" (PPN 59).
Konserwatysta doświadczył załamywania się przekazanych mu pewności. Lecz nie
reaguje na to bolesne spostrzeżenie akceptacją wszelkich wynikających stąd nowych szans.
Kryzysy swojej epoki tłumaczy sobie jako nieuniknione zło, które należy przetrzymać, spoza
niego bowiem znowu wyłonią się ugruntowana tradycja i jej pewniki.
W konserwatywnym pojęciu, które niezmordowanie głosi Karol Wojtyła, tak czy
owak znów górę wezmie wieczna natura ludzka, we wszystkich czasach wykazująca się
poczuciem stałości i pewności. Na razie zaś trzeba zajmować teren rezerwatu, nieugięcie
potwierdzać własne wykładnie, być cierpliwym, tłumić pojawiające się lęki przed inwazją z
zewnątrz i stawiać na prawo powrotu, po prostu na odrodzenie się, o którym roili nie tylko
polscy mesjaniści. Oto baza konserwatywnych nadziei.
Być konserwatystą znaczy: robić rzeczy, które warto zachować. W jakimś niezbyt
odległym dniu ludzkość, a co najmniej najlepsi jej przedstawiciele, przypomni sobie o
dobrych siłach wytrwałości. Toteż wyrzec się zdobytych wartości - czy choćby reformować
ich lub rewolucjonizować - nie może zwłaszcza ten, kto wierzy w ich ponadczasowość.
Gdyby przeprowadzał reformy, naruszające istotę tradycji, zgrzeszyłby przeciw interesom
ludzkości.
Z tego punktu widzenia antyreformatorska postawa Wojtyły jest konsekwentna.
Nieliczne innowacje, jakie wprowadził Jan Paweł II przy aplauzie wielu środków
przekazu, wszystkie razem nie dotykają istoty konserwatyzmu: ani swobodniejszy ceremoniał
na dworze papieskim, ani sportowe zainteresowania Wojtyły, ani podwyżka płac urzędników
watykańskich. Kogo zatem cieszy "papież w piżamie", kto chwali budowę basenu
pływackiego w Castelgandolfo lub uważa za rewolucyjny ślub, udzielony komuś przez [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl