[ Pobierz całość w formacie PDF ]
argument.
Podszedłem do samego skraju balkonu i spojrzałem na przezroczystą powierzchnię
jeziora.
- Jesteśmy jakieś sto pięćdziesiąt stóp pod ziemią? - zapytałem Dana.
- Coś koło tego.
Z namysłem podrapałem się po policzku.
- Kiedy badałeś wodę, to twierdziłeś, że te organizmy i związki mineralne pochodzą z
większej głębokości, prawda? Nawet półtorej mili?
- Zgadza się. Najprawdopodobniej tam właśnie spoczywał Chulthe, gdy zaczął
powracać do życia. Te korytarze i jaskinie ciągną się milami w głąb skały. Wszystkie są
zalane. Stąd pewnie wziął się sen Jima o pływalni pod tonami skał. Ale skoro gwałtowne
opady podniosły poziom wód aż do tego miejsca, zapewne i Chulthe porusza się teraz
swobodnie po labiryncie.
- To znaczy, że mógłby zakażać wodę również i w innych miejscach? - ponuro
dopytywał Carter.
- Wprawdzie teoretyzuję, ale myślę, że tak. Szeryf rozpiął kaburę rewolweru.
- No cóż. Nie wiem jak wy, chłopcy, ale ja widziałem już dość niewinnych ludzi
rozerwanych na strzępy przez potwory. Jeśli Mason twierdzi, że trzeba zaniepokoić tego
Chulthe, by go dorwać, no to bierzmy się do dzieła.
Dan uniósł dłoń i powiedział:
- Carter, nie powinienem...
Ale rozwścieczonego szeryfa nic nie mogło już powstrzymać. Wyjął
trzydziestkęósemkę i wymierzył w taflę jeziora. Wystrzelił dwukrotnie, a grota odpowiedziała
ogłuszającym echem. Shelley przeskoczył ze swojego stalagmitu na balkon i stał przerażony
tuląc się do mojej łydki. Echo wystrzałów przebrzmiało po raz ostatni i zapadła cisza.
Tafla wody trwała nieporuszona, tylko ledwo zarysowane kręgi fal przebiegły po
powierzchni i lekko odbiły się o stalaktytowe kolumny, by wrócić do środka jeziora. Staliśmy
w milczeniu, aż zamarła ostatnia fala.
- Wygląda na to, że strzały nie robią na nim wrażenia - stwierdził Carter. - Może
powinniśmy cisnąć odłamkami w wodę?
- Poczekaj jeszcze minutę. Wszyscy zauważyliśmy, jak bardzo to miejsce przypomina
katedrę. Może to zamierzone podobieństwo? Może stworzono je specjalnie, aby oddawać tu
cześć diabłu?
- Jak można specjalnie stworzyć coś takiego? - zapytał Dan nie kryjąc sceptycyzmu. -
Te stalaktyty formowały się dwadzieścia tysięcy lat. Dwadzieścia tysięcy.
- Może i tak - odparłem - ale mamy do czynienia z potworem, który bez wysiłku
zalewa pokój na pierwszym piętrze, a pózniej błyskawicznie go osusza. Z potworem mającym
podobno dwa miliony lat, kimś z przeszłości sięgającej najdawniejszych czasów. Czymś
prastarym i niewyobrażalnie potężnym. Z szatanem. Tylko pomyśl, Dan. Czy szatan nie
mógłby sobie zrobić czegoś takiego?
- Hmm, właściwie teoretycznie to możliwe.
- Dobrze, uznajmy, że to teoretycznie możliwe. A wiec spróbujmy sprofanować jego
królestwo, wezwijmy imię Boże lub siły dobra, to może diabeł wychynie z wody, by nas
powstrzymać.
Carter i Dan popatrzyli po sobie bez entuzjazmu.
- Niezbyt mi się to podoba - stwierdził szeryf. - I niby co mamy robić? Zaśpiewać
pobożną pieśń? Na pewno mój głos sprofanowałby każde miejsce, ale nie jestem pewien, czy
to się uda akurat tutaj.
- Odmówmy modlitwę. Wprowadzmy tu odrobinę chrześcijaństwa.
- Zgoda. Robiliśmy już głupsze rzeczy - powiedział Dan z westchnieniem.
Staliśmy przez chwilę w milczeniu z pochylonymi głowami. Zaniepokojony Shelley
kręcił się przy nas, ocierając o moje nogi, ale świadomie nie zwracałem na niego uwagi.
Starałem się skupić myśli wyłącznie na Bogu, Jego Synu Jezusie Chrystusie, Duchu Zwiętym
i znaku krzyża. Chciałem ujrzeć w sobie światłość, która by wydobyła z mroku prawdziwe
oblicze tej podziemnej groty, rzeczywiście będącej czarną katedrą Piekieł. Uniosłem oczy i
powiedziałem cicho, lecz dobitnie:
- W imię Ojca i Syna, i Ducha Zwiętego. Wszyscy trzej wyznajemy wiarę w dobro i
posługę Kościoła. Wyrzekamy się szatana i wszelkich spraw jego. Błogosławimy to miejsce
w imię naszego Boga i wszystkiego, co uznajemy za dobre. Niech zginie wszelkie zło.
Wtem pod nami rozległ się daleki, potężny huk niczym początek kolejnego trzęsienia
ziemi. Tafla jeziora zaczęła się marszczyć i burzyć, za nami posypały się odłamki skał.
- Mason, przestań - odezwał się Carter.
Ale nie mógł mnie teraz powstrzymać. Aby wypłoszyć Quithe z podwodnych grot,
musieliśmy użyć wszelkich dostępnych metod.
- Błogosławimy to miejsce - powtórzyłem. - Prosimy Boga, by je uświęcił i zniweczył
wszelki wpływ diabła. Prosimy Boga, by uczynił nas przemożną twierdzą wobec mocy
Quithe, czyli Chulthe, czyli szatana.
Ziemia poruszała się tak gwałtownie, że z trudem utrzymywaliśmy równowagę.
Wielki stalaktyt oderwał się od sklepienia i spadł na balkon, roztrzaskując się o parę stóp od
nas. Ogłuszył nas głęboki, straszliwy huk.
- Jezioro! Mason! Popatrz na jezioro! - krzyknął Dan. Oświetliłem latarką taflę.
Spośród fal podnosił się mokry, lśniący od wody potwór pokryty łuską, pomarszczony,
przypominający gigantycznego kraba, a tak wielki i przerażający, że niemal rzuciłem się do
ucieczki. Wyciągnął kleszcze z chrzęstem przypominającym wyciąganie samochodu z rzeki, z
dzioba wydobywały się zgrzytania i piski. A najgorsze było to, że ze szczęk i kleszczy
zwisały mokre, poszarpane resztki ubrania, w mackach gniótł jakiś fragment ludzkiego ciała.
- Dan, chcę, żebyś coś zrobił, i to jest rozkaz - wykrztusił Carter przez zaciśnięte
zęby. - Przynieś granatnik. I pośpiesz się. Będziemy próbowali z Masonem powstrzymać tego
potwora aż do twojego powrotu. - Dan się zawahał, ale Carter dodał ostro: - Ruszaj się! To
nasza jedyna szansa!
Dan zniknął w ciemnościach, a my zostaliśmy na półce wiszącej nad jeziorem, gdy
tymczasem krab wynurzał się z fal. Ukazał się tułów osłonięty porowatym, kolczastym
pancerzem i wijące się macki. Stał przed nami pozbawiony duszy potwór, którego jedynym
celem było wyrwać nasze wnętrzności i nakarmić nimi swego przerażającego władcę.
ROZDZIAA 10
Carter załadował dwa pociski, po czym zatrzasnął magazynek, zarepetował i stał
gotów na wszystko. Wyglądał jak Gary Cooper czekający na rewolwerowców na rynku
miasteczka w samo południe. Ja zaś znalazłem ostro zakończony odprysk stalaktytu i
chwyciwszy go mocno machnąłem nim nad głową; wiedziałem, że nie wystraszę potwora, ale
przynajmniej ten gest dodał mi trochę odwagi. Stwór zbliżał się z każdą sekundą, szare
powieki rytmicznie odsłaniały i zasłaniały lśniące, czarne ślepia, kleszcze szczękały w
oczekiwaniu na żer. Wprawdzie nie widzieliśmy go całego, ale na pewno przewyższał
rozmiarami potwora, w którego zmienił się Jim. Wyglądał też ohydniej, bo łuski pokrywał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]