[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ty mi to mówisz. Boże wszechmogący!
Lloyd& bardzo ostrożnie dobieraliśmy widownię. Gdyby ci ludzie otrzymali
możliwość dokonania wyboru, wierz mi, w większości chętnie zostaliby salamandrami.
Rozumiesz, Otto dobierał ich osobiście. Zabrało mu to całe lata. Każdy musiał zostać
sprawdzony na kilka sposobów. Trwało to tak długo, że niektórzy zdążyli umrzeć przed
wysłaniem zaproszeń.
Któż zatem ma przyjść? Cełia skrzywiła się.
Wierni wyznawcy, jak sądzę. Starzy Niemcy, młodzi nowobogaccy. Prawicowi
intelektualiści. Naukowcy. Połowa Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego. Kilka osób z
Instytutu Scrippsa. Wszyscy inteligentni, przystojni i postępowi.
%7ładnych %7łydów?
Lloyd! Celia uśmiechnęła się z powątpiewaniem. Nie starczyłoby miejsca dla
wszystkich!
Lloyd dopił drinka i z przesadną ostrożnością odstawił kieliszek na suszarkę.
Zdaje się, że to samo mówili, kiedy zeszłym razem próbowali stworzyć rasę
panów.
Wciąż jeszcze rozmawiali, gdy drzwi kuchenne otwarły się i pojawił się Franklin,
wpychając koszulę w dżinsy i mrugając w świetle żarówki.
Co się stało? zapytał. Słyszałem głosy. Celia z uśmiechem na ustach wyszła
zza lodówki.
Cześć, obudziłeś się? Grzeczny chłopiec. Za chwilę wszyscy wracamy do Rancho
Santa Fe.
On ma na imię Franklin. Celia zmarszczyła brwi.
Co takiego?
On ma na imię Franklin. Tak go nazwaliśmy. Franklin Free.
Hm& obawiam się, że wcale nie taki wolny powiedziała Celia. Przynajmniej
dopóki Otto nie powie inaczej.
Twarz Franklina wyciągnęła się.
Lloyd, ja nie chcę wracać. Proszę cię, Lloyd, nie każ mi tam wracać.
Posłuchaj, Franklin odrzekł Lloyd. Nie stało się nic złego. Wszystko się
dobrze skończy. Może byś poszedł po swoją laleczkę? Idz po swoją laleczkę, a potem
zastanowimy się nad odjazdem.
Franklin w pierwszej chwili wydawał się nie rozumieć, lecz zaraz potem wyszedł z
kuchni i skierował się do sypialni, zamykając za sobą drzwi.
Biedny półgłówek zauważyła Celia. Zdaje się, że jest pełen dobrych chęci.
Owszem, i ja tak sądzę zgodził się Lloyd, starając się, by nie zabrzmiało to zbyt
ostro.
Czekali minutę lub dwie, nim usłyszeli miękkie szuranie kroków kierujących się z
powrotem do kuchni. Zatrzymały się tuż za drzwiami i na długą chwilę zapanowała cisza.
Celia odstąpiła niepewnie krok do tyłu.
Dlaczego on po prostu nie wejdzie do środka? zapytała.
Może chce zrobić teatralne wejście odpowiedział Lloyd.
Lecz drzwi uchyliły się spokojnie i bardzo powoli. Franklin wszedł z powrotem do
kuchni, tym razem dzwigając na plecach Tony ego Expressa, który błyskał białkami oczu i
ziewał rozespany, wymachując laleczką kudłatą, udekorowaną paciorkami kukłą tańca
słońca, z zagniewaną twarzyczką i wszystkimi swymi futrzanymi przywieszkami. Wydawało
się, że Celia przypatruje się Franklinowi i Tony emy Expressowi przez nie kończące się
sekundy. Wreszcie guzik za guzikiem rozpięła prochowiec. Zatrzymała się i pozwoliła, by
zsunął się na ziemię. Stała naprzeciw tej dwójki zupełnie naga, podczas gdy jej ziemista skóra
poczęła ciemnieć i podnosić temperaturę. Wnet nad jej ramionami pokazał się dym.
Na miłość boską, bądz ostrożny Lloyd ostrzegł Franklina. Nie pozwól, by cię
dotknęła!
Kuchnię wypełnił drażniący nozdrza zapach intensywnie rozgrzanego metalu. Celia
skradała się ku Franklinowi i Tony emu Expressowi, przesuwając ręką po blacie kuchennym,
a tam, gdzie go dotknęła, pozostawiała wypaloną głęboką bruzdę oraz gryzący dym laminatu i
płyty pilśniowej.
Tony Express podniósł do góry kukłę tańca słońca, lecz Lloyd powiedział:
Do tyłu, Franklin! Cofnij się! Bo spali cię żywcem na popiół!
Celia błyskawicznie odwróciła głowę i popatrzyła nań wyszczerzając zęby. Zciągnęła
ciemne okulary i wówczas zobaczył ją tym, czym była naprawdę: stworzeniem zrodzonym z
dymu i ognia. Obydwa puste oczodoły świeciły pomarańczowym płomieniem jak pochodnie,
a spomiędzy zębów wydobywały się iskry.
Rozdział 21
[ Pobierz całość w formacie PDF ]