[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pięknym, melodyjnym, ćwiczonym głosem.
- Brzmi cudownie. - Daniel uśmiechnął się błogo, a ona zarumieniła się,
niespodziewanie zadowolona i zawstydzona z siebie samej.
- Jego głos tak właśnie brzmiał w mojej głowie.
- Oczywiście... - Wcią\ z uwielbieniem wpatrywał się w jej twarz.
- O rany... - Rose przerwała czytanie. - Nie patrz tak na mnie, peszysz mnie.
- Ty speszona? Przecie\ twoja praca polega na tym, \e na ciebie patrzą.
- To zupełnie co innego. Nie patrz. Daniel zasłonił pieskowi oczy.
- Nie patrz, maleńki, ona się wstydzi.
Rose roześmiała się i czytała dalej dymki z komiksu na zmianę z Danielem. Ostatnią
jej kwestię nagrodził brawami i gromkim wybuchem śmiechu.
- Dziękuję - skromnie spuściła oczy.
- Nie oddałbym tego za \adne skarby świata! To co? Teraz pieseczek pójdzie lulu?
- Jasne.
Ale Paddy wcale nie zamierzał dać się uśpić. Wolał się bawić.
- Usiądz na podłodze i popieść go troszkę, w końcu zaśnie - doradził wreszcie Daniel.
- Ja zrobię parę kanapek.
- Fakt. Zupełnie zapomniałam. Taka ze mnie gospodyni.
- Wydawało mi się, \e w czasie tego weekendu ja mam zajmować się kuchnią. -
Daniel wyjął z lodówki wędlinę i sałatę. - Takie były uzgodnienia.
- A czym ja mam się zajmować?
- Mną - wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu.
Rose uklękła obok pieska i zaczęła czule do niego przemawiać, jednak jej uwaga
skupiona była na Danielu, Patrzyła, jak kręci się po kuchni, jak czarny lok opada mu
na czoło, kiedy pochyla się nad blatem, rozsmarowując musztardę na chlebie, jak
zgrabnie le\ą na nim zwykłe proste d\insy.
- Zjedz to, będziesz potrzebowała du\o energii. - Skończył robić kanapki i podał jej
połówkę.
- Doprawdy? - Takie uwagi przyspieszały bicie jej serca, lecz nie była pewna, czy
chce, \eby on o tym wiedział.
- Jasne. - Ukucnął obok niej. - Jestem superkochankiem, spytaj kogo zechcesz...
- Hmm... Superglina, a do tego superkochanek... - Odgryzła kęs smakowitego
sandwicza i zwróciła się do pieska. - Słyszałeś, jakiego dzielnego mamy tu zucha?
St. Paddy ziewnął rozdzierająco.
- Nie zrobiło to na nim wielkiego wra\enia - skomentowała Rose.
- To chłopak. Udaje, \e się nie przejmuje. Chłopaki nigdy nie chcą przyznać, \e ktoś
jest w czymś od nich lepszy.
- A ty niby jesteś najlepszy?
- Pogłaszcz jeszcze trochę tę bestię, a jak uśnie, dam ci odpowiedz.
- Och, muszę czekać tak długo? - przekomarzała się Rose.
- Nie po\ałujesz.
- Kobiety muszą za tobą szaleć.
- Wszystkie bez wyjątku.
- Aącznie ze mną.,. - Ugryzła następny kęs, ale bardziej na pokaz, bo nie czuła ju\
smaku jedzenia. Patrzyła mu w oczy i czuła, \e ta głupawa rozmowa, którą prowadzili
dla zabawy, działa na jej wyobraznię i dra\ni zmysły.
- Zasnął - cicho odezwał się Daniel, odkładając na blat kanapkę. - Zabierz rękę.
Bardzo powoli.
Rose wyplątała palce z mięciutkiej sierści. Jej delikatne dłonie splotły się ze znacznie
silniejszymi dłońmi Daniela. Pomógł jej wstać i szepnął namiętnie do ucha:
- Idę pierwszy. Chodz za mną. Tylko ciiicho... Zabrzmiało to jak obietnica
niebiańskich rozkoszy. Nie
przestając patrzeć w jego roznamiętnione zrenice, Rose zaczęła przesuwać się w
stronę wyjścia. Daniel wycofywał się tyłem, nie spuszczając oczu z legowiska, w
którym pochrapywał St. Paddy, a ona - niczym zahipnotyzowana - podą\ała za nim
krok w krok. Ostro\nie przekroczyli przegrodę umieszczoną w kuchennych drzwiach
i wtedy przypomniała sobie o szmacianym dywaniku, który zdobił przedpokój. A
zrobiła to dokładnie w chwili, kiedy Daniel zaczepił nogą o jego krawędz i stracił
równowagę. Próbowała jeszcze go złapać, lecz był zbyt cię\ki i za moment oboje
runęli z hukiem na podłogę.
- Nic ci nie jest? - zaniepokoiła się, unosząc się nieco, by spojrzeć na mę\czyznę.
Le\ał pod nią, lecz nie wyglądał ani na rannego, ani na niezadowolonego.
- Szsz.., - Przytulił ją. - Nie ruszaj się. Mo\e się nie obudził.
- Ale., na pewno wszystko w porządku?
- Na pewno. Nic mi nie jest. Chyba nadal śpi. Cicho...
Rose oparła policzek na jego piersi i zaczęła słuchać gwałtownie bijącego serca.
Rozpięła górny guzik koszuli, wsunęła dłoń pod spód.
- Co robisz?
- Sprawdzam, czy masz całe \ebra.
- Ach... Zmieniłem zdanie. Coś mnie boli. Mo\e naprawdę coś mi się stało? Lepiej
zbadaj mnie dokładnie.
ROZDZIAA DZIEWITY
Daniel nie miał złudzeń. To, co właśnie się zaczęło, nie miało szansy przerodzić się w
długi, wspaniały romans. Rose potrzebowała akurat kogoś bliskiego, a dzięki inwencji
jego kochanej matki on nawinął się pod rękę. Zmieniała zawód, przeprowadzała się,
wkraczała w nowe \ycie. W takich momentach dobrze mieć kogoś, na kim mo\na się
oprzeć. Co do tego jednak, \e znudzi się jej ta przygoda z policjantem, nie miał
\adnych wątpliwości. Ot, fanaberia bogatej panienki.
Zostawi go, a on będzie cierpiał jak diabli.
Wiedział o tym, a jednak tulił ją mocno do siebie. Le\ał na tym zrolowanym chodniku
i otwierał dla niej swe serce. Nie potrafił kochać się z kobietą, do której nic nie czuł.
A Rose zasługiwała, by dać jej wszystko, co ma najlepszego. Nie tylko seks, tak\e
miłość.
Palce Rose błądziły pod jego koszulą. Przewrócił ją na bok i zaczął całować wszystkie
piegi na tej zadziornej irlandzkiej buzi. Dotknął wargami ciepłej skóry, rozwiązał
kokardę we włosach. Pragnął nacieszyć się ich miękkością, blaskiem, aromatem.
W sumie dobrze, \e przeszkodzono im wtedy, w jej mieszkaniu. Tutaj mieli lepsze
warunki, to miejsce było bardziej stosowne, by kochać się z Rose. Tu dopiero - w
irlandzkiej chatce, pod krytym strzechą dachem, za śnie\nymi koronkowymi
zasłonami - mo\na było nacieszyć się w pełni wszystkimi skarbami jej cudownego
ciała. Rose była czysta i słodka jak sama natura; była świe\ą śmietanką, prawdziwym
miodem, połyskliwym strumieniem, zieloną łąką. Dla chłopaka z miasta było to jak
rajska uczta. I Daniel skorzystał z zaproszenia,
Ze zdumiewającą łatwością zdejmował z niej kolejne części garderoby, odsłaniał
coraz więcej i więcej i wcią\ nie mógł uwierzyć, \e oto ma przed sobą Rose
Kingsford w całej swej krasie. Skórę miała tak delikatną, \e nieomal przezroczystą,
kości tak kruche, \e przypominała porcelanową figurkę, którą stłukł kiedyś w
dzieciństwie. A przy tym była rozpalona, pragnęła go, dotykała niecierpliwie, dając do
zrozumienia, \e wcale nie wymaga delikatności.
On jednak nie zamierzał być brutalny. Dziewczyna nie miała pojęcia, jak silne i
niecierpliwe potrafią być jego łapy, i nie zamierzał jej tego demonstrować.
Chciał zanieść ją do sypialni, by pod plecami miała miękki materac, a nie twardy
chodnik, ale ona rozpięła mu spodnie i zaczęła pieścić, jakby nie chciała dłu\ej
czekać. Jęknął, owładnięty jedynym pragnieniem połączenia się z nią i zatopienia w
słodyczy bez końca. Nie myślał ju\ ani o sypialni, ani o materacu. Chwycił dwie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]