[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przymocowane z tyłu do wozu. A choć więcej może z nimi kłopotu, zysk przynoszą nie
mniejszy. Nie mamy tedy powodu narzekać. Zresztą rozwoziłeś pewnie paczki po drodze,
prawda?
A jakże, i to nawet sporo odparł John.
Och, a cóż to za okrągłe pudło? Mój Boże, John, przecież to jest tort weselny!
Już tam kobieta zawsze taką rzecz odgadnie! zawołał John z podziwem. Mężczyzna
nigdy by na to nie wpadł. Głowę dam, że choćby kto zapakował tort weselny w skrzynkę po
herbacie, w składane łóżko, w baryłkę po solonym łososiu albo coś takiego, kobieta natych-
miast wszystkiego by się domyśliła. Zgadłaś, Kropko. Jezdziłem po ten tort do cukiernika.
Ojej, a waży chyba z cetnar! zawołała Kropka próbując z wielkim niby to wysiłkiem
podnieść pudło. Czyje to? Komu masz oddać?
Przeczytaj adres po drugiej stronie rzekł woznica.
Niemożliwe. John! Mój Boże!
60
Tak, Kropko. Kto by to pomyślał!
Nie chcesz chyba powiedzieć nie dawała za wygraną Kropka, siadając na podłodze i
potrząsając głową że tort jest dla Gruffa i Tackletona, fabrykanta zabawek?
John kiwnął głową.
Pani Peerybingle również kiwnęła głową, i to najmniej z pięćdziesiąt razy nie na znak
zgody, lecz w niemym, pełnym współczucia zdumieniu; zaciskając jednocześnie wargi z całej
ich maleńkiej siły (nie zostały one stworzone do zaciskania, tego jestem najzupełniej pewien)
i w osłupieniu wpatrując się i wpatrując w zacnego woznicę. Tymczasem panna Slowboy,
która posiadała zdolność mechanicznego powtarzania dla rozrywki niemowlęcia strzępów
prowadzonej właśnie rozmowy ogałacając ją przy tym z wszelkiego sensu i zmieniając w
rzeczownikach liczbę pojedynczą na mnogą zapytywała młodą tę istotkę: Czy torty napraw-
dę należą do Gruffów i Tackletonów, fabrykantów zabawek? Czy niemowlę jezdziłoby do
cukierników po torty weselne i czyjego matki zawsze poznają pudła, które ojcowie przywożą
do domów? I tak dalej.
A więc stało się powiedziała Kropka. Ach, John, chodziłyśmy razem do szkoły.
Może myślał o niej lub prawie że myślał, jak też wyglądała w tym szkolnym okresie.
Przypatrywał jej się bowiem w pełnym zadumy ukontentowaniu, ale nie odpowiadał.
I on taki jest stary! Taki dla niej nieodpowiedni! Słuchaj, John, o ile lat starszy jest od
ciebie Gruff i Tackleton?
O tyle, o ile ja wypiję dziś więcej filiżanek herbaty na jednym posiedzeniu, niż Gruff i
Tackleton zdołałby wypić w cztery wieczory odparł dobrodusznie woznica przysuwając
krzesło do okrągłego stołu i sięgając po szynkę.
Jeśli idzie o jedzenie, jem doprawdy niewiele. Ale tę odrobinę, moja Kropko, zjadam ze
smakiem.
Nawet to przekonanie, któremu dawał zwykle wyraz w porze posiłków, owo nieszkodliwe
złudzenie, któremu ulegał (gdyż krnąbrny jego apetyt kłam zadawał powyższym słowom), nie
wywołało tym razem uśmiechu na twarzy maleńkiej Kropki. Stała pośród paczek odsuwając
powoli nogą pudło z tortem weselnym, a choć oczy miała spuszczone, ani razu nie spojrzała
na swój maluchny bucik, o który tak się zazwyczaj troszczyła. Zatopiona w myślach stała
więc, niepomna ani na herbatę, ani na Johna (choć ów przywoływał żonę, a nawet zastukał
nożem w stół, aby ją wyrwać z zadumy); dopiero gdy wstał i dotknął jej ramienia, spojrzała
na niego, potem zaś wróciła śpiesznie na swoje miejsce za stołem, śmiejąc się z własnej opie-
szałości. Ale nie tak, jak śmiała się przedtem. Rodzaj i brzmienie tego śmiechu zgoła były
inne.
Zwierszcz także przestał świerkotać. Pokój wydawał się teraz mniej wesoły nizli przed
chwilą. Ach, bez żadnego porównania!
Czy to już wszystkie paczki, John? spytała Kropka przerywając długie milczenie, które
zacny woznica wykorzystał, aby dowieść pierwszej części swego ulubionego twierdzenia, a
mianowicie jadł ze smakiem acz nie dałoby się powiedzieć, że jadł niewiele. Czy to już
wszystkie paczki, John?
Wszystkie odparł John Ojej... nie... przecież.... jęknął odkładając nóż i widelec i
wciągając w piersi potężny haust powietrza. Słowo daję, na śmierć zapomniałem o starym
jegomościu!
O jakim starym jegomościu?
O tym na wozie odparł John. Kiedym go ostatni raz widział, spał zagrzebany w sło-
mę. Prawie że sobie o nim przypomniałem już dwa razy, odkąd wróciliśmy do domu, ale po-
tem znowu wypadł mi z pamięci. Hej! Hop tam! Obudzże się, człowieku! Mój złociutki!
Te ostatnie słowa John wykrzykiwał na podwórzu, gdzie wybiegł ze świecą w ręku.
Gdy panna Slowboy zasłyszała tajemniczą jakąś wzmiankę o starym jegomościu, który to
zwrot wywołał w jej obałamuconej wyobrazni pewne skojarzenia natury religijnej, tak się
61
przestraszyła, że powstawszy śpiesznie z niskiego krzesła przy kominie, aby szukać opieki w
bliskości swej pani, i natknąwszy się w drzwiach na nieznajomego starca, instynktownie za-
atakowała go, czy też raczej ubodła jedynym orężem, jaki miała w ręku. A ponieważ zdarzyło
się, iż orężem tym był młodziuchny Peerybingle, wynikł stąd wielki gwałt i zamieszanie, któ-
re dzięki pojętności Boksera zaczęły szybko przybierać na sile.
Otóż wierny ten pies, przezorniejszy nizli jego własny pan, strzegł, jak się zdaje, pogrążo-
nego we śnie starego jegomościa, a to z obawy, że ów oddali się unosząc kilka młodych topoli
przywiązanych z tyłu do wozu; teraz zaś nadal bacznie staruszka pilnował, znęcając się nad
jego getrami i przypuszczając zacięty szturm do guzików.
Taki z ciebie, panie, śpioch rzekł John, gdy przywrócono jaki taki spokój (przez cały
ten czas nieznajomy stał z odkrytą głową na środku pokoju, zupełnie nieruchomo) żem już
chciał spytać, gdzie podziałeś pozostałych sześciu Braci Zpiących. Tylko że byłby to dowcip,
więc na pewno wszystko bym pokręcił. Ale niewiele brakowało zaśmiał się cicho woznica
bardzo niewiele!
Nieznajomy, który miał długie siwe włosy, rysy twarzy piękne i jak na starego człowieka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]