[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przede mną jak przedtem leżała na kamieniach Emilia: jej twarz była
zakryta słomkowym kapeluszem. Zrozumiałem, że śnił mi się
pocałunek, a raczej że przeżyłem go w tym stanie półprzytomnej
tęsknoty, która podsunęła mi zjawę bardziej przychylną od nieznośnej
rzeczywistości. Pocałowałem ją i ona oddała mi pocałunek; lecz ta
całująca się para to były dwie zjawy, wywołane pożądaniem i
kompletnie oderwane od naszych nieruchomych, oddalonych od siebie
postaci. Popatrzyłem na Emilię i nagle pomyślałem sobie:  A gdybym
teraz naprawdę spróbował ją pocałować? - I natychmiast przyszła
odpowiedz:  Nie zrobisz tego... paraliżuje cię nieśmiałość i
świadomość, że ona tobą pogardza . - Nagle powiedziałem głośno: -
Emilio!
- Co?
- Zasnąłem i śniło mi się, że cię całuję.
Nic nie odpowiedziała. Przerażony tym milczeniem chciałem
zmienić temat i powiedziałem bez zastanowienia: - A gdzie jest
Battista?
Odrzekła spokojnym głosem spod kapelusza: - Nie wiem...
mówił, że nie będzie dziś z nami na obiedzie... zje obiad nad morzem
z Rheingoldem.
Zanim zdążyłem zdać sobie sprawę z tego, co mówię,
zawołałem: - Emilio, widziałem wczoraj wieczorem, jak Battista
całował cię w salonie.
- Wiem, że mnie widziałeś... ja cię też widziałam. - Jej głos był
całkiem normalny, trochę tylko przytłumiony, bo dochodził spod
kapelusza.
Byłem więcej niż zaskoczony sposobem, w jaki przyjęła moje
słowa, a częściowo i sposobem, w jaki zawiadomiłem ją o tym.
Pomyślałem, że najwidoczniej żar słoneczny i morska cisza
przytępiały naszą wrażliwość, rozpraszały nasz konflikt w jakimś
przypływie bezsilności i zobojętnienia. Pomimo to dodałem z
wysiłkiem: - Emilio, musimy ze sobą pomówić.
- Teraz nie... chcę poleżeć i poopalać się w spokoju.
- W takim razie po południu.
- Dobrze... po południu.
Wstałem i nie oglądając się za siebie, poszedłem prowadzącą do
willi ścieżką.
ROZDZIAA XIX
Podczas obiadu prawie nie rozmawialiśmy z sobą. Milczenie
zdawało się przenikać do willi wraz z silnym południowym słońcem;
morze i niebo, wypełniające duże okna, oślepiały nas i oddalały od
siebie; odnosiłem wrażenie, że obydwoje siedzimy na dnie morza, a
ten otaczający nas zewsząd błękit to morska woda, której płynne,
przezroczyste odmęty nie pozwalają nam ani mówić, ani zbliżyć się
do siebie. A poza tym byłem małomówny dlatego, że postawiłem
sobie niemal za punkt honoru nie przyśpieszać decydującej rozmowy
z Emilią, którą zresztą sam wyznaczyłem na popołudnie. Można by
pomyśleć, że dwie siedzące naprzeciw siebie osoby, które mają tak
ważny problem do rozstrzygnięcia, nie myślą o niczym innym. A
tymczasem wcale tak nie było, a przynajmniej jeśli szło o nas: nie
myślałem bynajmniej o pocałunku Battisty ani o naszych stosunkach, i
pewien jestem, że Emilia też o tym nie myślała. W pewnym sensie
wszystko pozostawało w zawieszeniu na skutek owego zobojętnienia,
które jeszcze dziś rano na plaży kazało mi odłożyć wyjaśnienia na
pózniej.
Po obiedzie Emilia wstała od stołu, powiedziała, że idzie
odpocząć, i wyszła z pokoju.
Gdy zostałem sam, długo siedziałem bez ruchu patrząc przez
okno na czystą, jasną linię horyzontu, tam gdzie twardy granat morza
łączył się z głębokim lazurem nieba.
Mały czarny stateczek posuwał się po tej linii jak mucha na
rozciągniętej w poprzek nitce.
Nie spuszczałem go z oka, snując, sam nie wiem czemu,
niedorzeczne myśli o tym, co dzieje się w tej chwili na pokładzie tego
statku. Wyobrażałem sobie marynarzy czyszczących mosiężne części i
szorujących pokład, kucharza zmywającego talerze w kuchni,
oficerów siedzących jeszcze zapewne przy stole, a na dole, w
kotłowni, półnagich maszynistów, wrzucających do pieców szufle
węgla. Był to mały statek, a z odległości, z jakiej na niego patrzyłem,
wyglądał jak czarny punkcik; potem, odwracając sytuację,
pomyślałem sobie, że tamci ludzie, spoglądający ze statku na brzegi
Capri, dostrzegają może biały punkcik zagubiony wśród skał i nic o
tym nie wiedzą, że ten biały punkcik to willa, gdzie zamieszkałem
razem z Emilią, która mną pogardza, a ja nie wiem, jak odzyskać jej
szacunek i miłość...
Czułem, że zaczynam drzemać, otrząsnąłem się więc energicznie
i postanowiłem nie zwlekając przeprowadzić pierwszą część mojego
planu: iść do Rheingolda i powiedzieć mu, że zdecydowałem po
namyśle wycofać się ze współpracy nad scenariuszem Odysei.
Powzięcie tej decyzji podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody.
Oprzytomniałem w jednej chwili, wstałem z krzesła i wyszedłem z
domu.
Przeszedłem szybkim krokiem drogę obiegającą dokoła wyspę i
w niecałe pół godziny byłem już w hotelu. Kazałem zawiadomić o
moim przybyciu Rheingolda i usiadłem na fotelu w hallu. Miałem
takie wrażenie, jak gdyby nagle rozjaśniło mi się w głowie, choć
wiedziałem, że wynika to z rozgorączkowania i podniecenia. Mimo to
ulga i radość, jaką odczuwałem na myśl o tym, co zamierzam zrobić,
mówiły mi, że wszedłem wreszcie na właściwą drogę. Po kilku
minutach zjawił się w hallu Rheingold i wyszedł na moje spotkanie z
nachmurzoną i zdziwioną miną. Był wyraznie zdumiony moją wizytą
o tej porze i domyślał się zapewne, że nie przynoszę miłych
wiadomości. Zapytałem go przez grzeczność:
- Może pan spał... i obudziłem pana.
- Nie, nie - zapewnił - nie spałem, nigdy nie sypiam po
obiedzie... proszę bardzo, przejdzmy do baru.
Poszedłem za nim do baru, w którym o tej porze nie było
nikogo. Rheingold, jak gdyby przeczuwając dyskusję i pragnąc ją
opóznić, zapytał, czybym się czegoś nie napił: kawy, likieru. Robił te
propozycje ponuro i powściągliwie, jak skąpiec zmuszony wbrew
woli do okazania gościnności. Lecz rozumiałem doskonale, że należy
sobie tłumaczyć inaczej jego zachowanie: wolałby, bym w ogóle nie
przyszedł. Toteż odmówiłem i po kilku banalnych zdaniach
grzecznościowych przeszedłem do sedna sprawy: - Może pana to
dziwi, że zjawiam się tak prędko... Miałem jeszcze cały dzień do
namysłu, ale wydawało mi się niewłaściwe czekać do jutra,
wystarczająco długo o tym myślałem... i przyszedłem zakomunikować
panu moją decyzję.
- Jakaż to decyzja?
- %7łe nie mogę współpracować nad tym scenariuszem... słowem, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl