[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Bo nic więcej nie wiem.
- No, no, a inne rzeczy opowiedziałeś tak prędko!
- Jedno się zapomina, senior, a drugie pamięta. Zresztą du\o zale\y równie\ od
pytającego. - Odwrócił się i wyszedł.
Cortejo spojrzał na Landolę.
- Daję słowo, \e wie o wiele więcej! Ale dlaczego raptem przestał mówić?!
Landola wzruszył ramionami.
- To pańska wina. Co za nieostro\ność! Jak pan mógł tak niecierpliwie pytać o
Rodrigandę! Je\eli nie umie się senior opanować, pozostaw mnie rozmowy na ten temat.
- To niemo\liwe. Jest pan przecie\ tylko moim sekretarzem. Ale obiecuję, \e będę się
miał na baczności.
- Oby tak było! Słyszał pan, jak sprawy wyglądają. Ten kapitan oswobodził hrabiego i
zawiózł do Indii. Jednego tylko nie rozumiem.
- Mianowicie?
- Hrabia kupił statek. To przecie\ koszt.
- Racja! Skąd wziął pieniądze?
- W niewoli ich nie zarobił. To pewne!
- Na tym statku ruszyli do Australii, aby zabrać pozostałych...
- Sternaua i towarzyszy - wpadł mu w słowo Landola. - Czy to jednak mo\liwe, by
hrabia dowiedział się w odciętym od świata Hararze, gdzie przebywa Sternau? Wysadziłem
ich na wyspie, której nikt nie zna...
- Dowiemy się i tego.
- Proszę jeszcze raz: bądz pan ostro\ny! Kapitan wie, \e jest senior zarządcą dóbr
Rodrigandów. Trzeba zachować bezwzględną czujność, aby nie złapać się we własne sidła.
- Przecie\ mogę się cieszyć zaufaniem hrabiego Alfonsa, nie będąc wrogiem tamtych.
- Przy okazji dobrze byłoby podkreślić, \e zna pan hrabiego Manuela.
- Doskonała myśl! Mam nadzieję, \e uda nam się tu dowiedzieć, jakie plany ma
Sternau.
Pochłonięci rozmową, nawet nie zauwa\yli, \e statek podniósł kotwicę i wypłynął w
morze. Kapitan stał jakiś czas na mostku. Gdy opuścili port, przekazał ster w ręce sternika.
Peters podszedł do niego i zasalutował:
- Kapitanie!
- Czego chcesz, mój chłopcze? - zapytał Wagner, zawsze serdecznie odnoszący się do
podwładnych.
- Pasa\erowie...
- No, có\ ci pasa\erowie?
- Są bardzo wścibscy.
- No, no. A o co im chodzi?
- Wypytują się szczegółowo o statek.
- To jeszcze nic złego.
- I o hrabiego Rodrigandę.
- I w tym nie widzę nic szczególnego.
- Uderzyło mnie, \e gdy jeden pytał, drugi ledwo się wstrzymywał, aby czegoś nie
powiedzieć.
- To mnie te\ nie dziwi. Przecie\ obaj znają hrabiego.
- Ach, tak!
- Masz jeszcze jakiś interes? Nie? Więc przyślij ich do mojej kajuty i powiedz
kucharzowi, \e będą jedli razem ze mną.
Odchodząc, Peters mruknął coś do siebie:
- Znają hrabiego? Coś mi tu śmierdzi. Statek piracki te\ udaje, \e jest handlowym. W
ka\dym razie nie zaszkodzi mieć ich na oku.
Peters nale\ał do prostolinijnych ludzi, którzy doskonale wyczuwają kłamstwo.
Wszedłszy do kajuty gości, rzekł grzecznie, ale i zabrzmiało to niemal jak rozkaz:
- Seniores, do kapitana!
- Gdzie jest? - zapytał Landola.
- W swojej kajucie.
- Dobrze! Idziemy.
- Trzeba zabrać dokumenty.
Peters wyszedł i stanął w pobli\u kabiny. Podszedł do niego jeden z marynarzy.
- Co tak stoisz i patrzysz jak kot w mysią norę?
- Bo i pilnuję myszy.
- Naprawdę?
- Aha! Mo\e raczej szczurów lądowych?
- Zgadłeś. Uwa\aj!
Latarnie okrętowe oświetlały mę\czyzn. Landola szedł pierwszy, Cortejo za nim.
- Widzisz? - zapytał Peters towarzysza.
- Co?
- Ten pierwszy jest marynarzem.
- Skąd wiesz?
- Poznaję po chodzie. Powiedziałem im, \eby poszli do kapitana. Gdyby byli
szczurami lądowymi, zapytaliby, gdzie jest kajuta.
- Mo\e wiele podró\owali.
- To nie ma nic do rzeczy. Na naszym pokładzie są pierwszy raz. Tylko doświadczony
wilk morski potrafi wśród ciemności odnalezć na obcym statku kajutę kapitana.
- Dlaczego zwracasz na to uwagę?
- Nie wiem. Mo\e dlatego, \e mi się nie spodobali.
Landola z pewnością maskowałby się lepiej, gdyby przypuszczał, \e Peters jest tak
przenikliwy. Gdy wszedł z Cortejem do kajuty, kapitan siedział nad szklanką wina.
- Jeszcze raz witam was na pokładzie, seniores! - powiedział serdecznym tonem. -
Załatwmy naprzód formalności. Przypuszczam, \e papiery macie panowie w porządku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]