[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie widzę w tym nic zabawnego. Chciałam być astronomem. Chwila olśniewającej zadumy przeniosła ją
na kilka sekund w niebo, które opuściła na studiach, aby odpowiedzieć na inną siłę przyciągania. Teraz, gdy
mówi o tym, jej głos wyra\a nostalgię, tęsknotę do bezkresnych przestrzeni oraz silne postanowienie
nieporzucania kosmosu na zawsze.
- Chcę tego nadal i kiedyś powrócę do obserwowania gwiazd. Muszę znalezć w tym kraju obserwatorium i
profesorów, którzy zechcą uczyć mnie posługiwania się parsekami.
Szybkim gestem Marie-Anne dała do zrozumienia, \e ten temat nie był wpisany w jej porządek dnia.
Powróciła na swe niewyszukane, ziemskie, szkolne obszary:
- Jaki był początek twojego mał\eństwa? - zapytała.
- Początkowo Jean mówił, \e wyjedzie od razu po ślubie, ale na szczęście wyjazd przesunął się o pół roku.
Tak więc nie musieliśmy się rozstawać od razu. Przez sześć miesięcy wiodłam \ycie mę\atki, tak samo
długo byłam jego kochanką. Podobało mi się to, \e jestem zamę\na, tylko wydawało mi się dziwne, \e
śpimy ze sobą co noc.
- A potem? Gdzie mieszkałaś podczas jego nieobecności? U twoich rodziców?
- Ale\ skąd! W jego, a raczej, w naszym mieszkaniu, przy ulicy Doktora Blanche.
- Nie bał się zostawić cię tak? - A czego miał się bać?
- No, \e go zdradzisz.
Emmanuelle roześmiała się. - Widocznie nie. Nie rozmawialiśmy na ten temat. Taka myśl nie przyszła mu
chyba nigdy do głowy. Zresztą mnie te\ nie.
- Ale chyba potem to jednak zrobiłaś?
- Nie, dlaczego? Byli wprawdzie tacy, którzy chcieli mnie poderwać, ale tylko mnie śmieszyli...
- A więc wtedy w Klubie powiedziałaś prawdę? - W Klubie?
- Tak, wczoraj, nie pamiętasz? Powiedziałaś, \e nigdy nie przespałaś się z innym mę\czyzną, oprócz Jeana.
Emmanuelle zawahała się; tylko przez chwilę, ale i to wystarczyło, aby zaostrzyć ciekawość Marie-Anne.
Zerwała się z miejsca, uklękła przed Emmanuelle, nachyliła się do przodu i jednym tchem wyrzuciła z siebie
to, co nurtowało ją do tej pory.
- A więc skłamałaś! - zawołała oskar\ycielskim tonem. - Zresztą wystarczyło popatrzeć na ciebie! Sama
twarz zdradza wszystko! Emmanuelle szukała gorączkowo odpowiednich słów, wreszcie powiedziała bez
większego przekonania:
- Po pierwsze wcale nie powiedziałam...
- No wiesz, przecie\ powiedziałaś Ariane, \e nie zdradzasz swojego mę\a. Właśnie dlatego postanowiłam z
tobą porozmawiać, bo nie uwierzyłam w to. I okazało się, \e miałam rację!
Emmanuelle nadal wykręcała się jak tylko mogła.
- Właśnie, \e się mylisz. Wcale nie wyraziłam się tak, jak to mówisz. Powiedziałam tylko, \e w Pary\u
byłam wierna mojemu mę\owi. To wszystko.
- Wszystko? Niczego przede mną nie ukrywasz?
I Marie-Anne spojrzała badawczo na Emmanuelle, która starała się zachować niewinną minkę, po czym
zmieniła taktykę i zapytała przymilnym tonem: - A zresztą dlaczego miałabyś być mu wierna? Dlaczego
miałabyś odmawiać sobie czegoś tak przyjemnego?
- Nie musiałam sobie wcale niczego odmawiać; po prostu nie miałam ochoty.
Marie-Anne wydęła wargi, zastanawiała się przez chwilę, po czym zapytała: - To znaczy, \e gdybyś miała
ochotę, poszłabyś z innym do łó\ka?
- Oczywiście.
- A dlaczego miałabym ci teraz wierzyć? - zapytała Marie-Anne wyzywająco, a zarazem czupurnie jak
dziecko.
Emmanuelle spojrzała na nią niezdecydowanie, potem wyznała nagle: - Bo to zrobiłam.
Marie-Anne poderwała się jak oparzona i siadła po turecku, opierając dłonie o kolana.
- A więc jednak - powiedziała z wyrzutem. - A ty chciałaś wmówić we mnie coś innego!
- Bo to nie zdarzyło się w Pary\u - wyjaśniała cierpliwie Emmanuelle - lecz w samolocie. W samolocie,
którym tu przyleciałam. Rozumiesz?
- A z kim? - Marie-Anne najwidoczniej nie dowierzała jej. Emmanuelle nie śpieszyła się z odpowiedzią, ale
w końcu wyznała: - Z dwoma nieznajomymi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]