[ Pobierz całość w formacie PDF ]

marza, ale w pewnej odległości. Znajdowali się w stajni na przeciwległym końcu
budynku i oglądali białego rumaka Briana; zwierzę też odniosło drobne obrażenia
podczas walki w wiosce.
Rozmowa o ranach konia przypomniała Jimowi jego własne. Wczoraj ledwie
o nich pamiętał. Dzisiaj jednak odezwały się. Nic wielkiego, podobnie odczuwał-
by kilka zacięć na twarzy po nieumiejętnym goleniu się żyletką. Jego smocze ciało
odczuło potrzebę polizania ran i szybko odkrył, że dzięki giętkiej szyi i długiemu
językowi bez kłopotów sięga do wszystkich skaleczeń.
Po wylizaniu ran przestał niemal odczuwać jakiekolwiek dolegliwości. Usiadł
i rozejrzał się. Dziesięć stóp od niego Aragh siedział na tylnych łapach i czuwał.
 Dzień dobry  rzekł Jim.
 Owszem, całkiem niezły  odrzekł Aragh.  Całą noc spędziłeś we-
wnątrz, prawda?
 No tak  odpowiedział Jim.
 Rób, jak uważasz  ponuro stwierdził Aragh.  Mnie nigdy nie przyła-
piesz na wchodzeniu do tych klatek.
 W ogóle nie wchodziłeś.
 Oczywiście, że nie  zawarczał Aragh.  Takie rzeczy są dla ludzi. Jest
coś słabego we wszystkich ludziach, Gorbash, nawet jeśli potrafią walczyć tak jak
ten rycerz czy łucznik. Nie chodzi mi tylko o słabość ciała, ale i o słabość umysłu.
Dziesięć lat mija, nim taki jest w stanie zająć się samym sobą, a i to nie w pełni.
Pamięta, że go pieszczono, karmiono, opiekowano się nim, więc i pózniej przy
każdej okazji szuka miejsc, w których znajdzie nowe pieszczoty i jeszcze więcej
opieki. Gdy zestarzeje się i osłabnie, znów go trzeba niańczyć. To nie dla mnie,
Gorbash. Pierwsze ostrzeżenie, że słabnę, nadejdzie wtedy, gdy ktoś pozornie nie-
zdolny do tego rozerwie mi gardło.
Jim skrzywił się nieco. Tę ocenę ludzkiej natury, zwłaszcza w połączeniu z po-
czuciem winy za ostatnią noc, odczuł boleśniej, niż gdyby usłyszał ją kiedy in-
dziej. Wtem przypomniał sobie coś.
 Ale przyjemnie ci było, gdy Danielle drapała cię wczoraj za uszami 
rzekł.
 Zrobiła to z własnej woli. Nie prosiłem jej  odburknął Aragh.  Oho,
zaraz dobierze się do ciebie!
84
 Dobierze się do mnie?
Szczęki Aragha rozwarły się w jednym z jego bezgłośnych uśmiechów.
 Znam ją. Ty i te bzdury o twej ludzkiej pani, Gorbash! Teraz masz dwie.
 Dwie?  powiedział Jim.  Myślę, że cię ponosi wyobraznia.
 Mnie? Idz i sam zobacz. Ona jest z tym łucznikiem tam w lesie.
Jim odwrócił się w kierunku wskazanym przez pysk Aragha.
 Może i tak zrobię  rzekł.
 Powodzenia!  Aragh ziewnął i z zamkniętymi oczami wyciągnął się
w słońcu.
Jim ruszył w stronę lasu. Idąc w cieniu pierwszych wielkich drzew nie zo-
baczył nikogo. Wtem jego smoczy słuch pochwycił dobiegające z nieco dalszej
odległości głosy, których ludzkim uchem zapewne by nie dosłyszał. Czując się jak
szpicel, ruszył ostrożnie w tym kierunku i stanął, gdy dojrzał rozmawiających.
Stali na małej polanie wśród drzew. Trawa u ich stóp, słońce nad nimi i wiązy
dookoła tworzyły bajkowo śliczny obrazek. Danielle w swym kubraku wyglądała,
jakby przybyła wprost z dawnych legend, a Dafydd niewiele jej ustępował.
Aucznik miał za sobą łuk i kołczan pełen długich strzał; Jim pomyślał, że on
chyba nawet podczas snu nie trzyma ich dalej niż w zasięgu ręki. Danielle nato-
miast zostawiła gdzieś swój łuk i strzały. Nie miała żadnej broni prócz sztyletu
u pasa. Sześciocalowa pochwa kryjąca zapewne niewiele krótsze ostrze wzbudza-
ła jednak respekt.
 . . . poza tym  mówiła  jesteś tylko zwyczajnym łucznikiem.
 Nie takim zwyczajnym, pani  łagodnie odpowiedział Dafydd.  Zważ,
że nawet ty powinnaś to zauważyć.
Pochylił się nad nią. Danielle była wysoka, lecz Dafydd znacznie ją przerastał.
Jim stanowczo nie docenił wzrostu Walijczyka, gdy ten siedział w karczmie. Może
Grottwold był równie wysoki, ale na tym kończyło się podobieństwo między nimi.
Dafydd był prosty i giętki jak jego łuk, a bary miał szerokie jak drzwi karczmy.
Jego twarz wyglądała, jakby wyszła spod dłuta rzezbiarza  prosty nos, mocno
zarysowana szczęka  a przy tym nie tak koścista jak u Briana. Głos miał łagodny
i melodyjny. Mówił najszczerszą prawdę, gdy przed chwilą oceniał siebie. Nie był
zwyczajnym łucznikiem.
Jim patrząc na niego nie mógł się nadziwić zachowaniu Danielle. Jak też ona
może  zakładając, że Aragh mówi prawdę  wybrać kogoś takiego jak Jim,
a nie tego średniowiecznego supermana? Na moment całkiem zapomniał, że znaj-
duje się w ciele smoka, a nie w swej zwykłej ludzkiej postaci.
 Wiesz, co mam na myśli!  powiedziała Danielle.  Tak czy owak mam
już na całe życie dość łuczników. Poza tym dlaczego miałabym przejmować się
tobą, łuczniku, czy kimkolwiek jesteś.
 Ponieważ ujrzałem twą piękność, pani  odrzekł Dafydd  a zawsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl