[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie ma pośpiechu. - Dirk rozejrzał się leniwie. - Nic nas tutaj nie zaatakuje.
- Nic z wyjątkiem naszych pragnień - powiedział Splock. - Mówię oczywiście tylko o tych, którzy
je mają. Reszta - to znaczy ja sam - będzie kontynuować nasze obowiązki, tak jak zostało to
uprzednio zapisane w protokołach "Inicjatywy".
Dirk spojrzał na swego pierwszego oficera z udaną ciekawością, hamowaną myślą, że ten
żartowniś jest po prostu nudną piłą.
- Panie Splock, czy nie miałeś nigdy chętki, żeby się rozwinąć? Upić? Rżnąć dziewczynki?
- Pan wybaczy - wybełkotał Splock, zaskoczony bezczelnością. - Rozwinąć? Upić? Rżnąć? To nie
do pomyślenia!
- Wiesz, o co mi chodzi. A przynajmniej mam nadzieję, że wiesz. Któregoś dnia musisz
opowiedzieć mi o waszych procesach reprodukcyjnych - choć z drugiej strony może lepiej, żebyś
tego nie robił. Więc odpręż się. Zrób sobie wakacje. Zabaw się trochę.
- Nie tylko, że nie myślę nigdy o takich rzeczach - powiedział Splock, wciągając głośno powietrze
przez rozpalone nozdrza - to jeszcze jestem zaskoczony, że pan o nich myśli, proszę pana.
- Jesteś przyzwyczajony do oglądania mnie w stanie moralnego lub fizycznego kryzysu.
- Czy mogę mówić bez ogródek?
- Dalej, Splock.
- Stan kryzysu panu odpowiada, proszę pana. Dirk zaśmiał się i cisnął niedojedzoną część hot-doga
w wodę kłębiącego się przyboju. Ryba-hiena, która żywiła się samymi odmowami i żyła w stanie
hibernacji, kiedy nie mogła znalezć żadnej odmowy, chwyciła ją zębami i pożarła, pozostawiając
plażę równie czystą jak przedtem.
- To miejsce wprawia mnie w osobliwie beztroski nastrój - powiedział Dirk. - Nie możesz
wiedzieć, czym dla ludzi są nastroje, ponieważ ich nie miewasz. Ale mogę cię zapewnić, to one
rządzą naszym życiem.
- Nonsens, kapitanie. Naszym życiem rządzi poczucie obowiązku. Kocha pan także swego Boga, o
ile jakiegoś pan ma, i muszę pana o to zapytać innym razem i w innym kraju.
- To wszystko prawda, panie Splock, święta prawda! Ale niekiedy nawet najlepsi z nas - nie żebym
się za takiego uważał, to tylko dla potrzeb rozumowania - nawet najlepsi z nas, powiadam,
potrzebują małych wakacji od surowej krainy poprawności moralnej i religijnej pociechy.
- Mówi pan teraz jak Anty-Dirk - powiedział Splock.
- Nie, zabiliśmy go w uczciwej bitwie. My byliśmy po stronie Karola Wielkiego i chrześcijaństwa,
a on stał przy sułtanie i islamie. Ponieważ zwyciężyliśmy, mieliśmy rację, hę, Splock?
- Może pan zająć za pomocą słów dowolne stanowisko - stwierdził Splock. - Ale muszę podkreślić
za pańskim uprzejmym przyzwoleniem, że jest to najczystsza sofistyka. Albo, jak mają zwyczaj
mawiać na dolnych pokładach, gówno.
- Radzisz sobie ze słowami, mój dobry Splocku, ale nie bierzesz pod uwagę demonicznej strony
człowieka. A może zaprzeczysz jej istnieniu?
- Nie, jest na to dość dowodów - powiedział Splock. - Ale myślałem, że pan ją pokonał, kapitanie.
- Ja przecież to zrobiłem, Splock! Dokładnie do tego zmierzam. Pokonałem demoniczną stronę, ale
to oznacza, że mam prawo zrobić sobie małe wakacje, jeśli chcę, prawda?
- Myślę, że tak - powiedział Splock. - Ale czy to jest najbardziej odpowiedni moment? Obcy
Historyk jest wciąż na wolności, a Ziemia nie jest żadną miarą bezpieczna.
Dirk wzruszył ramionami.
- Takie jest życie. Jedno niebezpieczeństwo po drugim. Myślę sobie, że nasze gatunki mogą nam
pozwolić na mały odpoczynek i przez jakiś czas przepychać się same. Lub ujmując zwięzlej:
Galaktyka da sobie radę beze mnie i nie zginie w czasie, gdy ja zrobię sobie urlop. To znaczy urżnę
się i prześpię z jakąś babą.
Splock był tak wstrząśnięty, że nie odpowiedział od razu. Szedł z rękami splecionymi z tyłu, jego
twarz miała wyraz twardy i nieustępliwy - stanowił wyrazne przeciwieństwo Dirka, który
przechadzał się jak chłopiec w wieku pokwitania cieszący się z pierwszej erekcji.
Splock spojrzał na swego dowódcę i przez rysy jego twarzy przemknęła nagle fala zrozumienia.
Zmiana w jego zachowaniu była tak wyrazna, że Dirk zauważył ją od razu.
- Splock, stary druhu, właśnie sobie o czymś pomyślałeś! Chodzmy na drinka i wtedy wszystko mi
opowiesz.
- Na drinka? Jeżeli pan sobie życzy, mogę panu towarzyszyć, chociaż ja sam nie piję. A co do tego,
o czym pomyślałem, jest to coś, co można by chyba nazwać analogią. Jestem dość zadowolony, bo
nieczęsto zdarzają mi się analogie.
- No cóż, powiedz mi, kolego.
- Nie teraz, panie kapitanie. Pózniej.
- Jak wolisz - powiedział Dirk. - Chodzmy na tego drinka.
Zaprowadził ich do baru "U Brudnego Dicka", gdzie czekał Bill z oszronioną szklanką w ręce.
Chociaż Dirk przyznał sobie prawo do nieograniczonej wolności, nie rozciągało się ono na załogę
"Inicjatywy". Pan Splock, jako drugi oficer, przerażony tym, co zobaczył, odwołał wszystkie
przepustki na brzeg. Zamknięto luki statku, a tarcze podniesiono przy minimalnej mocy, żeby nie
wyczerpywać akumulatorów. Ale nawet minimalna moc wystarczała, by powstrzymać wszystkich
odwiedzających. Kiedy Dirk zaprotestował, pan Splock przypomniał mu, że wprawdzie zrobił
sobie wakacje, ale nie ma prawa rozszerzania tego przywileju na załogę. Wskazał, że statek jest
obecnie w służbie czynnej i dlatego wszyscy ludzie muszą pozostać na stanowiskach bojowych.
Wszystko to było całkowitym kłamstwem, ponieważ Splocka dręczyły wizje różnych
alkoholowych orgii, do jakich mają skłonność żeglarze, nawet kosmiczni, znudzeni swoją
otępiającą pracą.
Kapitan nie zgodził się, ale od chwili przybycia na Royo nie miał już ani siły, ani woli, ani chęci,
by protestować i zapewnić sobie przewagę. Był na wakacjach; próby rozkazywania ludziom były
głupotą; angażowanie się w ich nieustanne kłótnie było bezsensowne; miałby każdego z nich
przeciwko sobie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]