[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przeglądu swego stroju, otrzepał spodnie, wyprostował się, przebiegi
przez podwórze i dał nura w niski cuchnący tunel prowadzący na
sąsiednie, blizniacze podwórko. Biegnąc uwa\nie nadsłuchiwał, ale
syreny policyjne na razie jeszcze nie wyły, więc pobiegł co sił w nogach,
płosząc uciekające mu z drogi dzieciaki, przebiegając pod rozwieszoną
bielizną, przeła\ąc przez dziury w zgniłych parkanach, starając się jak
najszybciej opuścić dzielnicę, póki kapitan Quarterblaod nie zdą\y jej
otoczyć. Dobrze znał te miejsca. Na wszystkich tych podwórkach, w
piwnicach, opuszczonych pralniach i składach opałowych bawił się
jeszcze jako chłopiec i wszędzie tu miał znajomych, a nawet przyjaciół i
w innej sytuacji mógłby tu bez trudu ukryć się i przesiedzieć choćby
tydzień, ale nie po to "zuchwale uciekał przed aresztowaniem" sprzed
nosa kapitana Quarterblooda, zarabiając tym sposobem dodatkowe
dwanaście miesięcy.
Miał wyjątkowe szczęście. Ulicą Siódmą maszerowała wrzeszcząc i
unosząc tumany kurzu, kolejna demonstracja jakiejś ligi - ze dwustu ludzi
tak samo, a mo\e nawet i bardziej obszarpanych i brudnych jak on sam,
zupełnie tak, jakby wszyscy ci demonstranci dopiero co przedzierali się
przez dziury w plotach włazili w pojemniki na śmiecie i jeszcze na
dodatek spędził uprzednio burzliwą noc w składzie węgla. Wyskoczył z
bramy, wmieszał się w ci\bę i na ukos, depcząc ludziom po nogach,
opędzając się od kuksańców przebił się na drugą stronę ulicy i znowu dał
nura w bramę - dokładnie w momencie, kiedy rozległo się znajome
wstrętne wycie policyjnych syren i demonstracja stanęła ściśnięta w
harmonijkę. Ale teraz Red był Ju\ w innej dzielnicy i kapitan
Quarterblood nie mógł wiedzieć w jakiej.
Wszedł do swojego gara\u od strony magazynu towarów
radiotechnicznych i musiał trochę odczekać - robotnicy ładowali na
samochód wielkie kartony z telewizorami. Ukrył się w suchotniczych
krzakach bzu pod ślepą ścianą sąsiedniego domu, odsapnął troszeczkę i
wypalił papierosa. Palił siedząc w kucki i opierając się plecami o mur
przeciwpo\arowy. Od czasu do czasu przykladał dłoń do policzka,
starając się uspokoić nerwowy tik, i myślał, myślał, myślał, a kiedy
samochód z robotnikami trąbiąc wyjechał za bramę. Red roześmiał się i
cicho rzucił mu w ślad:
"Dziękuję wam, chłopaki, powstrzymaliście durnia... miałem czas
pomyśleć". Od tej chwili zaczął działać szybko, ale bez zbędnego
pośpiechu, zręcznie, według planu, jakby pracował w Strefie.
Dostał się do gara\u przez tajny właz, bezszelestnie zdjął stare
siedzenie, wsadził rękę do kosza, wyciągnął z worka pakunek i ukrył w
zanadrzu, następnie zdjąl z gwozdzia starą zniszczoną skórzaną kurtkę,
znalazł w kącie brudną cyklistówkę i obiema rękami nacisnął ją głęboko
na oczy. Przez szpary w drzwiach do mrocznego gara\u wpadały wąskie
pasma słonecznego światła pełne świetlistych pyłków, na podwórku
wesoło i zadziornie piszczały dzieci i kiedy ju\ zbierał się do wyjścia,
usłyszał głos córeczki. Wtedy przywarł okiem do największej szpary i
przez chwilę patrzył, jak Mariszka powiewając dwoma balonikami biega
dookoła nowej huśtawki, a trzy staruchy z robótkami na kolanach siedzą
obok na ławeczce i obserwują małą, nie\yczliwie zaciskając wargi.
Wymieniają swoje parszywe uwagi, stare purchawy. A dzieci mają to w
nosie - bawią się z nią jak gdyby nigdy nic, nie na darmo podlizywał się
im jak umiał - i zje\d\alnię im zrobił drewnianą, i dom dla lalek, i
huśtawkę... i tę ławkę, na której siedzą teraz stare ropuchy te\ sam
zmajstrował. "No dobra" - powiedział samymi wargami i oderwał się od
szpary, jeszcze jeden, ostatni raz obejrzał gara\ i ruszył do włazu.
Na południowo - zachodnim przedmieściu, obok opuszczonej stacji
benzynowej, na samym końcu ulicy Górniczej stała budka telefoniczna.
Jeden Pan Bóg wie, kto z niej teraz korzystał - dookoła wszystkie domy
były opuszczone a dalej na południe rozpościerało się a\ po horyzont
miejskie wysypisko śmieci. Red usiadł w cieniu budki, wprost na gołej
ziemi, wsadził rękę w szparę pod budką. Wymacał zakurzony
natłuszczony papier i rękojeść pistoletu zawiniętego w ten papier.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]