[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To jeszcze nie koniec - mruknÄ…Å‚.
- Nie? - Maggie odwróciła się gwałtownie. Czu
ła łzy napływające do oczu, ale w mroku Cliff nie
383
mógł ich widzieć. Wiedziała, co o niej myśli, i po
stanowiła dowieść mu, że się nie pomylił. - Poszliś
my do łóżka, było miło - rzuciła lekko. - Taki
jednorazowy seks nie zawsze się udaje. Jesteś świet
nym kochankiem, przyznaję, jeśli to ma podbudo
wać twoje ego.
Chwycił ją za ramiona i odwrócił ku sobie.
- Niech ciÄ™ cholera wezmie, Maggie!
- Dlaczego? Bo powiedziałam to pierwsza?
- odparowała. - Jedz do domu i prześpij się ze
swoimi podwójnymi standardami, Cliff. Mnie one
nie sÄ… potrzebne.
Cliff opuścił ręce, odwrócił się i wyszedł z po
koju.
- Zamknij drzwi na klucz! - zawołał i klnąc,
zbiegł ze schodów.
Maggie objęła się ramionami, łzy popłynęły jej
po policzkach.
ROZDZIAA ÓSMY
Przez następnych kilka dni Maggie ciężko praco
wała. Wywoskowała podłogę w kuchni, położyła
trzy kolejne pasy tapety w sypialni, kupiła dywan do
pokoju muzycznego i oczyściła ze starej farby fra
mugi w holu.
Wieczorami komponowała, przerywała dopiero
wtedy, gdy przestawała widzieć klawisze i nie sły
szała już własnej muzyki. Telefon był niemal cały
czas wyłączony. W sumie samotnicze życie miało
dobre strony. Wykorzystywała czas bardzo produk
tywnie, nikt jej nie przeszkadzał. Niemal uwierzyła,
że nie pragnie niczego więcej.
Za nic nie przyznałaby się, że narzuciła sobie taki
morderczy rytm pracy, żeby nie myśleć o nocy
z Cliffem. To był błąd, a błędów lepiej nie roz
pamiętywać.
Nikogo przez te dni nie widywała, z nikim nie
rozmawiała i mówiła sobie, że ten stan może trwać
w nieskończoność.
385
Jednak nawet najbardziej doskonała samotność
kiedyś zaczyna uwierać. Właśnie malowała framugę
okienną w pokoju muzycznym, kiedy słyszała od
głos nadjeżdżającego samochodu. Zastanawiała się,
czy nie zignorować niechcianego gościa. Jako po
czątkująca pustelniczka miała do tego pełne prawo.
Na widok starego lincolna odstawiła jednak puszkę
z farbą i wyszła na spotkanie Louelli Morgan.
Jeśli ostatnim razem Louella przypominała zja
wę, to teraz wyglądała jak pozbawiona wieku istota
z zaświatów. Zanim weszła na ganek, zerknęła
w stronę jaru. Stała przez chwilę bez ruchu, wstrzy
mując oddech, po czym ruszyła w stronę odgradza
jÄ…cej feralne miejsce siatki. WidzÄ…c to, Maggie
szybko podeszła.
- Dzień dobry, pani Morgan.
Louella spojrzała na nią i odruchowo poprawiła
nienagannie uczesane włosy.
- Musiałam przyjechać.
- Oczywiście. - Maggie się uśmiechnęła, nie do
końca pewna, czy to stosowne w tych okolicznoś
ciach. - Proszę wejść. Właśnie miałam zrobić ka
wÄ™.
Louella weszła na ganek, pokonując schodki,
którymi pan Bog powinien koniecznie się zająć.
- Sporo się tu zmieniło - zauważyła.
Nie wiedząc, jak się zachować, Maggie uznała, że
najlepsza będzie beztroska paplanina.
- Tak, na zewnątrz i w środku. Ci od zieleni
pracują znacznie szybciej niż ja. - Maggie musiała
386
uspokoić psa, który pojawił się w drzwiach i zaczął
warczeć.
- Te tapety tu były, kiedy się wprowadzaliśmy.
- Louella omiotła spojrzeniem hol. - Zawsze chcia
łam je zmienić.
- Tak? - Maggie poprowadziła gościa do salonu.
- Może mi pani coś podpowie? Nie podjęłam jesz
cze decyzji.
- Jakiś ciepły i delikatny kolor, który sprawi, że
ludzie od wejścia będą czuli się tu dobrze.
- Tak. To jest to. -Maggie chciała objąć starszą
panią i powiedzieć, że rozumie, ale pomyślała, iż
lepiej nie narzucać się z serdecznością.
- Ten dom powinien pachnieć olejkiem cytryno
wym i kwiatami.
- Będzie tak pachniał. - Na razie w powietrzu
czuło się zapach farby i kurzu.
- Wydawało mi się, że jest stworzony dla dzieci.
- Wodziła wokół niewidzącym wzrokiem, jakby
oglądała wnętrze salonu sprzed dwudziestu laty.
-Dzieci nadają domom osobowość, odciskają na
nich swój ślad.
- Pani ma wnuki, prawda? - Maggie podprowa
dziła Louellę do kanapy.
- Tak, dzieci Joyce. Najmłodsze poszło już do
przedszkola. Czas tak szybko płynie. Obejrzała pani
zdjęcia? - zapytała nieoczekiwanie.
- Zdjęcia? - Maggie zmarszczyła brwi. - A tak,
zdjęcia. Zerknęłam tylko na nie. Byłam cały czas
bardzo zajęta. - Podeszła do kominka i zdjęła
387
z gzymsu kopertę. - Hodowała pani piękne róże. Nie
wiem, czy mam równie dobrą rękę do kwiatów.
- Róże wymagają miłości i dyscypliny. Zupełnie
jak dzieci.
Maggie uznała, że nie będzie po raz drugi propo
nować kawy, i usiadła obok Louelli.
- Może razem obejrzymy te zdjęcia. Będę mogła
wysłuchać pani uwag.
- Stare fotografie. - Louella wzięła kopertę od
Maggie. - Tyle na nich można zobaczyć, jeśli umie
się patrzyć. To było robione wczesną wiosną - wyja
śniła, nachylając głowę nad pierwszą odbitką.
- Kwitną hiacynty i żonkile.
Maggie bardziej zamteresowali widoczny na
zdjęciu mężczyzna i mała dziewczynka niż wiosen
ne kwiaty. On był wysoki, z szeroką klatką piersio
wÄ…, o wyrazistej twarzy, ubrany w dodajÄ…cy mu
powagi garnitur. Córka miała na sobie sukienkę
z falbanami, przepasaną wstążką zawiązaną na wiel
kÄ… kokardÄ™, i lakierki na nogach, do tego kapelusik
przybrany kwiatami.
Zdjęcie musiało być robione w czasie Wielkano
cy, pomyślała Maggie. Mała uśmiechała się posłusz
nie do obiektywu. Musiała mieć wtedy jakieś cztery
lata i zapewne czuła się nieswojo w eleganckim
stroju. William Morgan nie sprawiał wrażenia czło
wieka okrutnego, jakim przedstawił go Cliff, ale też
z jego twarzy niewiele dało się wyczytać. W każdym
razie wydawał się niedostępny, o ile Maggie mogła
cokolwiek wyrokować.
388
- Chciałabym posadzić jakieś cebulki - powie
działa lekkim tonem.
Louella bez słowa podała jej następne zdjęcie,
tym razem swoje, z młodości. Uczesanie i suknia
wskazywały, że musiało być robione co najmniej
przed dwudziestu laty, a sÄ…dzÄ…c po nieporadnym
sposobie kadrowania, jego autorką mogła być Joyce.
- Tu widać róże. - Louella wskazała palcem
rozkrzewione kwiaty. - Zmarnowały się. Nie miał
kto o nie dbać.
- Ma pani teraz ogród?
- Joyce ma. - Louella odłożyła zdjęcie i sięgnęła
po następne. - Czasami coś tam zrobię, ale to nie
własny.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]