[ Pobierz całość w formacie PDF ]
większym stopniu, przewidzieć, o normalnych i oczywistych problemach, o normalnych
doświadczeniach. Doświadczenia, które tych tutaj kształtowały, leżały gdzieś poza
przepaścią, poza przeciętnym obszarem pojmowania.
Bo cóż znaczy dla nas słowo Hy. Pusty dzwięk. I wcale go nie ożywimy dodając, że
jest strasznym miastem. Trzeba przeżyć jego koszmar. Wtedy nigdy nie pomyli się Sov z Hy,
czy Hy z Piorą. %7łycie w każdym z tych miast stanowi odrębną udrękę, odmienne, realne
doświadczenie.
Offa dziwiła dawniej małomówność tych, którym udało się stąd wyrwać, rozbiegany
wzrok, służalcza postawa. Spotkał ich zresztą w swoim życiu niewielu. Może dwóch, może
najwyżej trzech, a i to nie wiadomo, czy tylko się nie podszywali pod byłych mieszkańców
Hy, chcąc uchodzić za bohaterów. Potem trochę lepiej ich zrozumiał, o ile można to
zrozumieć nie przeżywszy. Przestał się dziwić. Wiele się nasłuchał. Ale co innego słyszeć, a
co innego czuć na własnej skórze.
Przewodnik uniósł rękę. Wiosła zamarły w pół ruchu. Aódz sunęła bezszelestnie. Off
wytężył słuch. Przewodnik wyprężony jak struna dramindy usiłował rozszyfrować to, co
słyszy. Off nie słyszał nic mimo wielkiego wysiłku. Wioślarze wpatrywali się w głowę
tamtego o poskręcanych, twardych jak druty, siwych włosach, prawie bezmyślnie. Z tępą
pustką w oczach oczekiwali rozkazu. Jak dobrze wytresowane człekopodobne obbibony.
- Do brzegu - rzucił szeptem przewodnik, wpatrując się w pustą powierzchnię wody
przed sobą. - Tylko ostrożnie - dodał po chwili.
Tubylcy sprawnie wyciągnęli łódkę na brzeg. Bez jednego zbędnego ruchu, bez
przypadkowego stąpnięcia na suchą gałązkę zawlekli skorupę w krzaki. Przewodnik przyjrzał
się krytycznie maskowaniu, poutykał szpary, gałęzią zakrył mokre ślady na trawie o ostrych
jak lance zdzbłach.
- Teraz schować się i ani pary, bo szrama! Wpadli w niewielką nieckę. W gęstwinie
przewodnik utorował lufcik. Widać przezeń było mały wycinek rzeki. Mniej więcej miejsce,
do którego dopłynęli.
- Gdzie ja to już słyszałem? - zastanawiał się Off. - Ani pary, bo szrama? Ależ tak -
przypomniał sobie. Słowa ślepca Bajo. - I raptem spelunka przepełniona tłumem
potencjalnych mieszkańców Salviry wydała mu się czymś bliskim i niemal miłym, a ponure
twarze rzezimieszków nawet sympatyczne. - Tak, to przepaść - pomyślał.
- Nic nie widać - szepnął do przewodnika.
Purpurowoskórzy leżeli przyklejeni do dna wądołu, ze wzrokiem wbitym w korony
drzew.
- Stul pysk! - warknął przewoznik. - Stul pysk, bo długo nie pożyjesz!
Off wpatrzył się w powierzchnię wody. Teraz doleciały go jakieś szmery zza zakrętu.
- Patrol? - zapytał.
- Stul pysk. Patrol.
Na wodzie pojawił się najpierw nieznaczny wir, potem długi, spiczasty cień. Off miał
ochotę powiedzieć, że to żaglowiec, ale w porę ugryzł się w język. Za cieniem ukazał się
stateczek. Niewielki żaglowiec patrolowy poruszający się w zupełnej ciszy. Pod warunkiem
oczywiście, że jest wiatr. Dzisiaj wiatru nie było. Służba w bezwietrzny dzień to tupanży
grosz mawiali pod - i nadkomendni z Patrolu.
Rzeczywiście. Kilku podkomendnych w szarych maskujących drelichach obracało
wiosłami w takt znaków dawanych przez starszego pałeczką. Sflaczały żagiel wisiał
bezużytecznie jak niepotrzebna dekoracja. Na dziobie ponad nadbudówką, na niewielkim
mostku, a właściwie żelaznej kładce, stał wzrokowy . Uważnie przeczesywał każdy metr
terenu, wpatrując się w wodę i poszycie. Obok lunetowy badał wskazane przez
wzrokowego szczegóły i wątpliwe miejsca. Wzrokowy rzucił okiem na zegarek.
Przewodnik także.
- Mamy szczęście - szepnął przewodnik. - Dawno nie miał zmiany.
Rzeczywiście. Wzrokowy robił wrażenie zmęczonego. Przypatrywał się terenowi z
wyraznym znudzeniem i niechęcią.
- Teraz sza - ledwo wyszeptał przewodnik. Przepływali obok ich kryjówki. Spojrzenie
wzrokowego spoczęło na maskującym ślady konarze.
- Coś mi się tu nie podoba - powiedział do lunetowego .
Offa przeszły ciarki. Lunetowy skierował lunetę w ich stronę. Zamarli. Przestali
nawet oddychać. Zdawać by się mogło, że przemienili się nagle w kamienie lub ulecieli jak
obłoczki pary. Lunetowy zatrzymał się na moment na ich kryjówce, lecz zaraz oderwał
wzrok od okularu i machnął podenerwowany ręką.
- Zdaje ci się, Aypst. Masz już przywidzenia. Czas na zmianę.
- Mówię, że coś tu jest inaczej - upierał się tamten.
- Przestań mnie wkurzać! Jazda dalej! Wzrokowy jeszcze raz przyjrzał się zaroślom.
- - Dam głowę - powiedział - że te krzaki inaczej wyglądały, kiedy płynęliśmy w
tamtą stronę.
.- To uważaj na głowę - wypalił lunetowy .;..
%7łaglowiec popłynął dalej. Przez chwilę słychać jeszcze było cichy plusk zanurzonych
w wodzie wioseł, aż ucichł.
Off odetchnął z ulgą. Przewodnik również. Tak się musiał chyba czuć uciekający po
napadzie na InL człowiek, w momencie kiedy dopadł kanału i strad Straporu, przejechał nad
jego gło-wą nie zatrzymawszy się. Off także czuł się już raz podobnie. Było to wtedy, gdy
udało mu się umknąć z Bandery . Leżeli jeszcze długą chwi lę, zanim przewodnik pozwolił
wyciągnąć łódz i znów wiosła zanurzyły się w ciemnej czeluści wody. Lekki \viatr zakręcił
gałęziami, zaszeleścił lancetowatymi zdzbłami, pochylił wiotkie pnie. Woda, zmarszczona
powiewem, z chlupo-tem uderzyła o marglowaty brzeg. Pociemniało jeszcze bardziej.
Wioślarze rozglądali się niespokojnie. Nie minął nastrój przygnębienia, choć minęło
niebezpieczeństwo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]