[ Pobierz całość w formacie PDF ]
popijał wodą. Wreszcie Creasy zsunął się ze zmurszałego siedziska, ułożył na zie-
mi, złożył ręce na piersiach i na pół zasnął. Czarnogrzywy opuścił łeb i zamknął
oczy.
Szmery nocy nie ucichły. Przed wschodem dołączył nowy dzwięk, podobne do
132
kaszlu chrząkanie hieny, gdzieś zza pleców Creasy ego, który natychmiast otwo-
rzył oczy.
Nim zdążył obrócić głowę, lwi samiec podniósł łeb i spojrzał w mrok za ogni-
skiem. Wstał, obszedł dokoła ogień i zatrzymał się nie dalej niż siedem metrów
od człowieka. Wciągnął głęboko powietrze i zaryczał. Od tysiącleci ten ryk był
postrachem Afryki.
Do uszu Creasy ego dotarł odgłos szybkiej ucieczki zwierzęcia. Samice po
drugiej stronie ogniska podniosły łby. Posłuchały i legły z powrotem, by dalej
spać. Czarnogrzywy majestatycznie powrócił na swoje miejsce. Ułożył się i za-
snął. Ogień prawie już wygasł. Creasy wstał, przeciągnął się, wypił resztę wody
i zaczął zasypywać czerwieniejący żar ziemią. Na horyzoncie pojawiła się ju-
trzenka. Creasy ruszył w drogę powrotną do Land-rovera odległego o dwie go-
dziny marszu. Po stu metrach stanął i obejrzał się. Lwice jeszcze spały, natomiast
samiec siedział i wpatrywał się w Creasy ego żółtymi ślepiami.
Creasy uczynił coś, czego nie zrobił od lat: wyprostował się jak struna i zasa-
lutował. Następnie obrócił się na pięcie i odszedł.
* * *
Gdy minął kępę zarośli, zza spiętrzonych głazów, sto pięćdziesiąt metrów od
wygaszonego ogniska wychynęła sylwetka mężczyzny.
Po wielu godzinach Maxie MacDonald mógł wreszcie zabezpieczyć sztucer.
A następnie, stąpając bezszelestnie, ruszył śladem przyjaciela, który opuszczał
Matapos tą samą drogą, którą tu przyszedł.
KSIGA DRUGA
32
Na Gozo podczas pogrzebów obowiązuje na zakończenie osobliwy rytuał.
Obecni na żałobnej mszy mężczyzni defilują wzdłuż nawy i obchodzą trumnę.
Oddalając się od niej całują swój prawy kciuk. Następnie zawracają z opuszczo-
nymi rękami i przechodząc koło trumny dotykają jej pocałowanym przez siebie
kciukiem.
Mszę odprawiał ojciec Manuel Zarafa. Creasy siedział w pierwszym rzędzie,
obejmując ramieniem Juliet. Dalej siedział Guido, a obok niego rodzina Schembri.
Kościół Marii Panny z Loretto, uczepiony skały nad portem Mgarr, był pełen ludzi
przybyłych nie tylko, by pożegnać Michaela, lecz z szacunku dla Creasy ego,
znanego wszystkim na wyspie po prostu jako Uomo Mężczyzna.
Creasy przyglądał się twarzom mężczyzn defilujących wokół trumny. Znał
ich wszystkich, rozpoznawał twarze, choć nie pamiętał nazwisk. Byli tu w istocie
wszyscy, od bardzo starych do nastoletnich chłopców. Tradycyjna parada wokół
trumny wydawała się trwać wieczność. W pewnej chwili Creasy aż się zachłysnął
ze zdumienia. Ujrzał twarz Franka Millera, który tylko rzucił mu krótkie spojrze-
nie i poszedł dalej. Nie była to jedyna niespodzianka: niemalże tuż za Millerem
pojawił się Rene Callard, potem Jens Jensen i Sowa. Ostatni szedł Maxie. Paul
i Joey Schembri, po okrążeniu trumny i przejściu wzdłuż nawy, zatrzymali się
przy wyjściu z kościoła.
Wewnątrz było już znacznie luzniej. Większość wyszła. Pozostała grupka naj-
bliższych przyjaciół, nowo przybyli czekający przy wejściu i oczywiście ojciec
Zarafa. Pojawiło się sześciu młodych mężczyzn mających nieść trumnę. Paul
Schembri wyszeptał coś do Guido, który skinął głową. Paul podszedł do mło-
dzieńców, coś im wyjaśnił, po czym wszyscy wyszli. Wtedy Paul skinął na piątkę
czekającą przy drzwiach. Podeszli do trumny i wraz z Joeyem dzwignęli ją na
ramiona, i wynieśli z kościoła, zeszli po schodkach w dół i dotarli do karawanu.
Creasy szedł za nimi z resztą rodziny Schembri. Korowód zamykał ojciec Zarafa.
Za karawanem jechał długi sznur samochodów. Droga na cmentarz nie by-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]