[ Pobierz całość w formacie PDF ]
realne.
Zastanawiała się też, czy to możliwe, że ona, Nevada van
Arden, rozpieszczona, bogata Amerykanka, może umrzeć na
tej kamiennej pustyni i nikt nawet się nie dowie, co się z nią
stało?
Gdy pomyślała o tym, z przerażeniem zdała sobie sprawę,
jak mało znaczyła jej śmierć.
Ilu miała prawdziwych przyjaciół, którzy pogrążyliby się
w smutku na wieść, że nie ma już jej na świecie? Ile osób
mogło kochać ją na tyle, by uronić łzę na wieść o jej śmierci?
Pierwszy raz Nevada zobaczyła siebie taką, jaką była, bez
otoczki bogactwa i urody.
Gdyby umarła, tak jak ten człowiek, którego wczoraj
pokazał jej Tyrone, sępy wyszarpałyby mięso spośród kości i
byłaby tylko jeszcze jednym zbielałym na słońcu szkieletem.
To, co czuła w tej chwili i czego się obawiała, w jakiś
niepojęty sposób dotarło chyba do Tyrone'a, mocniej bowiem
objął ją ramieniem i łagodnym głosem, jakim nigdy do niej się
nie zwracał, rzekł:
- W niebezpieczeństwie dobrą zasadą jest, by nigdy nie
przewidywać najgorszego.
- Trudno jest... tego nie robić - wyszeptała zduszonym
głosem.
- Wiem - odparł - lecz szczęście, jak dotąd, nigdy jeszcze
mnie nie opuściło i nie wierzę, żeby teraz miało być inaczej.
- Mam taką... nadzieję. Nie chcę... umierać.
- Tak się składa, że ja też nie mam na to ochoty. Mam
jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia.
- Na przykład... dokończyć książkę.
- No właśnie!
Czuła, że uśmiechał się nad jej głową;
- Pamiętaj, że jeżeli przeżyjemy, będzie to najbardziej
zajmująca przygoda spośród wszystkich opisanych w naszych
wspomnieniach,
- Wątpię, czy ktokolwiek zechce czytać mój pamiętnik.
- To oczywiście zależy, ile jeszcze przygód przeżyjesz
Ponieważ mówił to tak spokojnie, paraliżujący ją dotąd. strach
osłabł nieco. Całkiem już naturalnym głosem powiedziała:
- Sądzę, że po tych wszystkich przygodach będę
szczęśliwa siedząc w domu z robótką.
- Może lepiej będzie, jeśli nauczysz się gotować?
Przez chwilę myślała, że szydził z niej, potem doszła
jednak do wniosku, że tylko żartował.
- Z pewnością wezmę się do nauki... jeżeli w ogóle
wrócimy... do cywilizowanego świata.
- Wprawdzie w tej chwili nie mogę zaoferować ci nic
cywilizowanego - odparł - lecz z całą pewnością jesteśmy już
bezpieczni.
Usłyszała w jego głosie triumf, więc podniosła głowę, i
wtedy dostrzegła w odległości mniej więcej mili ogromne,
różowe granitowe urwisko zarysowujące się na tle nieba, a u
podnóża pierzastą zieleń drzew palmowych.
- Tafraout! - krzyknęła podniecona.
Mówiąc to spojrzała na niego i zobaczyła, że się
uśmiechał.
Znowu zwyciężył! - pomyślała.
Wiedziała już, że jej przerażenie i obawy były
bezpodstawne. Przecież wszystko, co robi Tyrone Strome,
nieuchronnie musi zakończyć się sukcesem.
Zbliżali się do małego miasteczka, którego mury i ściany
domów miały barwę różową. Wokół rosły palmy, drzewa
oliwne i migdałowce.
Znajdowało się tam kilka małych kasbahów, które można
było rozpoznać po zwieńczonych blankami wieżyczkach. Gdy
podjechali bliżej, Nevada zauważyła, że miasteczko Tafraout
leżało w zaskakująco urodzajnej i nad wyraz pięknej kotlinie.
Leżące w samym sercu ogromnego łańcucha górskiego,
odizolowane od reszty Maroka, Tafraout było maleńkim rajem
ukrytym przed wrogim światem.
Wysokie granitowe ściany skalne otaczały piękne
miasteczko jak olbrzymie ramiona, miejscami wznosząc się na
wysokość setek stóp, tworząc w ten sposób bezpieczną
naturalną fortecę.
Widok był tak urzekający, że Nevada zastanawiała się, czy
nie śni.
Jakby zgadując jej myśli, Tyrone rzekł:
- Kotlina Ammeln przypomina mi pewne osobliwe,
zagadkowe i urodzajne kotliny, które widziałem w
Himalajach.. Kryje w sobie tajemnicę starożytnej cywilizacji,
tak odmiennej od innych cywilizacji marokańskich.
- Opowiedz mi o nich - zachęcała skwapliwie.
- Pózniej - obiecał. - Sądzę, że najpierw powinniśmy
dojechać do mojego domu.
- Twojego... domu?
Kiwnął głową. Tymczasem koń kroczył wolno wąskimi
ulicami, aż wreszcie dojechali do kasbahu, otoczonego
drzewami migdałowymi, które nadawały bajecznemu
pałacowi nieziemski urok.
Gdy ciężkie drzwi otworzyły się, pośpiesznie wyszli z
nich służący. Witali Tyrone'a Strome'a uśmiechnięci,
pozdrawiając go bez końca.
Powiedział coś do nich w ich języku i już po chwili
wjechali do środka. Zabudowania przypominały bardziej dom
niż kasbah.
Zaraz przy następnych drzwiach Tyrone zeskoczył z
konia, potem zsadził Nevadę i postawił ją na ziemi.
Kiedy weszła do domu, stwierdziła, że znalazła się w
najwspanialszej z komnat mauretańskich, jakie dotychczas
widziała.
Kafelki, draperie, ażurowe parawany, wszystko to było o
wiele piękniejsze niż mogła sobie wyobrazić.
Duże kanapy z rozrzuconymi na nich poduszkami i
wentylatory wirujące pod sufitem sprawiały, że komnata
wydawała się być nie tylko piękna, ale i wygodna na zachodni
sposób.
Tyrone gestem zaprosił Nevadę, by usiadła na jednej z sof,
i natychmiast postawiono przed nią filiżankę herbaty
miętowej.
Spojrzała na niego pytająco, a on rzekł z uśmiechem:
- Możesz zdjąć haik i litham, i rozgościć się.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]