[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spod kontroli świadomości, daje złudzenie \ycia.
Odnalazłam w sobie nową prawdę; byłam ocalona przez czas, który dla mnie odszedł
innym torem i moje dzieło. Czy zrównowa\y moją zbrodnię? Nie wiem. Cena jest
niewyobra\alna i rodzi boski sprzeciw, chocia\ uwa\am, \e to ludzie wymyślili religie, bo
kochają być zniewoleni lub są zbyt słabi, by kierować się własną moralnością. Nadal
zjadałam na śniadanie włochate gąsienice, zielone w pomarańczowy deseń. Posiadały
wiele cennych mikroelementów. Nie byłam sama w domu. Drugi pokój zajął inny ćpun,
heroinista. Odkryłam go niespodziewanie i doszłam do wniosku, \e jest zupełnie
nieszkodliwy. Niczego nie oczekiwał, nie mógł kopulować, warzył napar z maków i kołysał
się w takt muzyki. To nowa choroba sieroca. Stawiałam mu na progu sałatkę z otrutych
motyli lub larw, ale ćpun nie był smakoszem. Czasami zesrał się i stał w kupie godzinami.
Nie pamiętał swego imienia i w jaki sposób tu trafił. Kiedy pochylałam się nad nim by
podciągnąć mu spodnie, słyszałam spowolniałe bicie jego serca: tik... tik... tiiiiik... puk...
puk... Cisza. Jest, znowu bije, ręka porusza palcami, drga. Mo\na wyciągnąć igłę z \yły.
Bukiet kwiatów, codziennie świe\y, uło\ony jak na grobie, przez kogo, nigdy się nie
dowiedziałam, kto przez całe lata ośmielał się wpuszczać słodkawy zapach w trupi odór
ogrodu, w sen, dra\nić powietrze i oczy kolorem sacrum i melancholii. A jednak zawsze
były zło\one. Dla kogo tak mocno umarłam za \ycia? Czy miałam jakiegoś tajemniczego
PRZYJACIELA?
Ciało stało się obce, istniało poza mną, torturowane, nadgryzane przez brunatne
jaszczury pełzające i atakujące z sufitu. Były zbyt namacalne.
Kiedy człowiek jest naznaczony piętnem samobójstwa? Czy ju\ nic się nie liczy? NIC? Nie
mogę dopuścić, by po mojej śmierci ktoś jeszcze ingerował w moją fizyczność. Lepiej
oddać ciało jaszczurom na po\arcie, na zmia\d\enie w przepastnych zębach czasu. Boję
się. Nareszcie boję się.
Zapłacić za narkotyk ka\dą cenę to powracało w podświadomości nieustannie. Wejść w
gówno, zjeść gówno, wycałować kutasa, dać się wypieprzyć kilku staruszkom, wprawić w
orgazm stado lesbijek. NIE MOśE ZABRAKN TOWARU.
Let me light my dark lamp at Thy fire.
Sądzę, \e nawet po eksplozji, śnieg pozostanie w kosmicznych drobinach i będzie
pobudzał do śmiechu cząstki elementarne.
Prawdopodobnie miałam kilka czy kilkanaście samoistnych poronień, przelotnych jak
jednodniowy romans, trochę bólu i krwi. Coś w rodzaju bezpiecznej influency, bez
powikłań. Oczywiście, obecnie jestem bezpłodna.
Nie potrafiłam liczyć dawek. Zagubiona rachuba. Pewno wielokrotnie przekraczałam
dawkę śmiertelną. Nieustanna agonia, szron ścinający krew, fale obłędu, strachu,
przera\enia. Wgryzanie ściany, wzory toczone paznokciem. Filozofia samotności. System
umierania. To ju\ nie samobójstwo, to nie ma kategorii.
Nigdy nie miałam przyjaciela. Rimbaud, Van Gough, Kierkegaard, Pascal. Tak, ONI
zaistnieli, kiedy jeszcze potrafiłam czytać i patrzeć. Dopóki kokaina mnie nie spaliła. Było
za pózno kiedy dowiedziałam się, \e mo\na się udać w Podró\ Na Wschód. Z trzech
mo\liwości, wybrałam podwójne rozwiązanie: samobójstwo i obłęd. Konfrontacja ja ja
lęk bez jednej łzy czy wzruszenia. Byłam po przeciwnej stronie archetypu cienia. Zmierć
pod postacią diabła lub diabeł pod postacią śmierci.
Za mało mam słów śmierci. Teraz rozumiem twoją karę dla mnie. Teraz ujrzałam to. Czy\
podobna opowiedzieć swoje \ycie, tak idealnie zatrute poprzez narkotyczne spostrzeganie
całego świata wewnętrznego i zewnętrznego.
Zanikanie. Tak mo\na określić stan ciała i umysłu u kresu narkomana. Wietrzność jako
nowy rodzaj psychozy. Po tamtej stronie \ycia, tunelu, rozpaczy, zaciemnienia.
Księ\ycowe dzieci, wypalone kratery. Widywałam martwe, młode ciała, zupełnie
niezniszczone w początkach narkomanii, jednak doskonale uśmiercane szaloną dawką,
jędrne, jakby uśpione w pierwszej dobie od chwili zgonu. Pózniej pojawiał się zwykły
smród. Uprawianie jakichkolwiek stosunków seksualnych stało się niemo\liwe. Nawet dno
posiada osobisty zmysł estetyczny.
Stałam się władcą absolutnym moich obrazów. Na mój rozkaz stawały na nocnym apelu
uskar\ając się na los, zamknięcie czy niezrozumienie. Nie mogłam im pomóc. Co mo\na
uczynić kiedy nadchodzi wezwanie?
Przypominałam zle ukształtowaną rzezbę; coś w stylu pop-art. Było w tym coś z
metafizycznego szoku dla oglądających.
Przełamanie własnego wstrętu. Jak ogromne zadanie stawiałam otoczeniu. Z lekkości,
którą odczuwałam, weszłam w stan ocię\ałości. Utrudniał poruszanie i przestałam
wychodzić z domu. Być mo\e zalegały we mnie dawne poronione płody. Kiedy czułam, \e
jestem w cią\y, \yłam w dziwnej ekstazie, lecz myśl o potworkach, które mogłam
urodzić, powodowała, \e zwiększałam dawkę i wędrowałam po ulicach nieznanych miast
a\ do ostatecznego rozwiązania na którymś ze śmietników.
Nieuchronność rzeczy i spraw wyślizgiwała mi się z podświadomości. Doskonale
zablokowałam świat realny, by utonąć po drugiej stronie. Ramiona pokryte ropniami
niczym skorupą, dawały złudzenie ciepła.
Nie, nie potrafię zniszczyć tej ksią\ki, lecz śmierć od razu wyczuwa chwile zwątpienia i
przybiega, i bezboleśnie robi mi zastrzyk.
Dzisiaj odkryłam, \e nie posiadam prawego przedramienia, więc jakim sposobem zapisuję
te strony?
W tramwajach zajmowałam miejsce le\ące. Ludzie nie reagowali. To naturalne. Tam
podą\a człowiek. W paranoję tłumu.
Zawsze zabierałam czas innym, nawet psychiatrom.
I to mnie nie ominęło. Zakład psychiatryczny. Moje ciało stało się oskar\eniem, musiało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]