[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i małe łódki, a przy brzegu wodne rowery. Rozciągnięci na wygodnych leżakach wyglą-
dali jak para, która przyjechała na wiosenny wypoczynek. Wokół kwitły oleandry, ró-
żowy i biały obłok otaczał zejście na piasek i podjazd pod hotel, na który wtaczało się
granatowe BMW.
Znalazł nas wreszcie! roześmiał się JFK przez zmrużone powieki.
Agacie nie chciało się odwracać głowy.
Będziemy przed nim uciekać?
Przeciwnie! Postaramy się mieć go stale na ogonie. On zresztą czeka na nasz
ruch.
I tak już było do końca, czyli do Berlina. Jechali, a raczej kluczyli parę dni. Raz peu-
geot wyprzedzał, kiedy indziej BMW. Trzeba przyznać Tavernierowi, że nie denerwo-
69
wał się specjalnie. Znosił ucieczki polskiej pary i odskoki z niewzruszoną cierpliwo-
ścią i spokojem. Nigdy nie wyszedł im naprzeciw, był cieniem i tylko taka rola go inte-
resowała. Nie zgubił ich także w Berlinie, choć nie należało to do rzeczy łatwych. O ile
Berlin zachodni niewiele się zmienił, to wschodni stał się jednym wielkim placem bu-
dowy, z całą związaną z tym infrastrukturą: objazdami, dziurawą nawierzchnią i gruzo-
wiskiem po wyburzanym siermiężnym socjalizmie. JFK miał swój plan. Berlin znał nie-
zle. Jako dwudziestolatek pracował tu nawet przez przeszło rok w lewicującym pisem-
ku. Doskonale pamiętał mur i Check-Point Charlie, graniczne przejście do NRD. Ale ni-
komu ze swoich ówczesnych przyjaciół nie zdradził adresu: Charlottenburg, Ahornallee
26. Duża willa w nieco zaniedbanym ogrodzie. Tam mieszkała po wojnie rodzina
Ottona Kellera: jego jedyny syn Horst z żoną Ulriką i dwie córki jasnowłosa, niebie-
skooka Anne oraz młodsza o cztery lata Lieselotte. Jego najbliższe kuzynki. Więcej ro-
dziny nie miał. Ojciec syn obrońcy Poczty Gdańskiej umarł piętnaście lat temu.
Matka mieszka w Krakowie, z powodzeniem prowadząc maleńką cukierenkę.
Znałem tu pewien niedrogi pensjonat. Nie wiem wprawdzie, czy jeszcze istnieje...
to było dwadzieścia lat temu...
Agata czuła się zmęczona. Długa droga, jaką przebyli, szczególnie odcinki przez
Austrię, gdy załamała się pogoda, dała jej niezle w kość. Nie biadoliła wszelako widząc,
że JFK zupełnie nie odczuwał tych dni i godzin za kierownicą. Raz tylko, przekroczyw-
szy dozwoloną szybkość, zapłacił mandat, zgrzytając zębami. Mieli tak niewiele szylin-
gów. Na szczęście zdarzyło się to niedaleko przejścia granicznego.
Słuchaj powiedziała, grzebiąc w torbie. Mam jeszcze sto dolarów. Nie ruszo-
ne. Wzięłam na wszelki wypadek.
Uśmiechnął się, ukazując nieskazitelne zęby.
Dzięki, ale mam kartę kredytową American Express. Wszystko w porządku.
Niestety, nie można nią płacić mandatów.
Willa w zielonej dzielnicy Charlottenburg istniała nadal, na przekór czasowi.
I mieszkała w niej ta sama stara dama w szarej sukni, niemodnych zamszowych panto-
flach na obcasie i nowoczesnych okularach wysadzanych sztucznymi brylancikami.
Agatę to nawet rozbawiło.
Wezmiemy dwa pokoje szepnęła po polsku.
Zmarszczył brwi.
Och, Frau Ludmacher! Czy pani mnie pamięta? Mieszkałem u pani, w pensjona-
cie, przez cały rok...
Ja, natürlich! ByÅ‚o to z dziesięć lat temu, co, Herr Keller?
Dwadzieścia, madame. To moja żona.
Agata zaczerwieniła się jak piwonia. Wyciągnęła dłoń. Chętnie by zamordowała JFK.
Ale musiała robić dobrą minę do złej gry. W każdym razie buntowała się, w duchu ob-
myślając krwawą zemstę.
70
Dziś nie prowadzę już pensjonatu... te podatki... aber, dla starych znajomych,
oczywiście, że mam dla państwa pokój. Z balkonem. Jakżeż mi miło, że mogę gościć tak
piękną Frau Keller. Państwo na długo?
Jeszcze nie wiem JFK wnosił bagaż swój i Agaty. Jesteśmy przejazdem,
w drodze do domu.
Och, Polska! Piękny kraj. I wolny. Nareszcie wolny!
Agata w duchu zgrzytała zębami. Pewnie jej tatuś lub dziadek wyrzucał Polaków
z ich gdaÅ„skich mieszkaÅ„. Niewykluczone, że razem ze Sturmbahnführerem Kellerem.
Pokój był przeuroczy. Cały w firankach, falbankach, kwitnących na różowo pelar-
goniach i cudownych, zwisających kaskadą z balkonowych skrzynek, różnokolorowych
petuniach.
Nie zmieni to moich przekonań mamrotała, zaglądając do wyłożonej czarną
glazurą łazienki. Złotawe kurki połyskiwały, jakby je ktoś przed chwilą wypolerował.
To było modne w latach pięćdziesiątych!
Co? JFK zupełnie nie zdawał sobie sprawy z nastroju Agaty.
Czarna glazura. Dlaczego, potworze, przedstawiłeś mnie jako swoją żonę?
Odwrócił się szczerze zdumiony.
A jak cię miałem przedstawić? Frau Ludmacher, bitte, oto moja najnowsza ko-
chanka! Znamy się co prawda dopiero dziesięć... przepraszam... jedenaście dni, ale...
Musiała się roześmiać. Sytuacja wymagała natychmiastowego rozładowania.
Wezmie mój paszport. I zobaczy nazwisko... Lubecka, ty ośle dardanelski.
Zajrzał do szafy, gdzie wisiały w rządku czarne i białe plastykowe wieszaki w liczbie
przekraczajÄ…cej czyjÄ…kolwiek garderobÄ™.
W ogóle nie wezmie paszportów. Zna mnie i wie, że nigdy nie doniosę berliń-
skiemu urzędowi podatkowemu o tak drobnym wykroczeniu. Czyż nie można udzie-
lić gościny dalekiej rodzinie? A przed domem stoi samochód ze szwajcarską rejestracją.
Rozumiesz, głuptasie?
Weszła do łazienki.
Pomieszkam tu dłużej. Muszę popływać w czarnej wannie pełnej białej piany. To
mnie uspokaja. I nie mów, że też masz na to ochotę.
Mam. A wanna solidna, niemiecka, jest tak duża, że oboje się zmieścimy. Koniec
tematu, kochanie. Jeśli chcesz, zaprosimy do tej piany przyjaciela Jeremy ego. Po co ma
sam, biedak, uganiać się po Berlinie!
Puściła wodę do ogromnej wanny, tak lśniącej, jakby od tego zależało życie pokojów-
ki. Cóż miała robić!
Po południu, gdy już temperatura nieco spadła i dało się oddychać, siedzieli na bal-
konie, popijajÄ…c herbatÄ™ z konfiturami z gorzkawych poziomek.
71
Opowiedz wreszcie dokładnie o Kellerach. Tych z niemieckiej linii... czy znasz
swoje kuzynki?
Przesunął głowę na oparcie trzcinowego fotelika. Jego twarz, odprężona, złagodniała,
choć ciemna linia zrośniętych brwi nadawała mu nieco surowy wygląd.
No dobrze. Jeśli się wychylisz, zobaczysz wysokie ogrodzenie z żelaznych prętów
malowanych na czarno. Tam, bardziej na prawo...
Wychyliła się.
Widzę. Za ogrodzeniem jakiś krzak i przeświecający trawnik. Dobrze utrzymany.
Kawałek schodków i porozrzucane kolorowe... co to jest? Dziecinne zabawki?
Pewnie tak. To willa Kellerów. Otto nie żyje od szeregu lat.
Spojrzała na niego z ciekawością.
Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że znalazłeś przed dwudziestu laty ten pensjo-
nat, żeby być... bliżej rodziny?
Westchnął. Podniósł do ust ładną filiżankę. Była pusta.
Zawsze chciałem ich mieć na oku. Czy w dzbanku jest jeszcze trochę tych zió-
Å‚ek?
Zajrzała, unosząc pikowaną grubą ochronę porcelanowej pokrywki.
To herbata z kwiatów malwy. Mnie smakuje. Jeszcze trochę jest. Nalać? Zawsze
mnie denerwowały te niemieckie lalki i pacynki do nakładania na czajniczki. Moja
matka wyrzuciła je na strych...
Po wojnie? Kiedy wróciła do Gdańska?
Tak. Możliwe, że zrobiła to babcia. Znalazłam taką brudną pikowaną lalkę z por-
celanową główką. Miała wytrzeszczone oczy. Mama mi ją wyrwała z ręki i kazała wy-
rzucić do śmieci. Nie rozumiałam dlaczego. Choć mi się nie podobała, z rykiem broni-
łam zdobyczy. Wtedy mama mnie uderzyła. Zapamiętałam ten dzień, bo nigdy przed-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]