[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wspomnienie najwspanialszej z matek, które będzie towarzyszyło wam do
końca życia. Przecież to cudowne, prawda?
Emmet wpatrywał się w zaczerwienioną twarz ojca.
181
- To wcale nie jest cudowne, tato - odparł. - To jest sss... straszne. - Jąkał
się równie mocno jak przedtem.
- Musimy udawać, że wszystko jest w porządku, synku - odrzekł ojciec. -
Prawda, Kit? Rito?
Patrzyli na niego bez słowa.
- Mama by nie udawała - odpowiedziała Kit. - Nie sądzę, żeby mówiła, iż
coś jest cudowne, gdyby takie nie było.
Słyszeli tykanie zegara na półpiętrze. W innych domach ludzie
przekrzykiwali się nawzajem, aby coś powiedzieć, a tutaj słychać było
mruczenie starego kocura, tykanie zegara i perkoczące rondle, zestawione
na podręczną kuchenkę marki Aga.
Twarz taty była ponura, zszarzała i ponura. Kit patrzyła na niego z udręką.
Nocą tatuś na pewno przewraca się z boku na bok i rozmyśla, dlaczego
tamtego wieczoru mama wyszła z domu i utopiła się w jeziorze.
Setny raz zadawała sobie w duchu pytanie, czy dobrze zrobiła paląc list od
mamy. I po raz setny odpowiadała sobie, że dobrze. Wystarczyło tylko
pomyśleć, co by się działo, gdyby znaleziono ciało mamy, a ona, Kit, nie
zachowała się tak, jak się zachowała. Tata musiał już na pewno słyszeć
opowieść, jaką rozgłaszał ten głupi Kevin Wall. Kevin Wall opowiadał, jak
to tamtego wieczoru, kiedy mama Kit i Emmeta zaginęła, wypłynął łodzią
McMahonów na jezioro. Ale i tak nikt mu nie uwierzył, bo jemu nie
uwierzono by nawet wtedy, gdyby powiedział, że dziś jest dzień Bożego
Narodzenia.
- Ja też zacznę mówić prawdę, tak jak to robiła wasza mama - odrzekł tata
łamiącym się głosem. - A prawda jest taka, że nic nie jest w porządku -
ciągnął przez łzy. - Jest strasznie. Tak bardzo mi jej brakuje, iż nie
pociesza mnie nawet myśl, że kiedyś spotkamy się w niebie. Czuję się bez
niej taki samotny... - Ramiona mu opadły. Nastrój się zmienił. Kit i Emmet
wstali i objęli ojca. Długo tulili się do siebie. Rita siedziała bez ruchu.
Stanowiła tło. Jak kuchenne zasłonki. Jak stary Farouk śpiący na stołku
koło agi. Jak szary, mokry deszcz za oknem.
A potem przestali. Zupełnie tak, jakby przeszła nad nimi burza, która
oczyściła powietrze. Zaczęli rozmawiać pogodniejszym tonem.
182
Dławiące udawanie pierzchło. Czyż to nie jest niezwykłe, że siostra
Madeleine przepowiedziała Ricie, iż tak właśnie będzie?
Wtem rozdzwonił się telefon, ostro i przenikliwie. Nikt nie telefonował w
dzień Bożego Narodzenia. Chyba że w nagłych przypadkach.
W hotelu Dryden" zrobiono wszystko, żeby świąteczne przyjęcie dla
personelu wypadło naprawdę wesoło. Wielu pracowników było
związanych z hotelem od bardzo dawna. Większość lojalnie przetrwała tu
lata wojny, a nieliczni, o czym James Williams dobrze wiedział, nie mieli
prawdziwego domu, w którym mogliby spędzić Boże Narodzenie.
Choinka, którą ustawiono w holu, żeby wprawić hotelowych gości w
świąteczny nastrój, została przeniesiona do jadalni, a każdy z
pracowników - łącznie z małżonkami - miał do odegrania określoną rolę.
Do Leny należało przygotowanie wizytówek przy nakryciach.
Louis wręczył jej listę zaproszonych gości.
- Chcą, żeby wizytówki były wypisane artystycznie - powiedział. - To
szaleństwo, ale sama się zgłosiłaś.
- Nie, myślę, że to doskonały pomysł. Będą mieli pamiątkę ze świąt. -
Poprosiła go o bloczek firmowego papieru, by na każdej wizytówce
przykleić drukowaną nazwę hotelu. - Kartonik z takim nadrukiem jest jak
zaproszenie - oznajmiła i zaczęła kaligrafować imiona i nazwiska
biesiadników: Barry Jones, Antonio Bari, Michael Kelly, Gladys Wood...
Każdemu nazwisku poświęcała wiele uwagi, każde z nich ozdabiała
domalowywanymi gałązkami ostrokrzewu z kiściami jagód.
Początkowo czuli się niezręcznie, bo krępowało ich, że siedzą przy
stolikach, miast przy nich biegać i spod nich wymiatać. Ale James
Williams wciąż puszczał w koło wazę z ponczem i wkrótce cała
nieśmiałość zniknęła. Gdy nadeszła pora krojenia indyka, niektórzy
wyciągnęli już strzelające cukierki z wróżbami, przewidziane dopiero na
czas śliwkowego puddingu. Wokół stołu, przy którym siedziało
dwudziestu dziewięciu dziwnie dobranych gości, toczyły się ożywione
rozmowy.
183
Lena wymknęła się ukradkiem do toalety i tuż za drzwiami dostrzegła
automat telefoniczny. Było wpół do szóstej wieczorem. O tej porze w
zeszłym roku spacerowała z dziećmi nad jeziorem, wytupując z siebie
skutki wieczerzy. Tak to nazywała, ale w gruncie rzeczy była to ucieczka
spomiędzy osaczających ścian domu. Martin patrzył na nią z nadzieją, ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]