[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pięćdziesiąt osiem minut.
- No to mów.
- Poruszam siÄ™ tutaj na skraju tajemnicy lekarskiej. - To
najbardziej ją gryzło, nim podjęła decyzję, by powiedzieć o tym
Benowi. - Rozmawiałam dzisiaj z kobietą, kobietą, którą znam.
Martwi się o swojego syna. Brał wczoraj udział w bardzo poważnej
bójce w szkole. O mało co nie udusił drugiego chłopca. Ben, dużo z
tego, co mi powiedziała, odpowiada portretowi waszego zabójcy.
- Zepsuł czyjąś zabawkę - mruknął Ben. - Daj mi nazwisko, pani
doktor. - Odpowiedziała mu cisza i wyobraził ją sobie, jak siedzi za
swoim biurkiem, borykając się z wyrzutami sumienia i złożoną
przysięgą. - Zróbmy to w ten sposób. Powiedz mi, czy to nazwisko
brzmi znajomo. Jerald Hayden?
- Och, Boże.
- Tess, musisz mi pomóc. Pracujemy już nad nakazem. Telefon
od ciebie mógłby to przyspieszyć.
- Ben. Zgodziłam się przyjąć tego chłopca jako pacjenta. - Nie
ma sensu mieć do niej pretensji, pomyślał. To nie była jej wina.
237
- W takim razie jest w jego najlepiej pojętym interesie, żebyśmy
go szybko złapali. %7ływego. Skontaktuj się z Harrisem, Tess. Powtórz
mu to, co mi powiedziałaś.
- Uważaj na siebie. On jest teraz znacznie bardziej niebezpieczny.
- Ty i Junior zaczekajcie na mnie. SzalejÄ™ za tobÄ….
Ben odłożył słuchawkę, gdy do pokoju wszedł Ed prowadząc
Grace.
- Ed mówi, że wiecie, kto to jest.
- Tak. Jesteś gotowa przejść na emeryturę jako telefoniczna
kochanka?
- Nawet więcej, o niczym innym nie marzę. Ile czasu potrzeba,
żeby go złapać?
- Czekamy na nakaz. JesteÅ› trochÄ™ blada, Grace. Chcesz brandy?
- Nie. Dziękuję.
- To była Tess. - Ben wyjął papierosa, przypalił go i podał Grace.
- Waszyngton to małe miasto. Rozmawiała dzisiaj z matką Jeralda
Haydena. Ta pani uważa, że dzieciak potrzebuje psychiatry.
- To zabawne. - Grace wydmuchała kłąb dymu z palonego
papierosa, czekając, aż poczuje jego działanie. - Myślałam, że kiedy
to się stanie, będzie działo się coś wyjątkowego. A tu zamiast tego,
dzwoni telefon i potrzeba świstka papieru.
- Praca policji to głównie papiery - powiedział jej Ed.
- Tak. - Usiłowała się uśmiechnąć. - Mam taki sam problem z
moją pracą. Chcę go zobaczyć. - Zaciągnęła się znowu. - Nadal chcę
go zobaczyć, Ed.
- Lepiej najpierw zaczekajmy, aż to się wszystko skończy. -
Dotknął jej policzka, a ona odwróciła się i popatrzyła na niego. -
Zrobiłaś to, co chciałaś zrobić, Grace. A teraz musisz zapomnieć o
Kathleen i żyć dalej.
- Gdy to się skończy, będę mogła zawiadomić rodziców i...
Jonathana, jego też muszę zawiadomić.
Dostarczenie nakazu zajęło Lowenstein mniej niż czterdzieści
minut. Włożyła go Benowi do ręki.
- Grupa krwi Haydena była w papierach w Szpitalu Georgetown.
Ta sama. Jedzcie po niego. My będziemy pilnować domu, dopóki nie
wrócicie.
- Zostań tu - Ed położył ręce na ramionach Grace.
238
- Nigdzie nie wychodzę. Posłuchaj, wiem, że świat potrzebuje
bohaterów, ale ja ciebie potrzebuję bardziej. Więc bądz dobrym gliną,
Jackson, i uważaj na siebie. - Chwyciła za jego koszulę i przyciągnęła
do siebie, by go pocałować. - Do zobaczenia.
- Pilnuj dobrze tej pani, Renockie. - Powiedział Ben już od drzwi.
- Nie chciałbym, żeby Ed skopał ci dupę.
Grace odetchnęła i zwróciła się do swoich nowych strażników.
- Czy ktoś życzy sobie kawy?
Claire usłyszała dzwonek do drzwi i prawie zaklęła z irytacji.
Jeśli za pięć minut nie wyjdą, to nie zdążą na czas. Dała sygnał
służącej, by odeszła, i ruszyła na dół po schodach, żeby sama
otworzyć drzwi.
- Detektywi Jackson i Paris. - Odznaki, które zobaczyła,
wywołały w niej zwolniony, tępy sygnał alarmowy. - Chcielibyśmy
rozmawiać z Jeraldem Haydenem.
- Jeraldem? - Lata praktyki sprawiły, że uśmiechnęła się
automatycznie. - A o co chodzi? - To ten Lithgow, pomyślała. Jego
rodzice chcą wnieść oskarżenie.
- Mamy nakaz, proszę pani. - Ben podał jej papier. - Jerald
Hayden ma być przesłuchany w sprawie zabójstwa Kathleen
Breezewood i Mary Grace oraz próby gwałtu na Mary Beth Morrison.
- Nie. - Była silną kobietą i nigdy w życiu nie zasłabła. Teraz
wbiła paznokcie w dłoń, dopóki jej zdolność widzenia nie poprawiła
się. - To pomyłka.
- Co się dzieje, Claire? Nie mamy już więcej czasu. - Hayden
podszedł do drzwi. Wyraz przyjacielskiego zniecierpliwienia zniknął
z jego twarzy, gdy zobaczył policyjne legitymacje. - Czy jest jakiś
problem, panowie?
- Chodzi o Jeralda. - Claire wbiła paznokcie w jego rękę. - Oni
chcą Jeralda. Och, Boże. Charlton. Oni mówią o morderstwie.
- To absurd.
- Pańska żona ma nakaz, senatorze. - Typowe współczucie Eda
gdzieś zniknęło. - Mamy zabrać waszego syna na przesłuchanie.
- Zadzwoń do Stuarta, Claire. - Nadszedł czas na wezwanie
prawnika, pomyślał Hayden. Chociaż jeszcze nie mógł w to
uwierzyć, poczuł, jak budowana przez lata podstawa jego działalności
239
politycznej zaczyna się walić. - Jestem pewien, że uda się to szybko
wyjaśnić. Pójdę po Jeralda.
- Pójdziemy z panem - powiedział Ed.
- Bardzo dobrze. - Hayden odwrócił się i ruszył po schodach. Z
każdym krokiem czuł, jak jego życie, ambicje, ideały wymykają mu
się z rąk. Przypomniał sobie wyraznie, bardzo wyraznie, spojrzenie
oczu Jeralda, gdy siedzieli w gabinecie dziekana. Wyprostowany, jak
odważny człowiek stojący przed plutonem egzekucyjnym, zapukał do
drzwi Jeralda.
- Przepraszam, senatorze. - Ben przysunął się i otworzył drzwi.
Zwiatło było zapalone, cicho grało radio. Pokój był jednak pusty.
- Musi być na dole. - Strużka zimnego potu spłynęła po plecach
Haydena.
- Pójdę z panem.
Ledwo dostrzegalnym ruchem Ed skinął Benowi i wszedł do
pokoju Jeralda.
Zajęło im jakieś dziesięć minut ustalenie, że Jeralda Haydena nie
ma w domu. Ben wrócił do pokoju Jeralda w towarzystwie senatora i
jego żony.
- Ma tu niezły arsenał. - Ed wskazał palcem na otwartą szufladę
biurka. - Proszę niczego nie dotykać - ostrzegł Haydena, gdy ten
zrobił krok do przodu. - Ktoś tu przyjdzie i to zabezpieczy. Wygląda
to na czterdzieści gramów kokainy i może ze sto dwadzieścia pięć
marihuany. - Dotknął pokrywki słoika końcem długopisu. - I trochę
tego.
- To jakaś pomyłka - w głosie Claire wyczuwało się histerię. -
Jerald nie bierze narkotyków. On jest wzorowym uczniem.
- Przykro mi. - Ben przeniósł wzrok z Claire na komputer, który
zajmował większą część biurka, potem na Eda. Tak jak powiedział
Billings, sprzęt był najwyższej klasy. - Nie ma go w domu.
W czasie, gdy matka szlochała w jego pokoju, Jerald przechodził
przez płotek oddzielający posiadłość Eda i dom Kathleen
Breezewood. Nigdy w życiu nie czuł się lepiej. Krew w nim kipiała,
serce waliÅ‚o jak oszalaÅ‚e. Désirée na niego czekaÅ‚a, tam gdzie
śmiertelnicy nie mają wstępu.
240
Renockie pił kawę w salonie, podczas gdy Grace co chwila
spoglądała na zegarek. Gdzież się podziewa Ed? Dlaczego nie
dzwoni?
- Chyba mogę powiedzieć, że jestem pani wielkim wielbicielem,
panno McCabe.
- Dziękuję.
- Czekałem, aż Lowenstein pójdzie do Billingsa, żeby pani
powiedzieć, że sam jestem pisarzem, amatorem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]