[ Pobierz całość w formacie PDF ]
właściwie stało.
Ktoś nadał dwóm ludziom ze straży wygląd twój i Jurta. Najwyrazniej
miało to wywołać zamieszanie, kiedy uderzy zamachowiec. Ci dwaj pobiegli do
przodu twierdząc, że są gwardzistami. A w oczywisty sposób nie byli. Sprytne,
zwłaszcza że ty i Jurt jesteście na liście czarnej straży.
Rozumiem. Zastanawiałem się, czy pomogłem zabójcy w ucieczce.
Kogo zaatakował?
Tmera. Profesjonalne pchnięcie sztyletem. Lewa powieka mu drgnęła.
Czyżby mrugnięcie? Co może znaczyć? Zniknął w jednej chwili.
Czterech żałobników przeniosło ciało na nosze pospiesznie wykonane z płasz-
czy. Wystarczyło, że przeszli kilka kroków, a zauważyłem za nimi kolejną grupę
osób.
Mandor obejrzał się, widząc mój zdziwiony wzrok.
To ochrona wyjaśnił. Otaczają Tubble a. Chyba każę mu się stąd wy-
nieść. Tobie i Jurtowi również. Możecie pózniej przyjść do świątyni. Dopilnuję,
żebyście mieli tam jeszcze lepszą ochronę.
Zgoda. Jest tu Dara?
Rozejrzał się.
Nie widziałem jej. Ale nie wiem. Lepiej już idzcie.
Kiwnąłem głową. Odwracałem się już, kiedy z prawej strony zauważyłem na
wpół znajomą twarz. Była wysoka i ciemnooka, zmieniała się z wiru wielobarw-
nych klejnotów w rozkołysaną, kwietną formę. I przyglądała mi się. Już wcześniej
bezskutecznie usiłowałem przypomnieć sobie jej imię. Jednak gdy ją zobaczyłem,
wróciła pamięć. Podszedłem.
Muszę odejść na pewien czas oznajmiłem. Ale chciałem się z tobą
przywitać, Gilvo.
Pamiętasz więc. Nie byłam pewna.
Oczywiście.
Co u ciebie słychać, Merlinie?
Westchnąłem. Z uśmiechem przeszła do kosmatej, na wpół ludzkiej formy.
Ja też powiedziała. Będę zadowolona, kiedy wszystko już się ułoży.
101
Tak. Słuchaj. . . chciałbym się z tobą spotkać. . . z kilku powodów. Kiedy
znajdziesz wolną chwilę?
Zawsze. Byle po pogrzebie. O co chodzi?
Nie mam teraz czasu. Mandor już patrzy na mnie nerwowo. Zobaczymy się
pózniej.
Tak. Pózniej, Merlinie.
Podbiegłem do Jurta i chwyciłem go za łokieć.
Mamy rozkaz stąd zniknąć poinformowałem. Względy bezpieczeń-
stwa.
W porządku. Dzięki zwrócił się do człowieka, z którym rozmawiał.
To na razie.
Zwiat ześliznął się w nicość. Wzeszedł nowy mieszkanie Jurta z naszą
odzieżą rozrzuconą dookoła.
Mieliśmy szczęście. A Tmer pecha zauważył.
Fakt.
Jakie to uczucie: być numerem dwa? zapytał, gdy po raz drugi zmieni-
liśmy formę i ubranie.
Ty też się przesunąłeś przypomniałem.
Mam przeczucie, że zginął ze względu na ciebie, bracie. Nie na mnie.
Mam nadzieję, że nie.
Roześmiał się.
To sprawa między Tubble em a tobą.
Gdyby tak było, już bym nie żył. Jeśli masz rację, to sprawa raczej między
Sawall a Chanicut.
Czy nie byłoby zabawne, Merlinie, gdybym trzymał się ciebie, bo to w tej
chwili najbezpieczniejsze miejsce? zapytał nagle. Jestem pewien, że nasi
strażnicy i nasi skrytobójcy są lepsi niż ci z Chanicut. Przypuśćmy, że czekam
tylko, aż usuną z drogi Tubble a. Potem, ufając mi i w ogóle, odwracasz się ple-
cami. . . Koronacja!
Przyjrzałem mu się. Uśmiechał się, ale też obserwował mnie czujnie.
Chciałem odpowiedzieć żartem: możesz wziąć sobie koronę bez tych wszyst-
kich kłopotów. Ale wtedy zastanowiłem się. Nawet w żartach, gdyby przyszło wy-
bierać między nami dwoma. . . W takich okolicznościach zgodziłbym się zasiąść
na tronie. Zdecydowałem, by wszelkie wątpliwości tłumaczyć na jego korzyść.
Ale nie mogłem się przemóc. Mimo jego przyjaznych słów i chęci współpracy,
nie potrafiłem się zmusić, by zaufać mu bardziej niż to konieczne.
Powiedz to Logrusowi zaproponowałem. Wyraz lęku rozszerzone
oczy, spuszczona głowa, lekkie zgarbienie ramion. . .
Naprawdę łączy was jakieś porozumienie? zapytał.
Porozumienie chyba tak, ale dość jednostronne.
Nie rozumiem.
102
%7ładnej ze stron nie pomogę w zniszczeniu naszego świata.
Wygląda na to, że skłonny jesteś zdradzić Logrus.
Uniosłem palec do ust.
To pewnie twoja amberycka krew stwierdził. Słyszałem, że oni wszy-
scy są trochę zwariowani.
Możliwe przyznałem.
Pewnie twój ojciec postąpiłby podobnie.
Co o nim wiesz?
No cóż. . . każdy z nas ma ulubioną historię o Amberze.
Nikt mi żadnej nie opowiedział.
Oczywiście, że nie. . . w tej sytuacji. . .
Bo jestem mieszańcem?
Wzruszył ramionami.
Właściwie. . . tak. Wciągnąłem buty.
Cokolwiek robisz przy tym nowym Wzorcu, nie wzbudzi pewnie zachwytu
starego? zapytał.
Z pewnością masz rację.
Czyli nie będziesz mógł go prosić o ochronę, gdyby Logrus chciał cię za-
łatwić?
Raczej nie.
A gdyby obaj na ciebie polowali, nowy Wzorzec nie zdoła ich powstrzy-
mać.
Sądzisz, że w jakiejkolwiek sprawie potrafią się zgodzić?
Trudno powiedzieć. Prowadzisz ryzykowną grę. Mam nadzieję, że wiesz,
co robisz.
Ja też. Wstałem. Moja kolej.
Rozwinąłem spikard na poziomie, jakiego nigdy jeszcze nie próbowałem,
i przeniosłem nas w jednym skoku.
Luke i Rinaldo wciąż rozmawiali. Rozróżniałem ich po ubraniu. Corwina nie
było widać.
Obaj pomachali nam na powitanie.
Jak tam sprawy w Dworcach? spytał Luke.
Chaotyczne odparł Jurt. Długo nas nie było?
Jakieś sześć godzin odpowiedział Rinaldo.
%7ładnych wieści od Corwina? zainteresowałem się.
%7ładnych mruknął Luke. Ale tymczasem doszliśmy do porozumienia,
a Rinaldo kontaktował się z tym Wzorcem. Będzie podtrzymywać jego istnienie
i uwolni go, gdy tylko powróci Corwin.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]