[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ubodzy emigranci mieli tam zapewnionÄ… opiekÄ™ me-
SANDRA STEFFEN
42
dycznÄ…, ale potrzeby byÅ‚y znacznie wiÄ™ksze od możli­
wości. Prowadzenie takiej placówki kosztowało majątek.
Tripp potrzebowaÅ‚ pieniÄ™dzy. By rozszerzyć program po­
mocy dla biednych i otworzyć podobne placówki w in­
nych miastach Kalifornii, musiaÅ‚ znalezć bogatych spon­
sorów. Praca w szpitalu w Santa Rosie była dla niego
bardzo ważna. Prestiż, jaki by tam zyskał, pozwoliłby
mu nawiązać odpowiednie kontakty.
Psiakość. W gÅ‚Ä™bi duszy wiedziaÅ‚, że powinien przy­
jąć ofertę Amber. Ale tak jak mała Sierra nie potrafiła
przełknąć lekarstwa, tak on nie bardzo potrafił przełknąć
swojÄ… dumÄ™.
OdÅ‚ożywszy na bok kartÄ™ choroby, przez chwilÄ™ uważ­
nie obserwowaÅ‚ chorÄ… dziewczynkÄ™. ZastanawiaÅ‚ siÄ™, ja­
kie w nastÄ™pnej kolejnoÅ›ci należy wykonać badania. Wre­
szcie wstał i pogrążony w myślach opuścił pokój.
Do licha! Gnębiły go wyrzuty sumienia. Nienawidził
tego. Amber stwierdziła, że poczucie winy daje świetny
bodziec do działania. Może niektórym dawało, jednakże
w jego wypadku to nie poczucie winy sprawiło, że uczył
się i skończył studia medyczne; sprawcą jego sukcesów
byli Meredith i Joe Coltonowie, których szlachetność,
wspaniaÅ‚omyÅ›lność i serdeczność pchnęły go na wÅ‚aÅ›ci­
wÄ… drogÄ™.
Nie każdy, oferując innym pomoc, musi mieć w tym
własny egoistyczny cel. Może Amber faktycznie pragnęła
wystąpić w roli jego narzeczonej wyłącznie z dobroci
serca? Może kierowały nią szlachetne odruchy, a nie -
jak podejrzewał - litość czy współczucie? Powinien był
postarać się rozszyfrować jej motywy, a on co? Odtrącił
ZONA NA POKAZ 43
ją, a w dodatku obraził. Widział smutek w jej dużych
zielonych oczach. PrzyjechaÅ‚a taki kawaÅ‚ drogi, by zwró­
cić mu zegarek, a on nawet jej nie podziękował.
Od wczoraj właściwie non stop o niej myślał, o tym,
co powinien był powiedzieć i jak się zachować. Próbował
przestać, ale nie potrafił. Nie dość, że Amber nieustannie
towarzyszyła mu w myślach, to jeszcze odwiedziła go
w nocy, we śnie. Obudził się rano zlany potem, z mocno
bijÄ…cym sercem.
Wszedł do pokoju następnego pacjenta. Cisco Ville-
real, któremu parę dni temu usunięto migdałki, powitał
go promiennym uÅ›miechem. ChÅ‚opiec wracaÅ‚ dziÅ› do do­
mu. Tripp wiedziaÅ‚, że bÄ™dzie mu brakowaÅ‚o tego sze­
Å›cioletniego smyka, który wkrótce znów wyruszy z ro­
dzicami do pracy w polu.
Właśnie dla takich dzieci jak Cisco i Sierra warto się
męczyć, spędzać w szpitalu długie godziny, pracować na
dwie zmiany, nie dosypiać. Niektórzy lekarze narzekają
na przesadnie rozbudowanÄ… biurokracjÄ™ i zbytnie obciÄ…­
żenie robotÄ… papierkowÄ…. OczywiÅ›cie majÄ… racjÄ™, ale naj­
ważniejszy jest pacjent.
Dla Trippa tylko on się liczył. Pomagając choremu
dziecku, pomagał całej rodzinie. Często po strachu
w oczach rodziców potrafił poznać, jak ciężki jest stan
dziecka. Przerażeni ojcowie nie przejmowali siÄ™ biuro­
kracjÄ…, brakiem ubezpieczenia czy pieniÄ™dzy. Chcieli wy­
łącznie jednego: aby ich ukochane dziecko wyzdrowiało.
Tego też chciał Tripp. I to było główną siłą, która go
napędzała. Rzadko się zdarzało, by ktoś, kto w wieku
czternastu lat rzucił szkołę, a z marzeń i ambicji zrezyg-
44 SANDRA STEFFEN
nował dużo wcześniej, ktoś, kogo matka nie żyła, a ojciec
przepadł jak kamień w wodę, mógł zdobyć wykształcenie
i zawód. Po prostu bezpańskie urwisy wychowywane
przez ulicę nie zostawały lekarzami. Większość z nich
umierała, nie dożywając pełnoletności.
Tripp również zmierzaÅ‚ drogÄ… donikÄ…d. Na nikim i ni­
czym mu nie zależało. Wszystko zmieniło się w dniu,
w którym trafił do Hopechest. Spotkanie z Joem i Me-
redith Coltonami dopełniło reszty.
Po raz pierwszy w życiu przekroczył próg szpitala
tamtego lata, kiedy zamieszkał u Coltonów i Meredith
zabrała go na pogotowie. Bójka z Peterem Bradentonem
- a raczej kontakt z jego szczęką - zakończyła się trzema
złamanymi kośćmi. Na pogotowiu, zafascynowany tym,
co się wokół dzieje, ruchem, pośpiechem, rozmowami,
Tripp zapomniał o bólu. Kiedy założono mu gips, miał
jedno marzenie: aby Coltonowie pozwolili mu zostać. Bał
się, że zechcą go odesłać. Chociaż nie mówił o tym na
głos, Meredith wszystkiego się domyśliła. Wtedy, przed
laty, była inna. Miała w sobie tyle ciepła i dobroci, że
każdy staraÅ‚ siÄ™ tak postÄ™pować, aby dostarczyć jej po­
wodów do radości i dumy.
Chciała, by przeprosił Petera. Trudno mu było się
przemóc, ale zrobił to dla niej. Przeprosił Petera,
a nastÄ™pnie ostrzegÅ‚ go, że jeÅ›li jeszcze raz obrazi któ­
regoś z Coltonów, gorzko tego pożałuje.
I co? Wczoraj sam obraził Amber.
Rzuciła mu koło ratunkowe, a on uniósł się honorem.
Duma nie pozwoliÅ‚a mu przyjąć jej pomocy. Nie tylko od­
trącił wyciągniętą dłoń, ale jeszcze zachował się jak gbur.
ZONA NA POKAZ 45
Nie byl pewien, jak powinien naprawić swój błąd.
Oczywiście zdawał sobie sprawę, że należą się Amber
przeprosiny. Trzykrotnie wczoraj sięgał po telefon, by do
niej zadzwonić, i trzykrotnie odkładał słuchawkę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • sklep-zlewaki.pev.pl