[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ale miał nadzieję, że tym razem Bank nie będzie interweniował. Sandały antygra-
witacyjne opracowano z myślą o pojedynczym użytkowniku, ale tak, by działały
również w polach silnego przyciągania, toteż uniósł się wraz z robotem. Z góry
dostrzegł dwa inne, spoglądające w górę, i kolejną parę otaczającą Hrsh-Hgna.
Lot pionowy dawał dziwny spokój ryk tłumu ucichł, pozostał tłem. Dom
spojrzał w wielopłaszczyznowe oczy robota, w których odbijały się otaczające ich
kolumny, i spytał:
Jesteś klasy drugiej, prawda?
Tak, proszę pana.
Jesteś wyposażony w motywator osobistego bezpieczeństwa?
Nie, proszę pana.
Dom złączył pięty, zrobił przewrót i zaczął nurkowanie. Trzydzieści jardów
nad podłogą wyszedł z niego ostrym skrętem ciała i poczuł, że koszula drze się,
pozostając w dłoniach robota, który kontynuował lot nurkowy. Po pięknym łuku
zakończył go na słupie germanu w efektownym rozbłysku i deszczu gorących
kropli.
Z podłogi unosiły się dwa następne roboty wyposażone w antygrawitacyjne
pasy, toteż ruszył w górę ku sufitowi poznaczonemu czarnymi plamami. Dopiero
gdy znalazł się bliżej, dostrzegł, że są to wyloty jaskiń lub tuneli. I zauważył, ze
w pobliżu sklepienia jest znacznie cieplej gorące powietrze z rykiem uchodziło
do otworów i Dom popędził wraz z nim z prostego powodu: nic innego nie mógł
zrobić.
67
Nim się zorientował, prąd powietrza wyniósł go do szerokiego na milę szy-
bu wentylacyjnego, na który wychodziły wszystkie tunele i jaskinie. Szyb liczył
wiele mil długości i gdzieś tam w dole widać było oślepiająco biały punkt i sły-
chać grzmoty. Gorąco było prawie namacalne, a pęd tak silny, że złapał go niczym
listek i wystrzelił na podobieństwo pocisku.
Po zapierającym dech i na szczęście krótkim locie Dom wystrzelił nad po-
wierzchnię w słupie rozgrzanego powietrza. Wokół panowała noc, z jednej stro-
ny (bo pojęcie góry i dołu przestało chwilowo istnieć) rozświetlona gwiazdami.
Z drugiej widać było jedynie czerwone oko z białą zrenicą. Oko zdawało się od-
pływać, za to wokół pojawił się dym kopciły się sandały, i to na potęgę. Coś
go złapało coś, co zawsze czekało poza granicą światła. Dom zdał sobie tępo
sprawę, że dotyk poprzez parę warstw bólu jest prawie przyjemny, choć zamrażał
mu oddech w krtani i pokrywał ozdobioną bąblami skórę wzorem kryształków.
Mieszkańcy Widdershins są zręczni niezręczni szybko tracą życie w czasie
połowów. Coś z tej zręczności przeszło na ród Sabalosów i dzięki temu Dom wy-
lądował na nogach. Za to ciężko. I natychmiast zwalił się w śnieg. Wiedział, co to
takiego, bo Keja przysłała mu kilka płatków zebranych w zimniejszych rejonach
Laoth. Tylko nie napisała, że może ich być aż tyle. . .
Rozdział siódmy
Zgodnie z większym sadhimistiańskim kalendarzem na Widdershins przypa-
dała akurat Noc Pomniejszych Bogów, co oznaczało większe niż zwykle zebranie
klatchu albo i kilku klatchów na uroczystości. O północy każda z grup rozdzielała
się tak, by każdy z członków mógł samotnie obserwować świt. Jak napomykali
jednak starsi wiekiem wyznawcy, tej nocy tak naprawdę nikt nie był sam. Ran-
kiem niektórzy okazywali się poetami, inni prorokami albo muzykami. A kilku
szaleńcami.
Grunt, na którym Dom leżał w kałuży letniej wody, był ciepły stwierdzenie
tego zajęło mu jednak zadziwiająco dużo czasu. Mieścił się w niej swobodnie. Da-
lej leżał śnieg. Usłyszał odległy ryk powietrza i dostrzegł coś przelatującego przed
gwiazdami szybciej od dzwięku. Owo coś zakręciło prawie w miejscu, za nic ma-
jąc prawa ciążenia, wróciło natychmiast i zatrzymało się zgrabnie przy kałuży,
która zaczynała zamarzać. Statek zatańczył chwiejnie, odzyskał pion i znierucho-
miał.
W burcie otworzył się właz i Isaac zapytał:
To jak będzie? Wynosimy się stąd czy szefowi się spodobało?
Miętowej sodowej, szefie?
Dom wziął szklankę, w której pobrzękiwało tyle lodu, że na zewnętrznych
ściankach tworzył się szron, i upił ostrożnie łyk. Smakowało jak danie nura w za-
spę.
Na rękach, nogach i karku czuł świeżą skórę po regeneracji, poza tym czuł się
jak zwykle. Isaac złożył pokładowy warsztat i zamocował na powrót podeszwy
w sandałach.
Przegrzały się i przepaliły wyjaśnił, podając Domowi obuwie. Teraz
powinny być dobre.
Dom nie odpowiedział, przyglądając się przez okno powierzchni Banku. Ka-
łuża zamarzła na kość, tworząc połyskującą plamę na śniegu. Nie da się ukryć,
miał szczęście po słonecznej stronie woda gotowała się w cieniu. Wywołał
Bank przez radio i to, co usłyszał, nie napawało optymizmem Babcia zabrała
Hrsh-Hgna na barkę, a o zabójcy ze złotą obrożą Bank nie wiedział nic. Podobnie
jak o losach Iga. Powierzchnię podgrzał, by umożliwić Domowi przeżycie, ponie-
69
[ Pobierz całość w formacie PDF ]